Bandycki atak Rosji na Ukrainę spowodował, że lokalna liga piłkarska została zawieszona. I nie wiadomo kiedy – jeśli kiedykolwiek – rozgrywki zostaną wznowione. W ukraińskich mediach przeczytać można było o niebezpiecznej ewakuacji wielu zagranicznych trenerów i zawodników. Nie zanosi się na to, by wobec trwającego konfliktu zbrojnego mieli oni powrócić w najbliższym czasie na Ukrainę.
- Z powodu ataku ze strony Rosji liga ukraińska została zawieszona do odwołania. Nie ma większych szans na to, by rozgrywki ruszyły w przeciągu 30 dni.
- Większość zagranicznych piłkarzy i trenerów opuściła już Ukrainę. Niektórzy, jak trener Mircea Lucescu z Dynama Kijów, ewakuowała się w ostatnich dniach.
- Takiego wyboru nie mają piłkarze narodowości ukraińskiej. Muszą oni pozostać w kraju i walczyć za swoją ojczyznę.
5-kilometrowy sznur samochodów
Komunikat o zawieszeniu ligi zawierał tylko jedno zdanie. Nie było tam żadnych wzmianek o możliwym terminie powrotu rozgrywek. Nic w tym jednak dziwnego. W momencie, gdy przyszłość kraju stoi pod znakiem zapytania, a każdego dnia na ulicach giną cywile, nikt nie myśli o piłce nożnej.
Ukraińscy piłkarze albo zostają wcieleni do armii i idą na wojnę, albo pomagają na inne sposoby – choćby finansowo. Za naszą wschodnią granicą nie ma już większości zagranicznych trenerów i piłkarzy. Ci – co w pełni zrozumiałe – zdołali uciec przed rosyjską armią i spadającymi rakietami wracając w swoje rodzime strony.
Na ukraińskim portalu ua-football.com przeczytać można relację trenera Dynama Kijów, Mircei Lucescu, który opuścił stolicę Ukrainy tuż po tym, gdy na dobre rozpoczęła się wojna. – Moja żona Nellie i reszta rodziny błagali mnie, abym się stamtąd wydostał. Zrobiłem to niechętnie po rozmowie z prezesem Dynama i piłkarzami – opowiedział Lucescu. By dotrzeć do granicy z Mołdawią Rumun spędził w samochodzie pod dobę. – Było to ryzykowne przedsięwzięcie. Przez pierwsze 100 kilometrów jechaliśmy w tempie 20 kilometrów na godzinę. Celem było dotarcie do granicy z Mołdawią, gdzie zastaliśmy kolejkę pięciu kilometrów. Spędziliśmy w samochodzie prawie dzień, żeby przejechać 500 kilometrów, ale to był jedyny sposób na uniknięcie ryzyka – mówił.
Sytuacja na Ukrainie zmieniła się diametralnie. Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że pomimo ryzyka rosyjskiej inwazji lokalna liga wróci do gry po zimowej przerwie. Na 25 lutego zaplanowany był mecz FK Minaj – Zaria Ługańsk. Obecnie nie wiadomo czy spotkanie to kiedyś dojdzie w ogóle do skutku. Jeśli konflikt w Ukrainie będzie się ciągnął miesiącami – a może i latami – rozgrywek piłkarskich w podobnym formacie możemy nie zobaczyć już nigdy. Dziennikarze portalu ua-football.com są zresztą przekonani o tym, że obecny sezon można skreślić na dobre. Nigdy nie zostanie bowiem dokończony.
Lucescu, choć sam jest już bezpieczny, przyznał w wywiadzie, że każdego dnia budzi się ze łzami w oczach. Wiele osób, na których mu zależy, nadal przebywa na Ukrainie. – Jestem z nimi w stałym kontakcie i próbuję znaleźć sposób na ich wydostanie. Mam na myśli zwłaszcza moich piłkarzy z Dynama, którzy nadal przebywają w Kijowie ze swoimi rodzinami. Jeszcze do poprzedniego czwartku razem trenowaliśmy. Prawda jest taka, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak sytuacja jest poważna. W bazie Dynama nie było telewizji. Ukraińskie stacje nie chciały szokować ludności i nie emitowały materiałów wojennych. Informacje przyszły do mnie od moich krewnych w Rumunii i wielu moich przyjaciół na całym świecie, nawet z Brescii – opowiadał Lucescu.
20 milionów hrywien od zawodników
W mediach ukraińskich pojawiły się też doniesienia, że trener Szachtara Roberto De Zerbi i część jego piłkarzy bez skutku próbowali wydostać się z Ukrainy przez Polskę. Ostatecznie wybrali drogę pociągiem przez Węgry. Następnie, z Budapesztu, De Zebri udał się samolotem do Włoch. Media donoszą o tym, że same kluby angażowały się w pomoc swoim pracownikom. Bezpiecznie do Polski dotarł choćby występujący do tej pory w Dynamie Kijów Tomasz Kędziora.
