Sebastian Staszewski w felietonie dla goal.pl analizuje ostatnie transfery Legii Warszawa.
Wizja, która zrodziła się z braku wizji
Rok temu na trybunie stadionu Legii kibice wywiesili kłujący w oczy transparent: „Mioduski, jedyną twoją wizją jest brak jakiejkolwiek wizji”. W taki sposób postanowili wyrazić swoją frustrację, bo opowiadający o nieistniejącej akademii i wielkich planach Dariusz Mioduski, prezes i właściciel w jednym, w rzeczywistości zarządzał zespołem, który stracił mistrzostwo Polski, a z eliminacji Ligi Mistrzów został wyrzucony przez drużynę z miasteczka wielkości przeciętnego warszawskiego osiedla. Dwanaście miesięcy później Legia znów jest mistrzem, gra o fazę grupową Champions League, a dodatkowo – w trakcie letniego okna transferowego imponuje swą roztropnością i właśnie wizją, której kluczowe założenie to: solidnie i… tanio.
Przeczytaj zapowiedź i typy na pierwszy mecz Legii w nowym sezonie >>
W najnowszej historii Legia miała kilka głośnych okienek. Jak choćby wtedy, gdy Warszawę nawiedził „truskawkowy zaciąg”. Z pięciu sprowadzonych za 2,5 mln euro obcokrajowców jakąkolwiek rolę odegrał jednak tylko Ivica Vrdoljak, a takiemu Manu bliżej było do turysty niż profesjonalnego kopacza. Ale bywało znacznie lepiej – w lipcu 2015 roku pozyskano duet Prijović-Nikolić, który w ostatecznym rozrachunku dał Legii awans do Ligi Mistrzów.
Zakupy Legii robią wrażenie
Teraz zakupy Legii robią jeszcze większe wrażenie. Latem klub opuścił Radosław Majecki, za którego Monaco zapłaciło 7 mln euro. W jego miejsce ZA DARMO przyszedł Artur Boruc, w stolicy legendarny, uwielbiany a przede wszystkim wciąż żwawy, co udowodnił w meczu z Linfield. Lada moment wyjedzie Michał Karbownik, który ma kosztować jeszcze więcej. W jego miejsce wzięto ZA DARMO Filipa Mladenovicia, serbskiego reprezentanta, najlepszego lewego obrońcę ligi. ZA DARMO dołączył także Bartosz Kapustka, który zajął miejsce Arvi Novikovasa, sprzedanego do Turcji za milion złotych.
Dodatkowo pozyskano gwiazdę Cracovii Rafaela Lopesa za 150 tys. euro i kapitana Hajduka Split Josipa Juranovicia za 400 tys. (choć zimą Chorwaci żądali aż 2 mln euro). I choć wiadomo, że ZA DARMO wcale za darmo nie oznacza, bo poza kontraktem zawodnika należy doliczyć też opłatę dla agentów czy premię za podpis, to główna księgowa Legii i tak powodów do marudzenia nie ma.
Kto jest królem wyprzedaży?
Legia postanowiła prowadzić politykę transferową zgodnie z maksymą, którą często powtarza właściciel Jagiellonii Cezary Kulesza, a za nim – szefowie Lecha Poznań. Brzmi ona mniej więcej tak: „Różnica między piłkarzem za pół miliona, a za milion jest niewielka, a ryzyko – dwukrotnie większe”. Stołeczni przypominają więc króla wyprzedaży, biegającego po galerii w poszukiwaniu największych promocji.
Kapustka chce się odbudować? Mladenović szuka wyzwań? Boruc planuje koniec kariery? Legia już stoi z koszykiem. Taki model minimalizuje szansę wizerunkowej wpadki. No bo jakie jest ryzyko pozyskania Lopesa czy Kapustki? Na pewno dużo mniejsze niż sprowadzenie za 700 tys. euro Jana Sykory, na co decyduje się właśnie Lech. Nawet gdyby Lopes nie odpalił, nie będzie to klapa w stylu Tomasa Necida czy Daniela Chimy Chukwu (co ciekawe, za te transfery też odpowiadał dyrektor Kucharski, który w przeszłości polecił Sadama Sulleya, który był rezerwowym rezerw Legii, a od amatorów grających w III lidze różnił się tylko pensją, wynoszącą co miesiąc 40 tys. zł).
Odbudować rynek wewnętrzny
Plan Legii zakłada także odbudowanie wewnętrznego rynku, który jakiś czas temu zamarzł. Trudno określić to inaczej, niż właśnie wizją. Za wspomnianego Novikovasa Legia zapłaciła 300 tys. euro. Tyle samo, co za Walerian Gwilię. 450 tys. kosztował Carlitos, powrót Mateusza Wieteski to wydatek rzędu 100 tys. euro, a sprowadzenie Jose Kante, Mateusza Cholewiaka, Rafaela Lopesa czy Filipa Mladenovicia – jeszcze mniejszy. Wyjątkiem jest oczywiście Bartosz Slisz, w którego zainwestowano aż 1,5 mln euro, co jest największą transakcją w historii Ekstraklasy. To jednak także pozytywny symptom, bo pieniądze Legii Zagłębie może niedługo wydać na kolejnego Polaka z polskiej ligi.
Legia więc rozsądnie dysponuje budżetem – nie jest rozrzutna ani skąpa. Także w rozmowach kontraktowych, bo najlepsi mają dziś zarobki na poziomie 30-35 tys. euro. Tyle zarabiają Mladenović czy Boruc. Jednocześnie mistrzowie Polski są gotowi na ustępstwa. Z Pawłem Wszołkiem ustalono, że gdy przyjdzie dobra oferta, to Wszołek spakuje walizkę i pojedzie w siną dal. W umowie Kapustki znalazła się natomiast klauzula odstępnego – niezbyt wysoka.
Legia powtórzy transferowy sukces Lecha z przeszłości?
Na koniec zawsze pozostaje pytanie: co z poziomem sportowym? Ideałem jest słynny już transferowy rzut 2008/09 w wykonaniu Lecha Poznań. Wtedy na Bułgarską przyjechali: Robert Lewandowski, Sławomir Peszko, Semir Stilić i Manuel Arboleda. Cała czwórka łącznie nie kosztowała nawet miliona euro, a dała klubowi mistrzostwo Polski, a także niezapomniane mecze w europejskich pucharach.
Poza sprowadzonym w Zagłębiu Arboledą reszta była jednak niewiadomą: Lewandowski i Peszko grali na zapleczu Ekstraklasy, a Stilicia Franciszek Smuda chciał pogonić po pierwszych treningach. Legia szukała na innej półce. Mladenović i Lopes to gwiazdy ligi, Boruc i Kapustka – medialne nazwiska ze sporym bagażem doświadczeń. Jeśli wszyscy zagrają na swoim poziomie, Legia bez problemu obroni tytuł mistrza. Jeśli nie – cóż, tak bywa. Ból nie będzie jednak tak wielki, jak po nietrafionym shoppingu za miliony. A to dzięki wizji, której jeszcze rok temu podobno nie było. Nota bene – tak samo jak zachwycającej dziś (na razie wyglądem) klubowej akademii.
Sebastian Staszewski
(autor jest dziennikarzem współpracującym z Polsatem Sport i Super Expressem)
Komentarze