Reprezentacja Włoch kontynuuje niesamowitą serię bez porażki i coraz poważniej przymierza się ją do medalu na Euro 2020. Komentatorzy Eleven Sports, Piotr Dumanowski i Dominik Guziak, tłumaczą, skąd bierze się fenomen Squadra Azzurra.
Gdyby przyjrzeć się wielkim reprezentacjom, a za takie należy uznać wszystkie, które zdobyły choć jeden tytuł mistrza świata, każda z nich w swojej historii miała moment przesilenia. Moment, w którym widać, że pewna formuła się wyczerpała. Krach, który następował zwykle po paśmie sukcesów. Przeżyli to Niemcy, który po mistrzostwie świata 1990 i mistrzostwie Europy 1996 przeżyli rozczarowujący mundial we Francji, a później potężne tąpnięcie na Euro 2000. Przeżyli to Francuzi, którzy nie pojechali na mundiale w 1990 i 1994, ale zdobyli złoto w 1998 i dołożyli mistrzostwo Europy w 2000. Przeżyli to Hiszpanie, upokorzeni na MŚ w 1998 roku, później przez kilka lat mozolnie budujący podwaliny pod drużynę, która sięgnęła po mistrzostwo świata i dwa mistrzostwa Europy. Przeżywają to Brazylijczycy, którzy po swojej bessie (której momentem kulminacyjnym była klęska 1:7 z Niemcami) mają już odzyskane po 12 latach mistrzostwo kontynentu, co pokazuje, że odbudowa idzie we właściwym kierunku.
To samo, choć jeszcze na dużo wcześniejszym etapie, przeżywają Włosi. Oni także doświadczyli w ostatnich latach wspaniałego sukcesu – zdobyli mistrzostwo świata w 2006 roku. Był to sukces, który przykrył wtedy na chwilę aferę Calciopoli, pozwalając na chwilę zapomnieć o skandalu, który wstrząsnął włoską piłką. Ale z perspektywy lat tamto mistrzostwo pozwoliło zamieść pod dywan dużo poważniejszy problem. Fabio Cannavaro, Alessandro Del Piero, Francesco Totti, Alessandro Nesta, Pippo Inzaghi, Luca Toni, Gennaro Gattuso – pokolenie tych piłkarzy osiągnęło swój szczyt. Tak, wiemy – w klubach odnosili sukcesy jeszcze kilka lat po tym triumfie, ale w reprezentacji już nie za bardzo.
Potrzebne było myślenie bardziej przyszłościowe. Po odejściu Marcello Lippiego drzwi dla nowych piłkarzy w kadrze miał otworzyć Roberto Donadoni. Na swoje pierwsze zgrupowanie przed meczem z Chorwacją nie powołał żadnego mistrza świata oprócz Marco Amelii, trzeciego bramkarza. Chciał zrobić przegląd wojsk. Giulio Falcone, Christian Terlizzi, Mauro Esposito, Cristian Zenoni – “kim oni do cholery są?”, zapytacie. Tak wyglądała wtedy włoska kadra B. Nazwiska warte zapamiętania z tamtego meczu? Giorgio Chiellini, który następny mecz w reprezentacji zagrał dopiero rok później, oraz Antonio Di Natale, który do kadry wrócił po dwuletniej przerwie i został w niej aż do Euro 2012. Reszta do kosza. Na mecze o stawkę wróciła już stara gwardia zasilona Antonio Cassano, którego Lippi nie chciał w kadrze na MŚ 2006.
Już wtedy Włochom powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Ale nie zapaliła się. Na Euro 2008 pojechało 13 mistrzów świata, 8 wychodziło regularnie w pierwszym składzie. Skończyło się na ćwierćfinale i jednym zwycięstwie w całym turnieju. Na Mundialu w RPA było to samo. W meczu o wyjście z grupy ze Słowacją zagrało 6 mistrzów świata (byłoby 7, gdyby nie kontuzja Buffona). Skończyło się katastrofą. Wicemistrzostwo na Euro 2012 z Cesare Prandellim na ławce było łabędzim śpiewem – świetny turniej zagrali Pirlo, Balotelli, Cassano, De Rossi, Di Natale, ale dwa lata później Włosi znów nie wyszli z grupy na MŚ.
