Portugalski trener ledwie zaczął robotę we Flamengo a już gra meczbol. Nie, Flamengo nie zbiera batów w regionalnych rozgrywkach o mistrzostwo stanu Rio de Janeiro, lecz w niedzielę gra mecz o Superpuchar Brazylii z mistrzem kraju Atletico Mineiro. To będzie ważna przeprawa dla dwóch z trzech najlepszych ekip w kraju. Dwa miesiące temu obie zmieniły popularnych w Brazylii trenerów na obcokrajowców.
- Paulo Sousa zagra w niedzielę o pierwsze trofeum w roli trenera Flamengo
- Prowadzona przez portugalskiego szkoleniowca drużyna zmierzy się o Superpuchar Brazylii z Atletico Mineiro
- Bartłomiej Rabij przedstawia jak wygląda brazylijska specyfika pracy trenera
Paulo Sousa zagra o pierwsze trofeum
Pomyślałby kto, że Superpuchar nie ma wielkiego znaczenia, że spośród krajowych trofeów akurat to znaczy najmniej. Wiadomo, najpierw mistrzostwo, potem puchar… ale w Brazylii ciągle gra się jakieś mecze o jakieś patery i puchary, stąd tak szalona presja by mieć ich w gablocie jak najwięcej. Dla Flamengo Superpuchar ma szczególne znaczenie, bowiem odkąd reaktywowano te rozgrywki w 2020 roku grają w nim trzeci raz z rzędu i jeszcze nie przegrali. Paulo Sousa na pewno nie chciałby przejść do historii klubu jako pierwszy, który trofeum nie wygrał. Tym bardziej, że Portugalczyk tak pięknie kadzi lokalnym kibicom, tak zachwala klub, tak ceni klasę zawodników, że na razie wszyscy jedzą mu z ręki. Sousa zaczarował media, chociaż po jednym z meczów (nota bene wygranym 2:1) kibice trochę na graczy pogwizdali. Wystarczyło. W następnym spotkaniu Fla zdeklasowało 5:0 kolejnego z rywali w ramach rozgrywek stanowych.
W niedzielę jednak nie będzie tak łatwo. Atletico Mineiro w 2021 roku w świetnym stylu wygrało mistrzostwo kraju, w styczniu również zakontraktowali nowego trenera z zagranicy – za Cucę przyszedł Argentyńczyk Antonio „Turco” Mohamed. W zimowym okienku ściągnęli kapitana reprezentacji Urugwaju, słynnego Diego Godina, a w składzie można spotkać takich graczy jak Hulk (ex-FC Porto i Zenit), Mariano (ex-Sevilla i Bordeaux), Dodo (ex-Roma, Inter i Sampdoria), Eduardo Vargas (ex-Napoli, Valencia, Hoffenheim), Arana (ex-Sevilla, Atalanta). Słowem rywal z najwyższej półki. Pierwszy tak trudny przeciwnik dla eksperymentującego nieco ze składem Portugalczyka.
W jednym z meczów nie mogąc skorzystać z usług kontuzjowanych stoperów – Davida Luiza (tak, tego z Chelsea, PSG, Arsenalu i Benfiki), Rodrigo Caio i Gabriela Henrique – zestawił defensywę z trójki bocznych, zamiast sięgnąć nieco głębiej do rezerw. Co ciekawe, ogromny kredyt zaufania jakim cieszy się były selekcjoner naszej reprezentacji zdaje się powiększać! A wszystko dlatego, że główne asy klubu takie jak m.in. Gabigol i Everton Ribeiro, czyli gracze walczący o powołanie do reprezentacji Brazylii na mundial w Katarze, entuzjastycznie wypowiadają się o pracy Portugalczyka.
A skoro na Portugalczyków w Brazylii jest prawdziwa moda (zaczęła się od Jorge Jesusa, we Flamengo właśnie, podsycają ją sukcesy Abela Ferreiry z Palmeiras, Portugalczyka chce też Corinthians) to i oczekiwania wobec nich rosną. Paulo Sousa, jak wiemy, trenerem Flamengo został nieco z przypadku, był opcją numer trzy. Oczekiwania wobec niego są wysokie: wygrywaj nam wszystko jak leci!
