Jedni mówili, że Milan za uszy ciągnie Zlatan, który obok jakości na boisku, dał każdemu w Milanello po kilka ekstra punktów motywacji i sprawił, że z nim są lepsi, niż byliby bez niego. Inni, że to wielka zasługa Kjaera, do niedawno ruszającego się jak wóz z węglem, a od dłuższego czasu pewnego punktu obrony. Ale od trzech meczów (wliczając Ligę Europy) nie ma ani jednego, ani drugiego, a Milan jak nie przegrywał, tak nie przegrywa. I to kolejny dowód na to, że odzyskanie Scudetto może już przestać być marzeniem, a stać się celem – czytamy w cotygodniowym cyklu #SerieALL w serwisie Seriea.pl.
Oczywiście łatwo będzie się tu narazić na kontrę – co to za sukces zremisować z Parmą (2:2), strzelając w dodatku gola w ostatniej akcji meczu. Takie mecze mogą jednak świadczyć o zespole mocniej, niż bezproblemowe zwycięstwa (których nota bene Milan w tym sezonie odniósł już całkiem sporo), a jeśli drużyna wychodzi z takich kłopotów kolejny raz, nie można już mówić o przypadku. Abstrahując od tego, że w niedzielę wieczorem banda Stefano Piolego wygrałaby, gdyby choć jeden ze strzałów w słupek lub poprzeczkę (w sumie były aż cztery, co jest mocno abstrakcyjne) wpadł do siatki, albo by Samu Castillejo miał o rozmiar mniejszego buta, mecz z Parmą żywo przypominał ten z Hellasem. Ale te spotkania łączyło coś więcej, niż suche wyprowadzenie wyniku z 0:2 na 2:2.
Pioli: – Ten wieczór był zły. Chłopaki nie opuścili boiska usatysfakcjonowani.
Brak choćby cienia radości – a tak samo było kilka tygodni temu, gdy to Werona, tracąc gola w końcówce cieszyła się z punktu – pokazuje najlepiej, jak wyglądał ten mecz i kto powinien go wygrać. Piłka ma w sobie wiele przypadku. Takim były słupki, poprzeczki i milimetrowy spalony Milanu, podczas gdy pierwszy celny strzał przyniósł gola Parmie. Zresztą podobnie jak drugi. Przypadek ma jednak to do siebie, że nie trwa wiecznie. Gdyby Rossoneri rozegrali z Hellasem, czy z Parmą trzy-cztery kolejne mecze, które miałyby identyczny przebieg, jak te rozegrane, prawdopodobnie wszystkie by wygrali. Jednym z największych kłamstw w mówieniu o futbolu jest wyrzucanie zdania “za styl punktów nie dają”. Oczywiście, że dają (choć jasne jest, że nie w każdym pojedynczym meczu), a Milan jest najlepszym tego przykładem – jego styl gwarantuje regularne zwycięstwa, których bez tego stylu by nie było. Daje też nadzieję na ratowanie remisów w 90+, gdy wszystko układa się źle i gdy nad stylem kontrolę przejmuje przypadek.
Swoją drogą niezły to paradoks, że Milan jednocześnie remisuje i szczęśliwie, bo ratując punkt ostatnim strzałem, i pechowo, bo gdyby nie ten czynnik, ostatnie uderzenie powinno decydować, czy wygra dwoma, czy trzema bramkami.
Milan traci bez Ibrahimovica i Kjaera, tak jak każda drużyna bez swoich liderów, ale jest dziś na tyle mocny, by bez nich punktować w każdym meczu. Poza tym Stefano Pioli ma dziś zespół, w którym dzieje się coś, co w słabych ekipach bez charaktreru nie ma miejsca – brak bohaterów kreuje kolejnych. Pod nieobecność “Ibry” najlepszym piłkarzem Rossonerich jest Theo Hernandez, który w pojedynkę uratował remis z Parmą. Jego doppietta była pierwszą od 2009 roku w wykonaniu obrońcy Milanu (wtedy z Chievo dwa razy trafił Alessandro Nesta), przy okazji pozwoliła mu zamknąć pierwszą dziesiątkę strzelonych goli w barwach tego klubu. Ma ich dziś więcej, niż choćby… Ronaldo.
Skoro jesteśmy już przy odrabianiu strat… Staje się to powoli czymś dla czołowych drużyn Serie A charakterystycznym. W weekend Napoli i Inter przegrywały odpowiednio z Sampdorią i Cagliari, by wygrać. Na podstawie ich meczów można pokusić się o tezę, jak wiele mocne zespoły zyskały po wprowadzeniu zasady z pięcioma zmianami. Kluby z topu budują szerokie kadry, by połączyć ligę z europejskimi pucharami, więc na ławkach mają nieporównywalnie więcej jakości od przeciętniaków i słabeuszów. Trenerzy tych ostatnich zmieniają w trakcie gry swoich zmęczonych piłkarzy na jakościowo słabszych, podczas gdy hegemoni wprowadzać mogą wciąż wielkie nazwiska. W chwili, gdy Inter przegrywał, Antonio Conte wypuścił w bój Hakimiego, Sensiego, Younga i Lautaro Martineza, a gola na wagę prowadzenia zdobył inny rezerwowy Danilo d’Ambrosio. Dla Napoli wynik z 0:1 na 2:1 wyprowadziła dwójka ludzi z ławki – Hirving Lozano i Andrea Petagna. Juventus, mają problemy ze słabiutką Genoą, sięgnął po Moratę i Kulusevskiego, a mógł jeszcze po Ramseya. FIFA – intencjonalnie lub nie – sprawiła, że dzięki modyfikacji przepisu o limicie zmian mocniejsi stali się jeszcze mocniejsi.
Cały tekst podsumowujący 11. kolejkę w serwisie Seriea.pl.
Świetny tekst, a przy okazji uświadamia kolejną rzecz o mojej Barcelonie – brak charakteru.
Kiedyś Barca był drużyną potulnych, grzecznych chłopaczków, ale z wielkim zaufaniem do własnych umiejętności.
Dziś nie tylko nie ma charyzmatycznych osobowości, bo ostatnie – Suareza, Vidala wyrzucono za darmo, ale na dodatek nie ma graczy, którzy tak są pewni tego co robią, a jednocześnie te umiejętności mają.
Messi ekstrawertycznym liderem nie był. On znacznie zyskiwał, gdy z charakternymi graczami grał, a on tylko swoje umiejętności boiskowe pokazywał. Tymczasem od kilku lat, wszystko na nim wisi.
Dziś Barca potrzebuje nie tylko jakości piłkarskiej na wielu pozycjach, ale przede wszystkim charakteru, determinacji, wiary.