- Decyzje organów dyscyplinarnych UEFA to od dłuższego czasu niezbadana tajemnica, ale paradoksalnie: wiele można z nich wyczytać.
- UEFA od dłuższego czasu poszukuje odpowiednich wytrychów, by choć odrobinę uchylić drzwi kochankom sprzed lat, obecnie oddzielonym szczelną kurtyną ostracyzmu.
- Decyzja dotycząca Litwy, ale przede wszystkim wycofanie się z propozycji dotyczącej młodzieżowych reprezentacji Rosji, pokazują w pełni – tej organizacji nie tylko można, ale wręcz trzeba patrzeć na ręce.
Komisja Dyscypliny w UEFA – trochę komedii, trochę dramatu
Oczywiście, UEFA nagrabiła sobie u mnie już dużo, dużo wcześniej, a szukanie kolejnych pretekstów, by wyłgać się od oglądania europejskiego futbolu to już tylko efekt przyzwyczajeń. Natomiast mimo wszystko – nawet posiadając tak niskie mniemanie o europejskiej federacji piłkarskiej, nie spodziewałem się, że poczuję aż tak głęboki niesmak. Komisję Dyscypliny oczywiście zdarzało mi się krytykować już wcześniej, ba, wachlarz ich działań, które najdelikatniej rzecz ujmując nie uzyskiwały poklasku wśród fanatycznych kibiców, od zawsze był całkiem szeroki. Przy okazji wizyty Legii Warszawa w Alkmaar szczegółowo opisałem, jak niesprawiedliwe jest często szufladkowanie kibiców czy klubów – Komisja Dyscypliny zdaje się z automatu dosypywać do wymiaru kary klubom spoza starej Unii Europejskiej, jednocześnie odejmując i zawieszając kary dla klubów szeroko rozumianego “Zachodu”. Przychylniej i łagodniej patrzy na kluby ze “starego świata”, a jednocześnie jest zwyczajnie uprzedzona do klubów serbskich, polskich, chorwackich czy nawet greckich. I zanim w ogóle wejdzie argumenty recydywy – pamiętajmy, ile razy AZ Alkmaar unikało poważniejszej kary.
Ale to w gruncie rzeczy… To nadal detal, trochę szowinistyczny, trochę ksenofobiczny, ale jednak detal. Tak naprawdę fakt, że Legia za dowolną niesubordynację kibiców od razu otrzymuje szereg zakazów (kibice nie pojadą np. jutro do Mostaru na mecz ze Żrinjskim), a kibicom AZ Alkmaar na sucho uchodzą nawet bójki z rodzinami piłkarzy drużyny przyjezdnej – to jednak problem poboczny. Bolesny dla kibiców, narażający klub na straty, ale jednak – w globalnym ujęciu to didaskalia.
Podobnie rzecz ma się z wyjątkową upierdliwością i czepialstwem. Wielokrotnie kluby narzekały na drobiazgowość delegatów, którzy na podstawie raportów organizacji pozarządowych potrafili lobbować za podwyższaniem kar z uwagi na wlepki rozklejone na stadionie czy pojedyncze okrzyki, wznoszone przez przypadkowych kibiców. To bolesne, Bogusław Leśnodorski barwnie opowiadał jak bardzo cierpiał na tym jego prywatny portfel, ale jednak: jakieś podstawy były. Jakieś preteksty, których można było użyć jako uzasadnienia. Stowarzyszenie Nigdy Więcej tłumaczyło się, że przecież oni tylko sugerują, że oni nie mogą zmyślać, że rasistowskich wlepek nie było na stadionie, jeśli jak byk mieściły się tam symbole z ich indeksu symboli zakazanych. Jakkolwiek spoglądamy na uczciwość tej konkretnej organizacji i jakkolwiek oceniamy nieco bezmyślne klepanie kar na podstawie raportów takich organizacji jak FARE – nadal mamy tu do czynienia raczej z peryferiami poważnej debaty piłkarskiej.
Dziś problem jest większy, do tego stopnia, że sam właściwie nie dowierzałem i nadal nie dowierzam, że to prawdziwa informacja.
Czy wolno ubliżać Władimirowi Putinowi?
