Wystarczyło 40 meczów w Ekstraklasie oraz sześć w reprezentacji Polski, by Kacper Kozłowski w wieku 18 lat zasłużył na transfer mogący rozpędzić jego karierę do wartości ponaddźwiękowych. Ale przed nim było już wielu młodych kadrowiczów, którym na Zachodzie wiodło się różnie. Sprawdziliśmy, jak wyglądały losy poprzedników Kozłowskiego w ostatnich dziesięciu latach.
- Kacper Kozłowski podpisał kontrakt z Brighton&Hove Albion mając zaledwie 18 lat
- To dobry moment, by przypomnieć, jak potoczyły się ścieżki kariery czternastu piłkarzy, którzy w ostatniej dekadzie ruszali z Ekstraklasy – podobnie jak Kozłowski jako reprezentanci Polski – na podbój mocniejszych lig
- Pięciu z tych czternastu zawodników zrobiło naprawdę duże kariery
Jakie kryteria rankingu?
Tworząc ten ranking przyjęliśmy dwa założenia, które dotyczą właśnie Kozłowskiego. Braliśmy pod uwagę tylko piłkarzy mających za sobą debiut w seniorskiej reprezentacji Polski i tylko takich, którzy w chwili transferu wciąż łapali się do kategorii U-21. Takich przypadków naliczyliśmy czternaście.
Nie ma natomiast kilku zawodników, którzy odchodzili do zagranicznych klubów mimo młodego wieku ze względu na brak spełnienia kryterium reprezentacyjnego. Jakub Świerczok, Paweł Dawidowicz, Radosław Majecki, Sebastian Szymański, Bartłomiej Drągowski i Sebastian Walukiewicz debiut w kadrze zaliczali dopiero po transferze zagranicę. Patrząc na losy tego grona, można mieć nadzieję na sukces Kozłowskiego, bo – mimo że te kariery były mniejsze lub większe – żaden z tych piłkarzy nie utopił się w głębokiej wodzie. Majecki wprawdzie niewiele gra w Monaco, ale trudno mówić o nim, by wyszedł już poza etap „prosperity” – potencjalnego rozwoju. Problemy w Cagliari ma Walukiewicz, obecnie spowodowane kontuzją, a wcześniej słabą dyspozycją, ale też jest zdecydowanie za wcześnie, by jego wyjazd na Zachód uznać za porażkę. Z drugiej strony Dawidowicz już dziś ma wyrobioną markę w Serie A, a Szymański i Drągowski są nawet niekwestionowanymi gwiazdami odpowiednio Dynama Moskwa i Fiorentiny.
Czternastkę, którą ze względu na spełnienie tych samych kryteriów, co Kacper Kozłowski, podzieliliśmy na trzy grupy. Pierwsza to piłkarze, których nie da się jeszcze przydzielić ani do tych, którym poza Ekstraklasą wyszło, ani do tych, którym się nie udało, bo jest na to za wcześnie. Drugą stanowią ci, których kariera poza granicami zdecydowanie poszła nie tak – w tym przypadku nie tworzyliśmy rankingu, komu nie udało się bardziej. Ostatnia grupa to już nasz ranking ośmiu zawodników, którzy się przebili i z których – przynajmniej z najlepszych pięciu – Kozłowski może czerpać wzór.
To właśnie najlepsza piątka z tych czternastu zawodników może powiedzieć, że za granicą ma karierę, a nie tylko przygodę. Czy to dużo? Nie. Ale to też dowód na to, że niekoniecznie najlepszą drogą jest zastosowanie się do niepisanej reguły „niech pogra jeszcze dwa lata w Polsce i dopiero wyjeżdża”. Zaczynamy.
