Benfica – futbol korporacyjny. Rywal Lecha nie przestaje zadziwiać

Gilberto i Alan Czerwiński
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Gilberto i Alan Czerwiński

Lech Poznań dobrze się zaprezentował. Zagrał widowiskowo, ale poległ z Benficą 2:4. Nie mam zamiaru otwierać sporu: czy wygrać 1:0 po mękach, czy przegrać 2:4 po dobrej i widowiskowej grze? Raczej piszę z podziwem o klubie, który wyprzedaje zawodników w hurtowych ilościach i ciągle utrzymuje klasę. Czyli wcale nie o przegranym…

Czytaj dalej…

Piłkarze Benfiki po meczu mówili, że po szybkim objęciu prowadzenia poczuli się pewnie, poczuli się zrelaksowani i zostali za to skarceni. Pewnie i tak, Lech nie raz i nie dwa miał okazję na strzelenie gola. Bramkarz Vlochodimos musiał się nagimnastykować, by skończyło się tylko na dwóch wpuszczonych golach.

0:1, 1:1, 1:2, 2:2 – Lech Poznań dzielnie walczył z Benficą. Ale dopiero końcówka meczu i dwie genialne akcje młodego Urugwajczyka Darwina Nuneza uświadomiły nam z jak różnych światów pochodzą oba kluby.

Portugalia, nie Anglia czy Hiszpania, jest aktualnym mistrzem Europy, Portugalczycy należą do ścisłej światowej czołówki w eksporcie trenerów oraz piłkarzy, z Cristiano Ronaldo czy Jose Mourinho na czele. Ale ich kluby tak mocne jak kiedyś już nie są, chociaż warto wspomnieć, że PEMK i Ligę Mistrzów Porto i Benfica wygrywały po dwa razy! Ba, drużyny z Ekstraklasy robią w Portugalii zakupy na całego, a tym tekstem nie tylko nawiązuję do grającego w Lechu Portugalczyka Pedro Tiby, lecz całej grupy Portugalczyków i Brazylijczyków ściągniętych w ostatniej pięciolatce do Polski. Bo Portugalia stała się pierwszym i często najważniejszym przystankiem dla zawodników z Ameryki Południowej i Afryki. I nie chodzi o kupowanie brazylijskich czy argentyńskich szumnie opisywanych w TOP50 najbardziej perspektywicznych graczy świata, lecz wyłuskiwanie futbolistów często z drugiej ligi albo nawet rozgrywek regionalnych, by potem sprzedać ich za milion czy dwa. Portugalski patent polega na tym, że oni takich interesów robią kilka co okienko transferowe i nawet jeśli kibic najbardziej zapamięta transfer Rubena Diasa do Premier League oraz ściągnięcie Jana Vertonghena z Tottenhamu, to biznes kręci się wokół malutkich transakcji. Ale bardzo wielu.

Korporacja z Lizbony

Benfica latem wyprzedała swoje talenty. Obłowili się Anglicy z Premier League. Za sznurki pociągał agent Ronaldo i Mourinho, sławny Jorge Mendes. Benfica zgarnęła jak zwykle ogromne pieniądze, w zamian dostając sporo znanych nazwisk, jak chociażby 32-letniego Nicolasa Otamendiego z Manchesteru City (wcześniej grał m.in. w FC Porto i Valencii, czyli “klubach Mendesa”) czy rok starszego Belga Jana Vertonghena z Tottenhamu.

W Poznaniu Orły zaprezentowały się w zupełnie nowym upierzeniu. Poniekąd wskutek kontuzji kapitana Andre Almeidy i wciąż jeszcze dalekiego od formy po kontuzji Jardela, mieliśmy aż trzech kupionych w sierpniu i wrześniu zawodników w obronie (trzecim był Brazylijczyk Gilberto) i zupełnie nowy atak z Nunezem, Waldschmidtem i Evertonem, których pewnie nie oglądalibyśmy w Poznaniu, gdyby brat Edinsona Cavaniego nie odrzucił w ostatnim momencie oferty Benfiki…

Myślisz Portugalia widzisz Biedronkę czy bank Millenium. W Polsce obie firmy zrobiły wielkie interesy, ruszyły w świat. Niewielka Portugalia jest niezwykle ekspansywnym kraikiem, chociaż nie kojarzy się nam z potęgą militarną ani ekonomiczną. Ale nawet językiem portugalskim władają w Afryce, Ameryce Południowej i Azji. Mają rozmach sku…ny – krzyknąłby Siara, a jego słowa nie byłyby żadną przesadą. Bo Benfica zarządzana jest jak wielkie przedsiębiorstwo, w którym podstawą jest długofalowa wizja funkcjonowania spółki oraz rachunek zysków i strat.

