Stefano Pioli stawiał Milan na zgliszczach z pomocą Zlatana Ibrahimovicia. Gdy Szwed zaczął grywać mniej, dokończył dzieło przede wszystkim sam. O tym, jak rósł AC Milan czytamy w najnowszym odcinku cyklu SerieALL na SerieA.pl.
- Po 11 latach przerwy tytuł mistrza Włoch wrócił do AC Milan
- Patrząc na to, co w ostatniej dekadzie działo się wokół Rossonerich, można mówić o sensacji. Ale na tę sensację Stefano Pioli zapracował każdym swoim oddechem
- Przy okazji trener najlepszej włoskiej drużyny pokazał, jak budować team spirit i jaki to ma wpływ na późniejszą grę
AC Milan naprawiony przez Stefano Piolego
Poniżej fragmenty tekstu, którego całość jest dostępny na SerieA.pl.
Włoskie media o Piolim pisały “The Normal One”. Przeglądając dzisiejszą prasę, łatwo da się zauważyć, że słowo “normalny” zostało podmienione na “wyjątkowy”. Pioli, na dłuższym dystansie, bo oczywiście słabsze mecze też się zdarzały, nawet następujące po sobie, połączył ze sobą dwie rzeczy, które od lat uchodzą za alchemię – dbałość o wynik i o jakość gry. Stworzył do tego nowoczesny zespół będący jednocześnie najmłodszym ze wszystkich, jakie w czołowych pięciu ligach walczyły o mistrzostwo. To o tyle ważne, że złoty medal nie zamyka żadnego cyklu w Milanie. To bardziej wygląda jak otwarcie drogi do przyszłości.
(…)
Nieustająca wspinaczka Milanu na szczyt pod dowództwem Piolego trwa już tak długo, że trudno określić jej początek. W każdym razie, odkąd piłka została w Europie zablokowana na dwa miesiące przez atak koronawirusa, Rossoneri nie zatrzymywali się wcale. Kryzysy dotyczyły wszystkich, tylko nie ich. Ostatni naprawdę duży miał miejsce jeszcze przed przyjściem Zlatana Ibrahimovica, gdy rozbita drużyna musiała się zbierać po słynnym grudniowym (2019) 0:5 w Bergamo. Milan dostał tam solidnego klapsa, ale później rósł prowadzony przez duet Ibra-Pioli. Ten drugi wykazał się umiejętnościami taktycznymi, równowagą i dużą dozą elastyczności. Kilkukrotnie zmieniał system gry, właściwie nigdy nie pudłując z wyborem.
Pioli uwielbia sprawiać, by jego zawodnicy czuli się dobrze w drużynie. Angażuje ich w różne rozgrywki na początku treningu, wymyśla gry, w które muszą się włączyć wszyscy. Buduje zespół, z którego członkami dużo i chętnie rozmawia. To fenomen na skalę światową, jak piłkarze zarabiający fortunę mogą być zakochani w swoim trenerze. Dwa miesiące temu w tekście zatytułowanym “Mistrz bez tytułu” (jakież to już nieaktualne) pisaliśmy o Stefano Piolim tak:
Niecałe dwa i pół roku temu Stefano Pioli przekroczył bramę Milanello otoczony aurą sceptycyzmu. Kibicom nie zgadzało się nic – nie wierzyli w umiejętności nowego trenera, a do tego nie sprzyjało wszystko, co wokół. Po krótkiej kadencji Giampaolo było tak źle, że niektórzy chętniej zerkali w stronę dołu tabeli, jak wygląda przewaga nad najgorszymi, zamiast patrzeć, ile trzeba odrobić do czołówki. Do tego Milan został pozbawiony gry w europejskich pucharach z powodu łamania finansowego fair play, a od sięgającego po tytuł w każdym sezonie Juventusu dzieliły go lata świetlne. Jeśli ktokolwiek z ręką na sercu jest w stanie przyrzec, że wierzył, iż 30 miesięcy później ten sam Pioli wciąż będzie prowadził Milan, a w dodatku oglądał ligę z perspektywy bycia jej liderem, czapki z głów.
Właściwie trudno powiedzieć, jak on to zrobił. Na pewno pomogło mu to, jak jest uwielbiany przez swoich piłkarzy. Niedawno mogliśmy oglądać film, jak na imprezie z piłkarzami Milanu, ci zaczęli śpiewać “Pioli’s on fire” – na melodię słynnego “Freed from desire”, później przekształconego przez kibiców z Irlandii Północnej na “Will Griggs on fire”. Co istotne w kontekście podejścia zawodników do ich trenera – to Brahim Diaz śpiewa najbardziej intensywnie. Czyli piłkarz, którego Pioli regularnie sadza na ławkę.
Komentarze