- Czytaj także: Byliśmy jak szarańcza. A szarańczy się nie lubi
NIESKLASYFIKOWANI
Całkiem możliwe, że gdyby nie złamanie kostki w drugiej połowie września, już teraz byłby umieszczony wśród tych, którym wyszło. Trafił przecież do Red Bulla Salzburg, czyli klubu, który jak mało kto potrafi wyławiać młode talenty, a później sprzedawać je z wielokrotnym zyskiem. Patrząc, jak przebiega rekrutacja w Salzburgu i jak mało jest przy niej pomyłek, można w ciemno zakładać, że Piątkowski został bardzo sumiennie wyselekcjonowany. Otrzymał też szansę na grę – przed kontuzją wystąpił w czterech meczach austriackiej Bundesligi (trzy razy w pełnym wymiarze czasowym), zaliczył debiut w Lidze Mistrzów przeciwko Sevilli. Ostatnio wrócił na boisko i dwukrotnie grał przez 90 minut, co pozwala wierzyć, że od teraz czeka go jazda windą w górę. Póki co jest to wciąż perspektywa, a nie fakty.
- Czytaj także: Kamil Piątkowski wsiada w rakietę i leci w kosmos. “Nie można pozwolić na utopienie piłkarza”
Nie przebił się w Brighton, choć zaliczył 90-minutowy debiut w FA Cup przeciwko Leicester i był po tym meczu nawet chwalony. Najwidoczniej na treningach nie rokował jednak na tyle, by już teraz stać się choćby zawodnikiem do rotacji, więc klub oddał go na wypożyczenie do Olympiakosu Pireus. Tam zagrał w każdym z czterech premierowych meczów sezonu, po czym najpierw stracił miejsce w składzie, a później doznał kontuzji. Teoretycznie w grudniu był już zdrowy, natomiast ani raz nie pojawił się na boisku. Greccy dziennikarze twierdzą, że gdy wiosną Olympiakos znów będzie łączył grę w kraju z rozgrywkami pucharowymi, Karbownik dostanie swoją szansę. Ta kariera jest jednak zdecydowanie za krótka, byśmy byli w stanie już teraz napisać: Polakowi nie wyszło. Poczekajmy.
NIE UDAŁO IM SIĘ
Ariel Borysiuk
Ile osób bez sprawdzania jest w stanie powiedzieć, gdzie obecnie gra ten piłkarz? Odpowiedź to Chennaiyin FC z hinduskiej Super League. Biorąc pod uwagę, że Borysiuk ma dopiero 30 lat, to wystarczający dowód, że w tej karierze wiele rzeczy poszło nie tak. A mówimy o sporym talencie. O chłopaku, który w wieku 16 lat strzelił w Ekstraklasie gola dla Legii Warszawa. Który odchodził do Kaiserslautern mając 21 lat, więc w teorii będąc zawodnikiem już ogranym i ukształtowanym. Początkowo Bundesligę oglądał z perspektywy boiska, nie ławki (12 meczów), ale później zagranicą już nigdy nie wrócił do gry na najwyższym poziomie. Błąkał się – i to z dość średnimi osiągnięciami – albo po niższych ligach (2. i 3. liga niemiecka; krótki epizod w Championship), albo w mołdawskiej ekstraklasie. Bez szału był też jego powrót do Ekstraklasy, aż wreszcie wyjechał do Indii.
Bartosz Kapustka
Wszyscy pamiętamy jego wejście z drzwiami do reprezentacji okraszone bardzo udanym Euro 2016 i transferem do Leicester City. Ale i wszyscy pamiętamy, co było dalej. W drużynie Lisów nigdy się nie przebił, a wypożyczenia do Freiburga lub drugiej ligi belgijskiej nie napędziły tej kariery. Mówiąc wprost: na Zachodzie Kapustka stracił cztery lata grania w piłkę. Po powrocie do Ekstraklasy wyglądał bardzo dobrze, ale przy wykonywaniu cieszynki w meczu z Florą Tallin zerwał więzadła. To była jedna z najbardziej smutnych „wyjazdowych” karier, ale patrząc na to, że Kapustka wciąż ma tylko 25 lat gdzieś jeszcze pali się wiara, że nie powiedział ostatniego słowa.
Grzegorz Sandomierski
Franciszek Smuda wziął go na Euro 2012 jako trzeciego bramkarza. Dawał mu też szansę na grę w meczach towarzyskich. Kiedyś w zremisowanym spotkaniu z Grecją (0:0) był najlepszym naszym piłkarzem na boisku. Po transferze do Genku kariera uległa jednak załamaniu. Jeśli klub cię bez przerwy wypożycza – to do Blackburn, to do Dinama Zagrzeb, a ty wciąż nie odgrywasz w tych klubach istotnej roli, zapala się czerwona lampka. Sandomierski spędził jeszcze rok w CFR Cluj, a obecnie jest pierwszym bramkarzem Górnika Zabrze. Co nie zmienia faktu, że zagranicą mu nie wyszło.