Najbardziej ekspansywne firmy prowadzone przez Portugalczyków są w naszym kraju obecne niemal wszędzie, kanapki na dworcu, gazety, napoje kupujemy w kilku typach sklepów założonych prowadzonych przez rodaka Mourinho. Kiedyś udzielił wywiadu, w którym mówił, że najważniejsze jest dotarcie do klienta i źródła towaru oraz dopasowanie produktów do zróżnicowanych potrzeb. I tak to właśnie jest z Benfiką. SLB wyciąga z kompletnie nieznanych klubów z regionalnych rozgrywek Brazylii zawodników za kilkadziesiąt tysięcy dolarów, rok ogrywa ich w rezerwach, potem kilka wypożyczeń by wreszcie sprzedać delikwenta za milion euro. Nie robią tego raz na okienko, oni prowadzą ten biznes jak hurtownię, wystarczy wspomnieć, że w szczytowym momencie mieli na wypożyczeniach ponad 40 piłkarzy (od lat nie schodzą poniżej 30-35). Kiedy komentowałem mecze ligi portugalskiej, ze zdumieniem odkryłem, że nie ma drużyn, które nie miałyby w składzie kilku zawodników z chociażby juniorskim epizodem w Benfice. Mało tego, zdarza się, że tak uparcie transferują i wypożyczają zawodników, że mimo fantastycznych interesów ubitych na Renato Sanchesie (kiedyś góra pieniędzy od Bayernu, dzisiaj walczy o miejsce w Lille) czy Joao Felixie, umknęły im talenty Joao Cancelo i Bernardo Silvy, którzy z rezerw szli na wypożyczenia do Francji i Hiszpanii, by potem przynieść znacznie mniej milionów niż można było wycisnąć, gdyby prowadzący wówczas drużynę Jorge Jesus dał im szansę na wykazanie się w pierwszej drużynie.

Nie zmienia to faktu, że w Benfice masz graczy premium dla Premier League i najbogatszych z Atletico, Barceloną i Bayernem na czele, masz i spory wybór dla klubów z Bułgarii, Rumunii, Czech czy Polski. Dość powiedzieć, że w minionym okienku wyfrunęło z klubu ponad 20 graczy i nie był to żaden klubowy rekord. Benfica swoją bazę skautingową doprowadziła do takiej perfekcji, że potrafi sprzedawać brazylijskim klubom brazylijskich graczy, a casus Leo Natela, wyrwanego z jakiegoś amatorskiego klubu by potem sprzedać go do Sao Paulo za 1,5 mln euro to już prawdziwy majstersztyk. Trzy lata temu zarząd Benfiki chciał kupić klub w Anglii: – Interesuje nas klub ze środka tabeli Premier League – mówił w wywiadzie dla Forbesa Domingos Soares de Oliveira z zarządu spółki Benfica SAD – interesujące są szczególnie wpływy z tytułu praw telewizyjnych, 120 mln euro to ogromny kapitał. Rzeczywiście, dla takiego klubu jak Benfica (ponoć pomysł był taki, aby ów kupiony klub miał być “powered by Benfica”) angielskie pieniądze od sponsorów i telewizji byłyby wielkim zastrzykiem pieniędzy. Idea, jak nietrudno się domyślić, była podobna jak w grupie City, czyli w różnych krajach, różne kluby między którymi mogłoby dojść do wymiany (czytaj “ogrywania”) zawodników.

Do transakcji nie doszło, ale znając zaradność portugalskich szefów klubu, zaskoczą nas zaraz czymś nowym. 180 tysięcy socios płacących składki to też pierwsza piątka najbardziej wspieranych klubów świata. Kilka lat temu, kiedy startował kanał telewizyjny Benfica TV, ich oferta była jedyna w swoim rodzaju. Studio usytuowane w jednym ze sky boxów na Estadio Da Luz pełne było gwiazd portugalskiego sportu. Nadawano wszystkie mecze wszystkich sekcji Benfiki, ręczną, koszykówkę, hokej na rolkach, rozgrywki młodzieżowe… ale deserem były rozgrywki piłkarskie z innych krajów jak Copa Libertadores czy włoska Serie A. Benfica TV była wzorcową stacją, do której reszta świata równała. Dzisiaj stacja ma już mniejsze znaczenie, koszty jej prowadzenia były zbyt wielkie, a Benfica jest spółką giełdową więc kasa musi się zgadzać.

Swego czasu mówiło się, że Benfica i Porto duszą się w Portugalii, nie mają z kim rywalizować, w efekcie nie gonią najlepszych w Europie a u siebie miejsce na podium mają gwarantowane. Doszło nawet do tego, że przez kilka lat Wielka Trójka (jeszcze Sporting do niej wtedy należał) zawarła pakt dzięki, któremu zgarniała najlepsze kąski z reklamowego stołu. Po prostu, kluby były sponsorowane w tercecie co największym browarom, sieciom komórkowym i bankom dawało nie tylko totalną dominację w mediach krajowych ale też całkiem niezłą ekspozycję międzynarodową bo co roku te trzy kluby grały w europejskich pucharach. Z paktu wyszła jako pierwsza Benfica i do dzisiaj kosi najwięcej od sponsorów. Benfica też jako pierwsza zdecydowała się na jasny model: dominujemy w kraju, mamy co roku puchary po to by promować talenty, wychowankami obsadzamy portugalskie młodzieżówki bo w dorosłej i tak grają gwiazdy z zagranicznych klubów.

Ten w sumie prosty patent sprawdza się doskonale, w kryzysowym okienku transferowym sprzedano i Rubena Diasa za 68 mln euro i armię rezerwowych do Arabii Saudyjskiej, Chin czy drugiej ligi hiszpańskiej. Ważne, że bilans wyszedł na plus, a nowa drużyna wprawdzie w Lidze Mistrzów nie zagra (jak zwykle po wielkich rotacjach w składzie zaczynają od falstartu) ale za to na Ligę Europy jest w sam raz. A nuż uda się zdjąć klątwę Beli Guttmana (za zwolnienie po wygraniu PEMK przeklął klub i powiedział, że już nigdy nie wygrają w pucharach… przez lata przegranych finałów nazbierało się tak wiele, że niejeden kibic wierzy w klątwę!) i wygrać Ligę Europy? W końcu po to płacą rekordową gażę trenerską Jorge Jesusowi (6 mln euro) by marka Benfica nadal była wysoko cenionym przez kupców brandem.

Bartłomiej Rabij

Komentarze