– Od ponad roku nie mam już kontaktu z selekcjonerem, więc nie wiem kto jest w jego trzydziestce. Nie chcę tego rozgrzebywać. Mecze reprezentacji oczywiście oglądam i trzymam kciuki za Sebastiana Walukiewicza – mówi w wywiadzie dla Goal.pl Michał Pazdan. Z byłym “ministrem obrony narodowej” porozmawialiśmy o jego odbiorze tej funkcji, polskiej kadrze, życiu w Turcji i tym, jak przez lata nie mógł spać przed meczami, bo jego głowa rozgrywała je sama.
Lubiłeś, gdy nazywali cię ministrem obrony narodowej, a ludzie wrzucali w social media zdjęcia, jak się ogolili na łyso?
Tak naprawdę nie wzbudzało to we mnie jakiegoś wielkiego entuzjazmu, ale nie ukrywam, że często bylo miło i zabawnie.
Ja miałem wrażenie, że mogło sprawiać ci to przyjemność, ale i wprawiało w pewne zakłopotanie.
Na pewno na początku tak. Głównie dlatego, że większość kadrowiczów grała za granicą lub zmienili kluby, a tylko kilku z nas zostało w Polsce, a wiadomo, że panowała wtedy euforia.
Paradoks twojej przygody z reprezentacją polega na tym, że jesteś kojarzony jako ten facet nie do przejścia na Euro 2016, a sam kiedyś powiedziałeś, że nie był to jakiś wybitny dla ciebie turniej.
Powiedziałbym, że był naprawdę dobry. Cała drużyna grała nieźle, mieliśmy doskonały kolektyw, który pracował na zwycięstwa. A ludzie przede wszystkim zapamiętują wynik i jakieś pojedyncze obrazki z meczów. Miałem kilka fajnych interwencji, traciliśmy mało goli, więc się mówiło, że obrońcy grali super, ale w piłce zdarzają się mecze, w których strzelą nam dwie-trzy bramki, a indywidualnie grasz lepiej, niż w tym na zero z tyłu. Ale że wszystko determinuje wynik, kibice tego nie zauważają.
Idąc do Turcji zniknąłeś z pola widzenia, ale wiem, że nie czujesz się dziś gorszym piłkarzem niż wtedy.
Tak, choć faktycznie moim najlepszym meczem był ten zremisowany bezbramkowo z Niemcami, na bazie którego właściwie cała drużyna zbudowała dużą pewność siebie, czuliśmy się bardzo swobodnie na boisku. To w ogóle był fajny okres dla mnie. W kolejnym sezonie z Legią zdobyliśmy mistrzostwo i puchar, awansowaliśmy do Ligi Mistrzów. Teraz od momentu przyjścia do Turcji w styczniu 2019 rozegrałem prawie 50 meczów, więc wszystko jest na stabilnym poziomie.
To jak to się dzieje, że Michała Pazdana nie ma już w reprezentacji?
To pytanie nie do mnie…
To zapytam inaczej. Po meczu z Włochami Jerzy Brzęczek powiedział, że nasza kadra to nie tylko ci zawodnicy na zgrupowaniu, bo on wybiera odrobinę szerzej, z – jak to określił – grupy około 30 piłkarzy. Jesteś wśród nich?
Od ponad roku nie mam już kontaktu z selekcjonerem, więc nie wiem kto jest w tej trzydziestce.
Od ponad roku, czyli od meczu w Lublanie ze Słowenią. Czujesz się kozłem ofiarnym, którego obwiniono za tamtą porażkę?
Zostawmy to, nie ma co do tego wracać. Co było, to było, nie chcę rozgrzebywać przeszłości.
Jak widzisz chłopaków wychodzących na boisko, jest jeszcze taka myśl, że fajnie byłoby tam być, czy ci już przeszło?
Nie chcę o tym myśleć w tych kategoriach. Oczywiście oglądam wszystkie mecze kadry, ostatnie trzy spotkania były naprawdę dobre. Wiele było w Polsce opinii, że atmosfera w reprezentacji nie jest najlepsza, ale ja tego tak nie widzę. Chłopaki tworzą fajną grupę. Z dobrej strony pokazał się Sebastian Walukiewicz, to bardzo ważne, by był ktoś, kto w każdej chwili może wejść za jednego z dwóch podstawowych stoperów. Niech się rozwija, trzymam kciuki za niego, bo wiem, że w młodym wieku granie na tak odpowiedzialnej pozycji na boisku jest bardzo ważne.
Wciąż nie możesz spać przed meczami i rozgrywasz je w głowie zanim się rozpoczną?
To już za mną, ale miałem taki okres. Paradoksalnie to wcale nie przeszkadzało, brak snu przed meczem sprawiał, że grałem dobrze. Chodziło o to, że organizm na tyle się już przyzwyczaił, że nie dawał odczuć mi zmęczenia. Ba, miałem koncentrację na najwyższym poziomie, mentalnie byłem doskonale przygotowany do takiego meczu, wszystko widziałem o ułamek sekundy wcześniej. Problem był później, bo przez kolejne dwa dni nie nadawałem się do życia. Byłem zbity i czułem się fatalnie. Nie dałoby się tak funkcjonować, gdybym miał mikrocykl z dwoma meczami w tygodniu.
