Adrian miał jakieś 13 lat, gdy gdzieś pod Ostrołęką w meczu juniorów tak wkręcił innego chłopaka w murawę, że temu odechciało się piłki. Lokalni “menedżerowie” podobno zgodnie uznali, że “pewnie kiedyś będzie groł w Barcelonie”. To się nie sprawdziło, ale kilka lat później Adrian z gwiazdami tego klubu – Ronaldinho i Puyolem – faktycznie przybije piątkę. Gdyby do tego zagrali przeciwko sobie, byłoby to starcie mistrzów świata z wicemistrzem.
Podobno nie ma bardziej przesądnej grupy od sportowców. Jeśli tylko ominiesz jedną, najmniejszą część swojego rytuału, w gwiazdach zapisze się twoja porażka. Dlatego Adrian woli nie kusić losu i na 20 minut wchodzi pod zimny prysznic. Jak zawsze. Robi intensywną rozgrzewkę, tak jak zwykle. Przed startem na słuchawkach puszcza muzykę, ale nie jakieś tam smęty o wylewającym się szampanie – na to jeszcze przyjdzie czas i nie mówimy o piosence – tylko coś szybkiego. Musi być energia. Sam mówi, że ładuje tak baterie. Jest grudzień 2019 roku, za chwilę pierwszy raz w życiu zagra w finale mistrzostw świata. W Polsce mało kto słyszał o teqballu – czymś, co można nazwać połączeniem piłki nożnej i tenisa stołowego, ale mimo iż turniej odbywa się w Budapeszcie, a rywalem jest Węgier, to okrzyki „Adrian! Adrian!” przebijają się przez tłum. Bo trybuny, choć niewielkie, w istocie są pełne.
Polski związek właściwie dopiero raczkował, więc koszty zostały rozdzielone – zakwaterowanie miał opłacone, ale dojazd musiał zorganizować we własnym zakresie. Żaden problem, gdy ściga się marzenia. – Teqball pojawił się w moim życiu w 2017 roku – opowiada nam Adrian Duszak, wicemistrz świata w tej dyscyplinie. – Kilka lat wcześniej grałem w piłkę w Świcie Baranowo i przez moment w Koronie Ostrołęka, ale strasznie zajawiłem się na sztuczki Ronaldinho. Wiadomo, joga bonito, kto nie oglądał tamtych reklam. Poszedłem we freestyle i po jakichś dwóch-trzech miesiącach zrezygnowałem z boiska. Jakiś czas później kolega pokazał mi teqball. Nie trenowałem jeszcze rok, gdy na swoich pierwszych mistrzostwach świata zdobyłem piąte miejsce. Dopiero się tego wszystkiego uczyłem.
Puchar od Ronaldinho
Marsz w górę był błyskawiczny. W 2018 roku Duszak był trzeci na mistrzostwach świata w Reims, a rok później drugi w Budapeszcie. – Wyobraź sobie, co przeżywałem, gdy na ceremonii nagrody wręczali mi Ronaldinho z Puyolem.
– Powiedzieli ci coś więcej, niż “dobra robota”? – pytam.
– Nie pamiętam! Ronaldinho to mój idol z dzieciństwa. Jego szczyt, to początek mojego freestylu. Moje pokolenie go podziwiało, a on dekadę później wręczał mi puchar. Jeśli marzenia się spełniają, to był ten moment. Mam tylko przebłyski z tego spotkania, zupełnie jakbym się na moment wyłączył. Następnym razem będę to musiał nagrywać – śmieje się.
Następny raz może się zdarzyć dość szybko, bo Adrian w tym roku znów zagra na mistrzostwach świata. – Dostać się na nie jest bardzo trudno. Są cztery turnieje eliminacyjne, z których punkty się sumują i tylko jedna osoba z Polski ostatecznie może wziąć udział w mistrzostwach. Dostałem się już czwarty raz – mówi.
Życie z oszczędności
Wtedy, w 2019, wszystko układało się idealnie. No, może poza samym finałem, który Węgier wygrał wyraźnie, ale zaraz po MŚ w turnieju Masters w saudyjskim Rijadzie – brało w nim udział ośmiu najwyżej notowanych w światowym rankingu zawodników – Adrian był już pierwszy. Ale kupka pieniędzy, jaką wtedy uskładał także dzięki freestylowym pokazom, zamiast na siebie pracować, przydała się później.
Duszak: – Tata zawsze mnie wspierał i mówił, że warto iść tą drogą. Mama mówiła, że nic z tego nie będzie i bym zajął się czymś poważniejszym, ale przez około sześć lat utrzymuję się sam dzięki kopaniu piłki. Mama zobaczyła, że jestem niezależny finansowo i że daję sobie radę. Nawet, gdy przyszła pandemia i w jej czasie właściwie nie byłem w stanie zarabiać. Żyłem z oszczędności mając nadzieję, że niedługo wróci normalność.
Adrian ciągnie dalej swoją opowieść. – Dzięki freestylowi i teqballowi mogę podróżować. Zajarałem się tymi wyjazdami, okazało się, że lubię poznawać nowe kraje, których kopiąc piłkę zwiedziłem już około 40. Jeździłem także w czasie pandemii, ale żeby nie było tak kolorowo, najadłem się przez nią stresu. To było w czasie podróży do Brazylii. Bilety kupowaliśmy na ostatnią chwilę, nie mieliśmy też ze sobą testów na koronawirusa. Załoga samolotu nie bardzo wiedziała, czy może nas w ogóle wpuścić na pokład. To samo w drodze powrotnej. Wszystko działo się niedługo przed wigilią, więc nie wiedziałem, czy spędzę święta z rodziną. Dopiero po wylądowaniu, odetchnąłem. W samej Brazylii otrzymaliśmy zaproszenie do domu Ronaldinho w Porto Allegre. Spotkanie nie doszło do skutku, bo jego mama akurat zachorowała na COVID.