Euro 2016 było reanimacją trupa. Trzeba przyznać – bardzo udaną reanimacją, bo trup nie tylko otworzył oczy, ale nawet wstał z katafalku i zaczął mówić. Drużyna Antonio Conte, której średnia wieku wynosiła 30 lat i której środek pola stanowiła trójka Parolo-Sturaro-Giaccherini była o rzuty karne od półfinału. Kontrolka wymiany oleju cały czas się świeciła, ale skoro samochód jechał, to w czym problem? Jechał do tej pory, to i na kolejny mundial też dojedzie, nawet z Gian Piero Venturą za kierownicą.
Jechał, aż w końcu silnik się zatarł. Zapach spalenizny unosił się dość długo, sam Ventura też lubił często wrzucać trójkę dopiero przy 6 tysiącach obrotów na minutę. 13 listopada 2017 roku Włosi po desperackich atakach trwających 90 minut nie zdołali Szwedom strzelić ani jednego gola, zremisowali 0:0 i po porażce 0:1 w Solnie w pierwszym meczu barażowym nie pojechali na MŚ. Byliśmy na tym meczu, widzieliśmy ciszę po końcowym gwizdku na San Siro. Tak, “widzieliśmy”, bo taką ciszę można nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć. 80 tysięcy Włochów wychodzących ze stadionu, płaczących, przeklinających. Ludzi, którzy nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Sprawdzających na telefonach listę finalistów mundialu. Widzących tam Panamę, Arabię Saudyjską, Islandię, Tunezję, Polskę. Kłótnie w barach widzieliśmy jeszcze długo po meczu, gdy maszerowaliśmy w ciszy po Mediolanie, nie mogąc złapać żadnej taksówki.
Dziś, po trzech latach, coraz bardziej mamy wrażenie, że tamta klęska była Włochom potrzebna. Terapia szokowa, kubeł lodowatej wody na głowy. Coś, czego zabrakło po mundialach w 2010 i 2014 roku. Po tym już nie dało się zwyczajnie przejść do codzienności. Trzeba było wyciągnąć wszystkie wieloletnie brudy zamiecione pod dywan i zrobić generalny remont. Co ważne – zrobić go po włosku, po swojemu. Zatrudnić włoskiego selekcjonera i pokazać, że włoską piłkę da się pięknie reanimować. A już ten pierwszy krok nie był łatwy. Czołowych trenerów z Serie A nie rajcuje prowadzenie reprezentacji. Ofertę odrzucił Carlo Ancelotti, o Allegrim czy Spallettim nawet nie było sensu marzyć. Conte nie po to uciekał do Chelsea, żeby wracać na stare śmieci, gdzie i tak zostawił spaloną ziemię. Dogadano się z Roberto Mancinim, który po odejściu z Manchesteru City powoli popadał w zapomnienie, zarabiając pieniądze w Turcji i Rosji. Jak się okazało, to był pierwszy strzał w dziesiątkę.
Krótki wyciąg z wyników kadry Mancio – zakwalifikowanie się na Euro 2020 z kompletem punktów i bilansem bramek 37-4 (najlepsze eliminacje w historii włoskiej kadry), awans do turnieju finałowego Ligi Narodów, ostatnia porażka w jakimkolwiek meczu ponad dwa lata temu. Ale wyniki to jedno. Sam Mancini pewnie pamięta, jak podważano jego mistrzostwa Włoch zdobywane z Interem po degradacji Juventusu i odjęciu punktów innym poważnym rywalom. W samym Mediolanie i Manchesterze zdobył łącznie 10 trofeów, a potem jakimś cudem wylądował w Galatasaray i Zenicie. Nie same wyniki są tu godne podziwu.