Rafał Wolski
Wydawało się, że ma wszystko, by ostatecznie znaleźć się w tej ostatniej grupie piłkarzy naszej klasyfikacji – choćby na którymś z niższych miejsc. Z Ekstraklasy odchodził z łatką wielkiego talentu, piłkarza nie bojącego się wchodzić w drybling, a takich u nas zawsze brakuje. Fiorentina długo w niego wierzyła, nawet jeśli grał mało lub wcale. W pewnym momencie zaczął grać regularnie, prasa chwaliła, a trener Vincenzo Montella mówił, że nikt nie zrobił większego postępu od Rafała Wolskiego. Sezon się skończył, a w następnym… Wolskiego już nie było w klubie. – Zabrakło mi chyba chłodnej głowy. Znałem szatnię, znałem trenera, wiedziałem, czego się ode mnie oczekuje. Ale chciałem grać, więc odszedłem do Bari, które mi tę grę – tak mi się wydawało – gwarantowało. Gdybym został we Florencji, może bym się wreszcie doczekał na prawdziwą szansę. Tym bardziej że grałem w prawie wszystkich sparingach Fiorentiny. Bari było sporym błędem – mówił autorowi tego tekstu po powrocie do Polski. Był też w belgijskim Mechelen, ale tam też nie wyszło. – Był taki mecz, w którym wszedłem na ostatnie 20 minut, przegrywaliśmy 0:2 i wygraliśmy, a ja w dwie minuty strzeliłem dwie bramki. I to wspomnienie jest przyjemne. Ale poza tym ciężko było mi się wkomponować w ten zespół. Przyszedłem w momencie, gdy drużyna miała serię siedmiu meczów bez porażki. Trudno obwiniać trenera, że w tej sytuacji nie palił się do robienia zmian – ocenił swój pobyt. Piłkarsko odbudował się dopiero po powrocie do Ekstraklasy.
PRZEBILI SIĘ ZAGRANICĄ
8. Dawid Kownacki
Najpierw był członkiem polskiego trio w Sampdorii i wcale nie wyglądało to źle. Uczył się od Fabio Quagliarelli, a w zespole dostał na tyle dużo zaufania, że nawet podchodził do rzutów karnych. We Włoszech w sumie (liga oraz puchar) zagrał 40 meczów, strzelił 10 goli (sześć w Serie A, cztery w Coppa Italia). Nie ukrywał jednak, że nie jest w Sampdorii szczęśliwy i wręcz wymuszał na klubie transfer. Zależało mu na grze w Niemczech, co sam tłumaczył bliskością do domu (swoją drogą samoloty z Włoch do Polski latają codziennie…). Przez Fortunę Duesseldorf został najpierw wypożyczony, ale zrobił na tyle dobre wrażenie, że klub wyłożył na niego – nomen omen – fortunę i uczynił swoim najdroższym zakupem w historii. Dziś tego zapewne żałuje, bo od tego momentu trudno określić dokonania Kownackiego inaczej niż zjazdem po równi pochyłej. Jednak zbyt długo utrzymuje się na powierzchni niezłego europejskiego poziomu, by nie znaleźć się w tej najprzyjemniejszej części rankingu.
