Umarł geniusz. Człowiek, który dostał od Boga talent i wykorzystał go do maksimum. Wspinając się do granic ludzkich możliwości. Diego Maradona jest wspaniałym przykładem obrazującym, że nie ma co oceniać ludzi. Nadajemy sobie takie prawo, ale co my wiemy o ich życiu?
Narkoman, bezecnie się prowadził. Ósemka dzieci z sześcioma kobietami, z czego większość to efekt zdrad. Trójki dzieci uznać nie chciał. Relacji z dwiema ostatnimi matkami ponoć nie pamiętał, bo na Kubie, gdzie miał leczyć się z nałogów, ostro imprezował. Za niepłacone podatki ścigał go wymiar sprawiedliwości we Włoszech. O jego długim i wyniszczającym romansie z kokainą napisano wiele stron. Pewnie prawie wszystkie opisują prawdziwe zdarzenia.
Oszukiwał bezwstydnie. Nawet na oczach całego świata. Raz, kiedy wpakował piłkę ręką w ćwierćfinale mundialu w Meksyku, drugi, kiedy szprycował się podczas mundialu w USA, pogrążając reprezentację Argentyny. Ale ten mundial u „jankesów” mu zapomnieli.
Zapomnieli mu wiele, chociaż w ostatnich latach młodzi ludzie niepamiętający go z czasów świetności mieli już dość idiotyzmów wygadywanych na tematy polityczne.
Maradona kochał bowiem politykować i namiętnie kochał się w ludziach depczących demokrację, wolność słowa i wpędzający swe kraje w nędzę. Był wielbicielem i przyjacielem kubańskiego dyktatora Fidela Castro, wielbił Chaveza i Maduro, którzy zatopili mającą największe rezerwy ropy Wenezuelę! Putina też zdarzało mi się wychwalać.
Boże, ileż głupot… Ale każdy z nas robi głupoty, wygaduje brednie straszliwe, z tą różnicą, że nie śledzą nas obiektywy i mikrofony całego świata. Trzeba odróżnić dzieło od człowieka. Bo dzieło było cudem wprost niewysłowionym. A człowiek był kruchy, upadły, chociaż o wielkim sercu. Trzeba mistrzów słowa klasy Umberto Eco czy Eduardo Galeano by oddać fenomen futbolu. A Maradona był solą i kwintesencją tej dyscypliny sportu.
Chłopak z biednej dzielnicy, jedyną szansę na sukces i pieniądze mógł złapać kopiąc piłkę. No i kopał. Jako 13-latek zaczął zarabiać na piłce nożnej. Szkoła? W wieku 15 lat utrzymywał rodzinę, która mieszkanie dostała dzięki jego grze w Argentinos Juniors. Kiedy 11 lat później rzucał świat na kolana, prowadząc Argentynę do mistrzostwa świata, europejscy menadżerowie oszaleli na jego punkcie. I to do tego stopnia, że Napoli i hiszpańska Granada kupiły jego braci – Hugo i „Lalo”. Grał w piłkę na tak kosmicznym poziomie, że Granada uwierzyła w talent rodzinny (niczym wtedy niepotwierdzony) 21-letniego „Lalo”, a Napoli sprytnie zdołało wcisnąć 18-letniego Hugo do Ascoli.
„Lalo” do dzisiaj funkcjonuje dzięki starszemu bratu, prowadząc wraz z synem szkółkę piłkarską Diego Maradona Soccer Schools.
Diego wyniósł futbol argentyński na nieosiągalny wcześniej poziom. Do 1978 kiedy to Argentyna wygrała mundial na własnym terenie, „albicelestes” sami siebie cenili wyżej niż wskazywały na to osiągnięcia. Opuścili kilka mundiali, potem tracili najważniejszych graczy lat 50. (Di Stefano) i 60. (Sivori) na rzecz innych krajów. Wygrywali Copa America, ale Brazylia, mająca na koncie już trzy mistrzostwa świata nawet nie była zainteresowana uczestnictwem w mistrzostwach kontynentu.
No i pojawia się ten Maradona. Jako 16-latek gra już w I lidze. Ludzie go kochają. Nie były to czasy internetowego skautingu, 30 graczy w kadrze w tym 20 obcokrajowców.