Ale pewnie jeszcze się spotkają.
Nie tylko mistrzostwa
Ronaldinho miał przyjechać do Polski na turniej pokazowy, ale i tu pandemia stanęła na przeszkodzie. Taka wizyta kosztuje, ale ponoć byli sponsorzy. Zaproszenie trzeba będzie ponowić. Zajmuje się tym Michał Listkiewicz, czyli człowiek, który kiedyś rządził polską piłką, a jakiś czas temu przywiózł teqball do Polski. Dowiedział się o jego istnieniu na Węgrzech, zaraził nim kilka innych osób, założyli związek. Wtedy nie było jeszcze myślenia o jakichś polskich wicemistrzach świata, Adrian „przyplątał się” sam. Pomysł na kopanie piłki o zakrzywiony stół do ping-ponga był inny.
– To było jakieś siedem lat temu. Pojechałem na Węgry, gdzie ktoś mi pokazał Teqball. Pojawił się wtedy Ronaldinho, bracia Koeman, Karambeu. Mówię: wow, jaka super sprawa dla szkolenia w piłce nożnej – opowiada nam Listkiewicz. – Byłem wtedy po etapie pracy w PZPN, miałem trochę wolnego czasu, rozpytałem paru znajomych: Darka Dźwigałę, Piotra Dziewickiego, byli zachwyceni. Założyliśmy związek. Początkowo było to bardzo amatorskie, ale kiedy rozpropagowaliśmy przez media społecznościowe, pozgłaszali się chętni, że chcą to u siebie. Ściągnęliśmy z Węgier stoły i od tego momentu zaczęło się to rozwijać.
Stoły do teqballa stoją teraz w bazach treningowych wielu klubów Ekstraklasy i I ligi.
Piotr Dziewicki: – Rozmawiamy z klubami, by powstały teqballowe sekcje przy klubach piłkarskich i utworzyły ligę. Takie są zamiary, ale wszystko rozchodzi się o pieniądze. Zastanawiamy się, w jakiej formule miałoby się to odbywać, ile klubów zobowiązuje się do tego. To jednak generuje jakieś koszty, bo chodzi o zatrudnienie trenerów, zachęcić zawodników, by brali w tym udział. Mamy nadzieję, że liga powstanie i będzie transmitowana w telewizji.
Michał Listkiewicz: – David Dein, były wiceprezydent Arsenalu, powiedział mi kiedyś, że jeden wyznaczony gwiazdor Arsenalu gra w teqball z jakimś wyróżniającym się 14-latkiem z drużyn juniorskich. Można tylko wyobrazić sobie, jaki to kop motywujący dla takiego chłopaka. Wiem, że podobnie jest w wielu innych czołowych klubach europejskich. W Polsce na razie to raczkuje, ale kluby przekonują się do wykorzystywania teqballu.
Jeszcze raz Dziewicki: – Teqball jest fajnym uzupełnieniem treningu profesjonalnego i urozmaiceniem zajęć w szkołach. Polski związek we współpracy ze światowym doprowadził do rozdania 120 stołów. Na takim można polepszać umiejętności, technikę i czucie piłki. Poza tym młodych ludzi trzeba czymś stymulować, czasy się zmieniły. Ja w młodości z kolegami odbijałem piłkę o ścianę w bloku, co zastępowało nam stół. Dziś młodzi oczekują, by stworzyć im warunki i odpowiednio zorganizować. Zrobiliśmy to.
Teqball był już obecny na mistrzostwach świata 2018 w Rosji. Kilka reprezentacji przywiozło ze sobą stoły, a trenerzy wpisali kopanie na nich piłki w rutynę zajęć. Kto wie, gdyby i nasza kadra na to się zdecydowała, może Kamil Glik nie połamałby się na siatkonodze…
Zagrać na igrzyskach
Listkiewicz: – Jesteśmy przez międzynarodową federację uznani za drugi kraj jeśli chodzi o rozwój. Pierwsze są Węgry, druga Polska, dalej Francja, Japonia, w sumie jest już sto federacji. To wielki zaszczyt, tym bardziej, że my ciągle działamy amatorsko. Zostaliśmy członkiem PKOl, wciąż czekamy na decyzję z ministerstwa, by uznać nas za oficjalną dyscyplinę sportu. To formalność. Tym bardziej, że teqball pojawi się na igrzyskach olimpijskich jako dyscyplina pokazowa.
Duszak: – To turniej tylko na zaproszenie, mam nadzieję, że uda mi się pojechać. Według plotek jako pełnoprawna dyscyplina ma się pojawić w 2028.
On będzie miał wtedy 33 lata. – To dobry wiek dla sportowca – mówi. I dorzuca, że jest jego szklany sufit. Wystąpić na igrzyskach, przywieźć medal dla Polski.
Ktoś się z tego śmieje? Pewnie też by się śmiał, gdyby po tamtej serii zwodów 13-letniego Adriana w meczu juniorów w Baranowie usłyszał, że wkrótce bić mu brawo będzie Ronaldinho.
Komentarze