7. Mariusz Stępiński
Ta kariera – rozpatrywana przez kontekst poważnego grania – już się chyba skończyła, bo dziś Stępiński jest piłkarzem cypryjskiego Arisu Limassol. Jednak trudno mieć poczucie, że mu nie wyszło na Zachodzie, choć droga do mocniejszych klubów była znacznie bardziej pokręcona niż w przypadku każdego z pozostałych piłkarzy spełniających nasze kryteria. Do Norymbergi trafił jako nastolatek, jednak już po debiucie w seniorskiej kadrze (zagrał w wygranym 4:1 meczu z Rumunią na zimowym zgrupowaniu kadry w Maladze. Znalazł się wśród powołanych ligowców). Nie zdołał jednak zagrać w pierwszym zespole 1. FCN i nie tracąc czasu, nie chcąc, by uciekły mu najważniejsze lata w rozwoju, wrócił z powodzeniem do Ekstraklasy. Po średnio udanym pobycie w Wiśle, w Ruchu Chorzów stał się snajperem rozchwytywanym. I stąd ruszył na drugi podbój Europy. Najpierw Nantes, później Chievo, wreszcie Hellas Werona. Ogólnie na poziomie najwyższych lig we Francji i Włoszech rozegrał 99 meczów, w Serie A trafiał przeciwko największym: Milanowi, Napoli, Interowi, Juventusowi i Romie. Nie była to najpiękniejsza z zagranicznych karier, ale na pewno też nie żadna z tych, po których można powiedzieć: nie udało mi się.
6. Artur Sobiech
Aż siedem sezonów w Niemczech i 178 meczów rozegranych w tamtejszych klubach, głównie w Hannover 96. Bramek wiele nie było (34), ale ani przez chwilę kompletnie nie zniknął z radarów. Ot przeciętna kariera bez fajerwerków oraz bez wielkich zjazdów. Z perspektywy czasu wydaje się, że grał na miarę swojego potencjału, może troszkę poniżej. Nie wracał do Polski jako przegrany, a jako ten, który nie mógł już nic więcej za naszą zachodnią granicą wycisnąć. Niedawno zakończył też turecki epizod zagranicznej kariery i wcale nie był on zły. W poprzednim sezonie tamtejszej Super Lig strzelił dziewięć goli – więcej niż Lukas Podolski. Nie zmienia to jednak faktu, że Kacper Kozłowski na pewno w ciemno nie brałby kariery zawodnika nr 6 w naszym rankingu. Bo prawdziwe granie zaczyna się od miejsca nr 5.
5. Jakub Moder
Brighton kupiło go w pakiecie z Michałem Karbownikiem, jednak od samego początku pobytu w tej nadmorskiej miejscowości to Moder wykazywał większy potencjał do przebicia się. W naszej klasyfikacji zajmuje dopiero piąte miejsce jedynie ze względu na długość (a właściwie krótkość) kariery zagranicznej. Na swoją szansę w Premier League musiał trochę poczekać, ale dziś jest wiodącym zawodnikiem swojego zespołu. Nie mamy żadnych wątpliwości, że gdybyśmy stworzyli ten sam ranking za dwa-trzy lata, Moder byłby jeszcze wyżej, bo wszystko zmierza w tym kierunku. Pięknie nam wypłynął na szerokie wody i zdecydowanie bardziej przypomina na nich Michaela Phelpsa niż potencjalnego topielca. Jest idealnym odnośnikiem dla Kacpra Kozłowskiego – ten sam klub, w miarę podobne pieniądze, za które został sprowadzony z Polski. Młodszy z naszych reprezentantów na pewno nie narzekałby, gdyby w podobnym czasie dorobił się takiego samego statusu, co jego starszy kolega.
Moderowi brakuje może jednego sezonu, by prześcignąć Linettego, który wprawdzie we Włoszech ma naprawdę uznaną markę, ale też można odnieść wrażenie, że skończył się rozwijać. W Sampdorii zaliczył bardzo udane lata, jednak zamiast zrobić krok do przodu, przechodząc do Torino zrobił go w bok. Oczywiście mówimy o krokach na bardzo solidnym europejskim poziomie. W nowym klubie rozczarowuje, choć miewa przebłyski, jednak wciąż jest piłkarzem, o którym gazety piszą w kontekście tego, co może dać. Nie zapominają o nim. Linetty to też jedyny piłkarz z kadry Marcina Dorny, który kilka lat temu z reprezentacją U-17 sięgnął po medal mistrzostw Europy i który dziś jest częścią najważniejszej drużyny piłkarskiej w Polsce.