Europa musiała jeszcze kilka lat czekać, by przekonać się o jego geniuszu. W 1979 poprowadził Argentynę do mistrzostwa świata do lat 20. Był za dobry na granie z rówieśnikami, pożerał ich, miażdżył. W 1980 europejscy menadżerowie zaczęli się kręcić wokół niego. Ale wtedy Latynosi przylatywali do Europy tylko podczas letniego okienka transferowego, a cena młodziaka rosła z miesiąca na miesiąc. Włosi odpadli, kiedy do gry weszła Barcelona. Chociaż w 1981 Diego trafił do Boca Juniors za szokującą wówczas Argentyńczyków sumę czterech milionów dolarów. Za takie pieniądze kupowały piłkarzy zamożne kluby w Hiszpanii, Włoszech i Anglii, nikt więcej.
Żeby zrozumieć fenomen Maradony trzeba podkreślić, że „wieczny idol” (eternal idolo) kibiców Boca grał w ich ukochanym klubie tylko przez rok! Wystarczył rok, by kibice poszaleli na jego punkcie. Do Barcelony sprzedali go, by nie zbankrutować, bo opłacali Maradonę najwyższym kontraktem, jaki kiedykolwiek został podpisany w Ameryce Południowej.
W Barcelonie grał krótko, a jeszcze połowa jednego z dwóch sezonów wypadła ze względu na kontuzję, którą dzięki bierności sędziego Andoni Goikoetxea mógł ćwiczyć na Argentyńczyku karate. Chyba on jedyny. Diego nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Był tam, gdzie piłka, był w młynie, był kapitanem, liderem, szeryfem i ośrodkową postacią każdej z drużyn.
Od lat słucham wspomnień Caniggi, Ruggeriego, Burruchagi, Batisty, Goycoachey, Careki, Carrasco, wszyscy mówią to samo: Maradona chciał wygrywać i dla zwycięstwa gotów był na wszystko. Motywował kolegów żartami, psikusami, czasem potrafił nimi wstrząsnąć, ale też fundował prezenty (kiedyś złotym zegarkiem zmotywował do harówki Sergio Batistę), stawał na uszach, aby byli jak on byli całkowicie podporządkowani zwycięstwu. Po wygranych meczach nie oszczędzał się w zabawie. Świetnie tańczył i śpiewał, znał dziesiątki piosenek, lubił dobre alkohole i jedzenie. Zawsze wybierał sportowe samochody, a nie limuzyny (o suvach jeszcze wtedy nie słyszano). Zawsze z szacunkiem opowiadał o mamie i tacie, rodzinie, Argentynie. 35 lat temu gra dla reprezentacji na drugim końcu świata była inną bajką, raczej w stylu braci Grimm. Ale Diego wpadał na zgrupowanie i od razu robił atmosferę. Traktował grę w reprezentacji jako patriotyczny obowiązek.
Ludzie dzisiaj zastanawiają się dlaczego Argentyna, mając Messiego nie wygrała mundialu czy chociaż Copa Ameriki? Wygląda na to, że kluczem jest osobowość. Maradona był ekstrawertykiem, zjednującym sobie wszystkich wokoło, zarażającym radością z życia i pewnością siebie, popisywał się na treningach zagraniami, by wzmóc w kolegach przekonanie, że mają w drużynie kogoś wyjątkowego, kto zagra z nimi niespotykane wcześniej akcje. Z Messim jest odwrotnie, po latach jego dominacji w świecie futbolu zaczyna brakować zawodników grających wspólnie z nim w jednej drużynie, a nie obok geniusza.
Maradona-trener? Porażka. Nawet nie ma co wspominać. Co drużyna to klapa. Bliski Wschód, reprezentacja Argentyny, Białoruś… Do Boca Juniors go nie wzięli i niech to będzie najlepsza recenzja jego trenerskich poczynań. Chociaż trzeba mu przyznać – w czasach kiedy Messi strzelał po 40 goli w lidze, El Diez nie pozwalał mu odlatywać i mocno trzymał go na ziemi. Dowodził lata temu, kiedy Leo bił rekord za rekordem, że ten nie ma mentalności i charakteru do bycia kapitanem reprezentacji.
A kiedy Oscar Ruggeri, sławny zakapior i kolega reprezentacyjny z trzech mundiali żegna ze łzami w oczach Maradonę mówiąc o nim „kapitanie kapitanów”, od razu myślę, że Messiego tak nie pożegnają. Pięknie podsumował Maradonę wielbiciel Argentyny i argentyńskiego futbolu, Pep Guardiola mówiąc: nie naszą sprawą jak przeżyłeś swoje życie, ale co wniosłeś do naszego.
Amen.
(Bartłomiej Rabij)
Komentarze