Skład dostał bardzo mocny. W Brazylii tylko dwa kluby mogą przeciwstawić się Fla w walce o mistrzostwo i puchar kraju: Palmeiras i Atletico Mineiro. Flamengo w tym roku ma też walczyć o Copa Libertadores, tu dochodzą giganci z Argentyny – River Plate i Boca Juniors. Powtórka z 2020 roki (mistrzostwo i Copa Libertadores) jest marzeniem kibiców i zarządu. Jeden z tych tytułów w towarzystwie któregoś z pomniejszych, takich jak puchar kraju, mistrzostwo stanu i Superpuchar planem minimum. Nie, to żadne mrzonki, po prostu Flamengo ma tak dużo pieniędzy i tak dobrą sytuację finansową jakich kibice nie pamiętają od dekad! A presja wyniku jest spora, kibice chcą by ich klub odzyskał dawną sławę, produkował talenty i sprzedawał wychowanków do największych drużyn świata, jak Viniciusa Juniora, Lucasa Paquetę i Reiniera.
Brazylijska specyfika
Jakiś czas temu pisałem, że nie wierzę w długą przygodę Sousy w Brazylii. W zasadzie to nikt nawet takowej nie zakłada. Fakt iż, sezon w tym kraju jest bardzo intensywny, gra się o cztery trofea, oczekuje się dwóch pików formy powoduje, że naprawdę rzadko trenerzy są w stanie przepracować w jednym klubie dwa lata. Taki Muricy Ramalho, który w pierwszej dekadzie XXI wieku deklasował rywali z Sao Paulo FC, już w wieku 55 lat był styranym chorobami weteranem. Ricardo Gomes, wieloletni zawodnik a potem trener m.in. PSG i Bordeaux, po kilkunastu miesiącach pracy w Brazylii miał wylew, po którym przez dwa lata wracał do zdrowia.
Pewnie, że ktoś zaraz przypomni Luisa Felipe Scolariego, ciągle aktywnego zawodowo 73-latka, lecz jego kariera jest raczej potwierdzeniem teorii niż jej zaprzeczeniem. Felipao generalnie pracował w klubach pół roku, może trochę dłużej. Albo wygrywał albo zmieniał barwy. Dla nas szokujące, w Brazylii tak po prostu to działa. Trener jest od prowadzenia drużyny do zwycięstw a nie od realizowania misternego planu dominacji. Nie ma tu wielkiej filozofii.
Niestety. Brazylijski futbol znany z legend już dawno tremu przeszedł w stan spoczynku. Od dobrych 15 lat realia są zupełnie inne. Po trwającej dekadę fali wyprzedaży tysięcy zawodników liga mocno podupadła. Ostatnio jest lepiej, nieco bardziej profesjonalnie. Brazylia otworzyła się na zagranicznych trenerów, zawodników. Wyprzedaż piłkarzy nieco się ucywilizowała. Ale trenerzy pracują nadal krótko. Przychodzą „zrobić wynik” i…kończą współpracę z klubem. Najlepszym przykładem jest Cuda, który zaraz po wygraniu mistrzostwa Brazylii, jeszcze w grudniu 2021 roku podał się do dymisji i od dwóch miesięcy nabiera sił po wykańczającym sezonie. Według brazylijskich mediów, za kolejne dwa miesiące będzie gotów do powrotu w roli wybawiciela w którymś z mocnych klubów, którego zarząd rozczarowany będzie brakiem zwycięstwa w mistrzostwach stanu czy po prostu wskutek polityki transferowej, tudzież zaległości z wypłatami trener zostanie złożony w ofierze.
Cuca jest wtedy idealny na odbudowanie morale, pozbieranie graczy do kupy i wlanie w nich nadziei. Ot, wódz na czasy powstań i pospolitego ruszenia. Brazylia kocha takich trenerów. W zasadzie Sousa pasuje do wymaganego profilu, bo pracował w wielu klubach i krajach, często w roli „strażaka”. W niedzielę pierwszy raz stanie do boju z jednym z największych rywali na brazylijskim podwórku. Jeśli wygra to na kilka tygodni zapewni sobie spokój. Przynajmniej do startu Copa Libertadores, a potem do kwietnia, do końca mistrzostw stanowych. W tych rozgrywkach bowiem też przyjdzie mu bronić tytułu, a chociaż prestiżu stanówkom z roku na rok ubywa to premia za wygraną plus nagrody od sponsorów są ważnym czynnikiem przed letnim okienkiem transferowym. Słowem, w niedzielę Paulo Sousa przejdzie prawdziwy chrzest bojowy i weryfikację jego słodko-pierdzących deklaracji, którymi podbił serca Brazylijczyków jak niegdyś Polaków.
Bartłomiej Rabij
Komentarze