Można żałować straconych lat u Felixa Magatha w Wolfsburgu, gdy wydawało się, że z tej przygody na Zachodzie już nic nie będzie. Klich przyjechał do Bundesligi kompletnie nieprzygotowany fizycznie i nigdy w niej nie zaistniał. Obrał jednak drogę odbudowy przez Eredivisie, nie chciał wracać do Ekstraklasy. I był to strzał w dziesiątkę, bo w Zwolle stał się gwiazdą i częścią ligi będącej oknem wystawowym na świat. Cały czas tej karierze brakowało jednak wyraźnego progresu, takiego kopnięcia w inny wymiar. Takim okazał się transfer do Leeds United i gra pod okiem Marcelo Bielsy. Legendarny Argentyńczyk w pewnym momencie powiedział nawet, że Mateusz Klich miałby miejsce w każdym klubie Europy. Było to oczywiście mocno przesadzone, ale nie zmieniało faktu, że u Bielsy Klich grał zawsze i wszędzie. Rozgrywał dziesiątki meczów w pełnym wymiarze czasowym i był jednym z głównych architektów powrotu Leeds do Premier League. Początki w najmocniejszej lidze świata? Dwa gole w dwóch meczach. Ostatnio, gdy przez jego faul w polu karnym Leeds przegrało na Stamford Bridge z Chelsea 2:3, część fanów zaatanowała go w social mediach. Znacznie większa grupa broniła jednak Polaka, wielokrotnie argumentując to słowami: Klich to legenda naszego klubu. Ta kariera nie zapowiadała się na spektakularną, ale rozkwitła przepięknie.
2. Jan Bednarek
Długo musieliśmy czekać, aż rekordowy wówczas transfer z Ekstraklasy spłaci się na Zachodzie. Ale gdy już Bednarek dostał szansę debiutu, okrasił go… strzeloną bramką przeciwko Chelsea. Jego Southampton prowadziło wówczas 2:0, ale przegrało 2:3. Co ciekawe, gdy „Bedi” trafił drugi raz – z Manchesterem United – przebieg meczu był identyczny (od 2:0 do 2:3). Ostatnio jednak strzela już na wagę punktów, choć w przypadku Bednarka przecież nie chodzi o dziurawienie siatki rywali, a bronienie dostępu do własnej. Polak w tym stał się czołową postacią w zespole. Jeśli miewa kryzysy, to krótkie. Jeśli ma serie gier w podstawowym składzie – to długie. Dziś Transfermarkt wycenia go na 22 mln euro, co – biorąc pod uwagę, że do Anglii szedł za 6 mln – pokazuje najdobitniej, jak bardzo rozwinął się na Wyspach. Jeszcze w poprzednim sezonie zaliczył występ nr 100 w Premier League. W reprezentacji Polski też jest jednym z piłkarzy, od których zaczyna się ustalanie składu.
Dowód na to, że pierwsze niepowodzenia zagranicą nie muszą niczego złego zwiastować. Do Niemiec wyjechał w podobnym wieku, co Stępiński, ale od początku było widać różnicę w potencjałach. Milik dostawał szanse w Bundeslidze w barwach Bayeru Leverkusen, a gdy okazało się, że jeszcze nie doskakuje do zawieszonej tam poprzeczki, zaczął budować swoją pozycję w europejskiej piłce w Augsburgu. Prawdziwą petardą był transfer do Ajaksu Amsterdam, gdzie na własnej skórze przekonał się, jak tam dbają o talenty. Seryjnie zdobywane bramki pozostawiały tylko pytanie – do której czołowej drużyny Europy trafi Milik? Ostatecznie po Euro 2016 podpisał kontrakt z Napoli stając się najdroższym polskim piłkarzem w historii. W Kampanii nie był w stanie zastąpić Gonzalo Higuaina w proporcjach jeden do jednego, ale i tak stał się czołowym zawodnikiem tego klubu. Jego karierę wyhamowały dwie poważne kontuzje kolan, a później półroczna pauza spowodowana brakiem chęci przedłużenia kontraktu z Napoli. Dziś jako piłkarz Olympique Marsylia wciąż w skali Europy jest uważany za jednego z czołowych napastników. Nie da się nie wysnuć takiego wniosku, skoro – według medialnych doniesień – Juventus po raz trzeci zaczyna robić pod niego podchody.
Komentarze