Otóż Litwa, konkretnie jej związek piłkarski, otrzymała 10 tysięcy euro kary za wznoszone przez swoich kibiców antyputinowskie przyśpiewki. Chodziło o popularną piosenkę z nazwiskiem rosyjskiego zbrodniarza, która połączyła fanatyków w bodaj wszystkich krajach bałtyckich. Najpierw pomyślałem, że to fejk, następnie – że ktoś nie do końca zrozumiał uzasadnienie, że gdzieś nastąpił błąd w tłumaczeniu. Ale niestety dla UEFA – nie, to w pełni autentyczna kara, dokładnie za taki występek, za obrażanie Jego Ekscelencji Włodzimierza Putina, Litwa ma zapłacić dość wysoką grzywnę. Litewska Telewizja Publiczna obszernie porozmawiała o tej sprawie z Edgarem Stankeviciusem, prezesem Litewskiego Związku Piłkarskiego.
– To pierwszy raz, gdy jesteśmy ukarani za tę pieśń. Mieliśmy już kary za inne rzeczy, przyśpiewki, flagi, używanie pewnych symboli podczas meczów, ale pierwszy raz zostaliśmy ukarani grzywną za sformułowanie “Putin chujło”. Co prawda to zdanie zabrzmiało też w poprzednim meczu, ale tam delegat był z Hiszpanii i zwyczajnie nie zarejestrował tej przyśpiewki. W starciu z Serbią delegat był z Kazachstanu i to on odnotował te śpiewy – tłumaczy dla LRT Stankevicius.
Litwa oczywiście odwołała się od kary, natomiast w wypowiedziach Stankeviciusa pobrzmiewają i żal, i zdziwienie reakcją UEFA. Zwłaszcza, że jak sam prezes litewskiej federacji przyznaje – w meczu z Węgrami śpiewy również wystąpiły i ponownie delegat nie zgłosił żadnych problemów. Co więcej – po tym, jak na Litwie zrobiło się głośno o całej sytuacji, spłacenie tej kary z własnych premii zaproponowali piłkarze, przemawiający w mediach społecznościowych ustami Justasa Lasickasa. Prezes uspokoił zawodników, że fundusze na takie aferki chomikuje również na kontach sam związek, a kibiców nie zamierza oczywiście namawiać do zmiany repertuaru, bo uważa, że pod pieśnią każdy Europejczyk powinien się po prostu bez szemrania podpisać. No ale niesmak pozostaje, a przede wszystkim – odpowiedzialność UEFA za przekaz wypuszczony w świat.
Być może to pierdółka, być może to jakieś niekorzystne zrządzenie losu, nadgorliwy delegat i bezduszna machina biurokracji, która każdy raport delegata mieli bez większego namysłu nad jego zapisami. Być może, nie da się tego wykluczyć. Ale niedawne pląsy UEFA wokół przywrócenia do reprezentacyjnej gry młodzieżowych zespołów z Rosji dają solidne poszlaki, by sądzić inaczej.
Przypomnijmy – UEFA najpierw opublikowała komunikat wraz z decyzją oraz jej uzasadnieniem – młodzieżowe reprezentacje Rosji wracają do gier w rozgrywkach międzypaństwowych, bo nie można “karać dzieci za przestępstwa dorosłych”. Innymi słowy: drzwi są niby zamknięte na głucho dla barbarzyńców, którzy nie mają nic wspólnego z wartościami wyznawanymi w świecie futbolu. Ale od czego jest uchylony lufcik. Takie obrzydliwe wsuwanie stopy w drzwi (bo przecież skoro dzieci niewinne i grają, to czemu winny taki piłkarz U-21, co dzieckiem był przedwczoraj, a dziś już prawie seniorem) to był jasny sygnał: od wybuchu wojny minęło już dużo czasu. Minęło na tyle dużo czasu, że niektórzy widzieliby już wyczekiwany powrót do “business as usual”. Na szczęście zareagowały – mocno i stanowczo – poszczególne kraje członkowskie, w tym PZPN Cezarego Kuleszy i UEFA została właściwie zmuszona do wycofania się z własnych deklaracji. Ale właśnie – co byłoby bez tej mocnej i stanowczej reakcji? Trudno nie interpretować tego wszystkiego inaczej: to powolne szykowanie poduszki, na której miałyby wylądować najpierw rosyjskie tyłki, a następnie pieniądze, które zawsze Rosja przynosiła do UEFA. Nawet trudno się dziwić biznesmenom z europejskiej federacji – kwoty przelewane rokrocznie przez Gazprom mogłyby zawrócić w głowie. Ta wyrwa w budżecie istnieje, nawet jeśli UEFA nie narzeka na brak chętnych do biznesu wokół futbolu na najwyższym kontynentalnym poziomie. Tęsknotę za Rosjanami i rublami, albo rublami i Rosjanami może zresztą podsycać również Aleksander Djukow – członek komitetu wykonawczego federacji, Rosjanin powiązany z Gazpromem.