Fundamentem stało się promowanie ofensywnej, atrakcyjnej piłki. Nie tej polegającej na wyczekiwaniu na rywala. Nie futbolu opartego na przeszkadzaniu i zdobyciu jednej bramki więcej, najlepiej przy zachowaniu czystego konta. Reprezentant Włoch ma być świetnie wyszkolony technicznie, nie bać się podejmować ryzyka, jednocześnie mając wszystko pod kontrolą. 23-letni Nicolo Barella dźwiga na swoich barkach grę Interu oraz reprezentacji i już teraz jest technicznym wirtuozem. Rok młodszy Manuel Locatelli odbudował się w Sassuolo, jest najczęściej podającym piłkarzem w Serie A i w ostatnich tygodniach absolutnym pewniakiem w kadrze. Na ich tle na weterana wygląda 28-letni Jorginho, a przecież pozostaje jeszcze Marco Verratti i cała zgraja wspaniałych dzieciaków: Lorenzo Pellegrini, Sandro Tonali, Gaetano Castrovilli, do zdrowia w przyszłości wróci Nicolo Zaniolo, piłkarzem z potencjałem (ale szukającym jeszcze formy) jest Stefano Sensi. Teraz wiecie już, dlaczego wymiana 30 podań przed bramką Berardiego w meczu z Polską nie jest przypadkiem.
Z przodu urodzaj wcale nie jest mniejszy. Ktoś się przyczepi i powie, że dwaj najlepsi strzelcy kadry mają po 10 bramek. Tak, Belotti i Immobile właśnie tyle mają. Ale Włosi nigdy nie potrzebowali napastnika, który w reprezentacji wyśrubuje rekord na miarę Roberta Lewandowskiego (ten we włoskiej reprezentacji wynosi zaledwie 35 bramek, od 1974 roku należy do Gigiego Rivy i raczej nieprędko zostanie pobity). Spójrzcie raczej na to, ilu ofensywnych zawodników z szerokiej kadry powołanej przez Manciniego na ostatnie mecze nie ma jeszcze gola na koncie – tylko jeden, Kevin Lasagna. Orsolini – 2 bramki, El Shaarawy – 6 goli, Insigne – 7 bramek, Berardi – 3 gole, nawet irytujący w Juventusie Bernardeschi ma ich 5. Kandydatów do gry jest tylu, że nie trzeba ze strachem nasłuchiwać wieści o kontuzjach kolejnych zawodników. O defensywie nawet nie trzeba specjalnie się rozpisywać. Młodzi, ale już bardzo doświadczeni Gianluigi Donnarumma, Alessio Romagnoli czy Alessandro Bastoni powinni na długie lata załatwić problem po odejściu tercetu BBC i Gianluigiego Buffona.
Mancini cały czas potwierdza, że bazą seniorskiej reprezentacji są drużyny młodzieżowe. Jeszcze w wywiadzie dla Rai Sport po meczu z Bośnią i Hercegowiną podkreślał, że w młodzieżowych reprezentacjach Włoch są piłkarze, którym trzeba dać szansę i którzy muszą nabrać pewności siebie. To tylko krótka zapowiedź tego, co czeka reprezentację Italii w najbliższych latach. W innych reprezentacjach takie długotrwałe ewolucje przynosiły po latach efekty. A Włochy to kraj, w którym piłkarskich talentów nigdy nie brakowało. Brakowało tylko bodźca, by należycie z nich korzystać. Powoli okazuje się, że chyba jednak warto było pocierpieć trzy lata temu na San Siro, by teraz uśmiechać się oglądając Italię w akcji.
PIOTR DUMANOWSKI
DOMINIK GUZIAK
ELEVEN SPORTS
Komentarze