“Już po pierwszych odgłosach eksplozji zdałem sobie sprawę, że jestem w centrum niebezpiecznych wydarzeń. Dziś, dzięki zaangażowaniu wielu osób, jestem już z rodziną w Polsce” – napisał Kędziora na Instagramie. “Ukraina jest dla mnie jak druga ojczyzna. Jestem pełen podziwu, jak jej mieszkańcy walczą o wolność i demokratyczne wartości oraz dumny z postawy Polaków, którzy potrafią się zjednoczyć i skutecznie nieść pomoc w geście solidarności. Moje myśli i serce są z Ukrainą. Modlę się z nadzieją o jak najszybsze nastanie pokoju” – dodał.
Wielu piłkarzy stara się na wszelkie możliwe sposoby okazać swoje wsparcie. Junior Moraes, gracz Szachtara i reprezentacji Ukrainy (Brazylijczyk przyjął kilka lat temu tamtejszy paszport) przeznaczył 1,7 mln hrywien na ukraińską armię. Łączne wsparcie od takich piłkarzy jak Jarmołenko, Malinowski, Zinczenko, Mikolenko, Kovalenko i Rebrow wyniosło blisko 20 milionów hrywien.
Moraes, z racji posiadania też brazylijskiego paszportu, przedostał się bezpiecznie do Rumunii. Część zagranicznych piłkarzy znajduje powoli zatrudnienie w innych klubach. Przykładem tego są dwaj bułgarscy gracze reprezentujący dotychczas barwy Czarnomorca – Borislav Tsonev i Martin Petkov. Ten pierwszy przeniósł się na półroczne wypożyczenie do Sławii Sofia. Umowa drugiego została z kolei na dobre rozwiązana.
Jak na sytuację za naszą wschodnią granicą zareaguje Ekstraklasa? Prezes rozgrywek, Marcin Animucki zapewnił w rozmowie z goal.pl, że na pewno nie dojdzie do “podbierania” ukraińskich zawodników. Wyrywanie piłkarzy z kontraktów byłoby nieetyczne, bo przecież w teorii wojna mogłaby wkrótce się zakończyć. Liga wznowiłaby granie, a kluby ukraińskie nie ze swojej winy zostałyby bez czołowych piłkarzy. Inna sprawa, że zdecydowana większość graczy występujących u naszych sąsiadów to Ukraińcy, którzy nie mają możliwości opuszczenia ojczyzny.
Wierzą, że powrót będzie możliwy
Wymowne są zresztą słowa trenera Dynama Kijów, który deklaruje, że zarówno on, jak i jego zagraniczni piłkarze pragną kontynuować karierę w stolicy Ukrainy. Pozostaje pytanie czy sytuacja w kraju unormuje się na tyle, by ich powrót był rzeczywiście możliwy. – Nie mogę się doczekać powrotu do Kijowa i wznowienia pracy z Dynamem. Wyjechałem i w teorii mogę czuć się bezpieczny, ale myślami jestem nieustannie w Kijowie. Martwię się o moich ukraińskich zawodników i nie mogę spać, bo wiem, że oni tam zostali walczyć o swoją ojczyznę. Ukraińcy są dumni, przywiązani do swojego ludu. Gwarantuję wam, że będą walczyć i opierać się jeszcze przez długi czas. Jestem pewien, że Rosjanie są przeciwni wojnie. Widziałem materiał z demonstracji w Moskwie i Petersburgu. Te działania na Ukrainie zostały zainicjowane przez przywódców, prezydenta Putina, a nie przez lud. Mam nadzieję, że drogą dyplomacji uda się wprowadzić tam pokój – zakończył Mircea Lucescu.
Niestety wśród ofiar wojny jest już jeden z zawodników. Chodzi o gracza FK Hostomel, czyli półamatorskiej ekipy z drugiej ligi Kijów-Światoszyn, Dimę Martynenko. Poprzedni sezon zakończył jako nie tylko najlepszy gracz swojego zespołu, ale i całych rozgrywek. Zawodnik przebywał w swoim domu, na który spadły rosyjskie bomby. W tym samym pomieszczeniu znalazła się też jego matka, która również zginęła.
Pewno jest jedno. Obecnie, wobec napaści ze strony wroga, wszelkie wewnętrzne animozje przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Dobrze widać to na przykładzie Szachtara i Dynama Kijów. Wielcy wrogowie, których ultrasi jeszcze do niedawna bili się ze sobą na ulicach stolicy, mają jeden wspólny cel: obronę ludności i niepodległości swojego kraju.
Czytaj także: Szkoleniowiec Lokomotivu z uwagi na atak Rosji na Ukrainę rezygnuje z posady
Komentarze