Mówi się, że ci, którzy myślą, że piłkę gra się nogami, to ci sami, co twierdzą, że w szachy gra się rękami.
Tak, głowa to niesamowicie ważny aspekt. Młodzi piłkarze często popełniają w tej kwestii błędy, nie zwracają uwagi, by przed meczem być odpowiednio pobudzonym. A to kluczowa umiejętność. Jeśli masz za duże pobudzenie, widzisz tylko to, co masz przed oczami, a nie dostrzegasz wszystkiego, co się dzieje z boku – że ktoś ci wybiega za plecy, że w danym momencie możesz zagrać piłkę. Nie wybierasz odpowiednich rozwiązań, brak ci swobody, którą zjada właśnie nadmierne pobudzenie. Jak masz go za mało, brak ci dynamiki, jesteś ospały. Ten temat jest gdzieś na uboczu piłki, a wydaje mi się, że bez pracy w tym zakresie trudno zrobić karierę. Ja długo nad tym pracowałem.
Pomógł ci psycholog?
Tak, współpracowałem z nim przez trzy lata. Swoją drogą zabawna historia, bo Damian Salwin, który mi pomagał, trafił później do reprezentacji Polski, więc znałem się z nim dużo wcześniej. Dużo się z taką pomocą zyskuje. Ja zupełnie inaczej zacząłem patrzeć nie tylko na piłkę, ale ogólnie na życie. Czułem się dzięki temu lepiej przygotowany do wszystkiego, co na mnie czeka. Gdybym miał opowiedzieć o wszystkim, co wyniosłem ze spotkań z psychologiem, musielibyśmy się umówić na osobny wywiad.
Gdy myślałeś w 2016 roku o przyszłości, gdzie chciałeś być cztery lata później?
Nie zastanawiałem się wtedy nad tym. Cztery lata temu po prostu chciałem wyjechać z Polski i sprawdzić się gdzieś na Zachodzie. Po głowie chodziły mi Niemcy, Włochy… Nie udało się, mimo że miałem oferty, ale z drugiej strony zaliczyłem kolejny fajny rok w Legii, na pewno nie powiem, że straciłem czas. Ten jednak mijał, miałem na koncie już 11 sezonów w Ekstraklasie, czułem coraz większą potrzebę zmiany otoczenia. Chciałem na nowo nabrać radości z tego wszystkiego.
I wylądowałeś w Turcji. Żona już się przyzwyczaiła?
Nie wiem, ale się stara. Najważniejsze, że jest tu ze mną. Dramatu nie ma, przecież nie jestem na końcu świata. Turcja jest wielokulturowa, ogromną różnicę robi, czy grasz w Ankarze, Izmirze, Stambule lub Antalyi, czy gdzieś na wschodzie kraju. Tutaj jest jak w Europie, a rejony nadmorskie zapewniają życie na bardzo dobrym poziomie. Sam, zanim przyjechałem do Turcji, miałem różne poglądy o tym kraju, nie wiedziałem, co mnie czeka. Dziś już wiem, że to było bez sensu.
To twój ostatni sezon w Ankarze?
To jest Turcja, tu trudno cokolwiek sobie założyć. Sytuacja potrafi się zmienić co trzy dni. Popatrz na mój klub – regularnie zalegał z wypłatami, a nagle uregulował niemal wszystkie długi. Z tego, co wiem, było tego nawet 15 mln euro, ale jak pieniądze musiały się znaleźć, to się znalazły. Do tego sprowadzono 15 nowych zawodników i nagle z najstarszej drużyny w lidze, staliśmy się drugą najmłodszą. W poprzednim sezonie w drużynie było pięciu starszych piłkarzy ode mnie, dziś to ja jestem najstarszy. Ankaragucu miało łatkę klubu z problemami finansowymi, a dziś zawodnicy chętnie do nas przychodzą. Wszystko się zmienia z chwili na chwilę. Chętnie bym został w Turcji na kolejne lata, bo zdrowie dopisuje.
No właśnie, zdrowie. Takie czasy, że nie mogę o nie nie spytać.
U nas wszystko w porządku, ale koronawirus wszędzie wpływa na rozgrywki. Właśnie się dowiedzieliśmy, że nie dojdzie do naszego sobotniego meczu z Hatayaspor. Cała sytuacja jest dość dziwna, bo jakiś czas temu zachorowało tam 14 piłkarzy, przez co nie odbył się ich mecz w ostatniej kolejce, a teraz przełożyli następny, choć wszyscy do tego czasu będą już raczej zdrowi…
Turcja w czasie wirusa żyje w bańce, czy wszystko toczy się normalnie?
Wydaje mi się, że są jaśniejsze zasady i ludzie tego przestrzegają. I przez to teraz nie ma dużo gwałtownych zmian. Jak wprowadzili nakaz chodzenia z maseczkach, to wszyscy się do tego stosują i nie ma zmiłuj.
Komentarze