Zawsze patrzeć na ręce
Na razie UEFA odbiła się od poszczególnych federacji z pomysłem powrotu rosyjskich młodzieżowców do międzynarodowej rywalizacji. Ale karę za antyputinowskie przyśpiewki Litwa prawdopodobnie zapłaci – a kto wie, czy nie będzie jedynie pierwszą z długiej serii drużyn narodowych, których budżet zostanie uszczuplony przez Komisję Dyscypliny UEFA. Można utrzymywać, że to tylko sztywne trzymanie się przepisów, które wykluczają politykę ze stadionów. A można doszukiwać się kolejnej stopy w drzwiach.
Co ciekawe – pięknie zestarzał się incydent z 2015 roku, gdy na europejskich arenach reprezentował nas Śląsk Wrocław. Wówczas Śląsk Wrocław otrzymał 15 tysięcy euro kary za mecz domowy w Lidze Europy, podczas którego rywalem ekipy z Dolnego Śląska było NK Celje. W uzasadnieniu UEFA napisała, że przyczyną tak wysokiej kary już po I rundzie rozgrywek było “pojawienie się na trybunach zakazanego symbolu”. Działacze Śląska wraz z kibicami i dziennikarzami zaczęli typować, o jaki zakazany symbol może chodzić – bo mecz odbył się właściwie bez żadnych skandali, a tzw. “oflagowanie” wrocławian nie odbiegało od ich standardów. Michał Mazur, ówczesny rzecznik Śląska, sugerował, że może chodzi o herb miasta Brzeg, gdzie znajduje się dość kontrowersyjny symbol trzech białych kotwic. Według słów rzecznika delegat UEFA miał dopytywać o tę flagę, zaznaczać, że symbol w herbie miasta przypomina nieco swastykę i w ogóle dziwić się, że heraldyka wykracza poza zwykłe barwy jednych lub drugich.
Oczywiście w Polskę poszła informacja o herbie, jednak szybko znalazła się druga wersja zdarzeń, opisana przez Jacka Purskiego ze Stowarzyszenia Nigdy Więcej, najczęściej odpowiedzialnego za spisanie lub chociaż sygnalizowanie pewnych występków dla FARE. Otóż Purski zabrał głos na łamach Gazety Wyborczej, szczegółowo opisując, dlaczego oburzanie się na UEFA wcale nie jest słuszne.
Zgadzają się podstawowe fakty – Śląsk karę otrzymał, była to kara wymierzona na podstawie raportu FARE, który przecież w Polsce jest bardzo bliski Stowarzyszeniu Nigdy Więcej. I tu zaczynają się schody. Bo według Purskiego w raporcie z meczu stało tylko jedno przewinienie. Wcale nie żadne herby Brzegu gdziekolwiek, ale…
Trzy słowa wypisane na tablicy promocyjnej.
Uwaga, cytuję za sport.pl: Jeb… ruską kur…
No i kto w tym 2015 wiedział lepiej co warto krzyczeć, a czego nie?
Kibice Legii, a już w ogóle z takiej Serbii czy Grecji tak naprawdę są bardzo grzeczni i to UEFA się na nich niewiadomo czemu uwzięła, w przeciwieństwie do klubów z zachodu, gdzie taka Marsylia nigdy porządnej kary nie dostała.