Leszek Ojrzyński: Wiem, co w czołowych klubach myślą o moim nazwisku

Leszek Ojrzyński
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Leszek Ojrzyński

– Gdyby pan spytał prezesów klubów z czołówki, dlaczego nie sięgają po Ojrzyńskiego, usłyszy pan pewnie “bo to laga do przodu, a my tego nie chcemy”. A przecież taktyka zawsze jest dostosowana do siły zespołu, do klasy piłkarzy, do celu, który każą mi zrealizować. Jeśli ktoś mi powie: nieważne, które miejsce zajmiemy, mamy grać pięknie, to nie ma sprawy, załatwimy to – mówi w wywiadzie dla Goal.pl Leszek Ojrzyński, od niedawna nowy trener Stali Mielec.

Czytaj dalej…

  • Po blisko 1,5-rocznej przerwie spowodowanej osobistymi sprawami Leszek Ojrzyński wreszcie wrócił do Ekstraklasy. W dwóch meczach wywalczył ze Stalą Mielec cztery punkty
  • – Efektem nowej miotły nie sprawię, że gość, który biega w meczu 10 km w wolnym tempie, zacznie biegać 12 km w o wiele szybszym. Pewne rzeczy można w miarę szybko poprawić na poziomie mentalu i podejścia, podkręcić motywację, by niektórzy zaczęli więcej dawać “z wątroby”, ale sprowadzanie wszystkiego do tego znanego powiedzenia o miotle jest zbyt dużym uproszczeniem – mówi.
  • Rozmawiamy m.in. o ambicjach pracy w klubie z czołówki ligi, problemach polskiej piłki i niedoszkoleniu polskich prezesów

Brakowało pana w Ekstraklasie…

Ja też bardzo tęskniłem. Nie mogłem pracować z wiadomego powodu, ale gotowość do powrotu miałem już od jakiegoś pół roku. Cieszę się, że znów jestem na tej karuzeli, nawet teraz opracowuję strategię na mecz pucharowy. To mój żywioł.

Wiele ofert pan odrzucił w czasie swojej przerwy od ławki?

Nie do końca ja je odrzucałem. Rozmawiałem i z klubami I ligi, i z jednym z Ekstraklasy, trafiły się nawet jakieś dwie opcje zagraniczne, choć nic konkretnego. Cały czas telefon miałem włączony i czekałem na propozycje z Ekstraklasy, choć gdybyśmy się dogadali z jednym z tych I-ligowych klubów, już bym tam pracował. Będąc na bezrobociu wiedziałem, w jakich czasach żyjemy, więc na pewno bym nie odrzucał jakiejś propozycji tylko dlatego, że jest z zaplecza Ekstraklasy. Tym bardziej, że były to kluby, które mogą w niedalekiej przyszłości stanowić o sile nawet piętro wyżej. Rozmowy potoczyły się jednak tak, że zatrudniono kogoś innego, a ja jestem w Mielcu, z czego się oczywiście cieszę.

W I lidze był grany temat Widzewa?

Tak, Widzewa, Miedzi i jeszcze jednego klubu, ale nie chcę zdradzać nazwy.

Gazety piszą, że jest pan człowiekiem od zadań specjalnych. Pasuje panu ta łatka?

Jak weźmiemy pod uwagę fakty, to trudno się z tym nie zgodzić. Stal jest moim szóstym klubem w Ekstraklasie, w pięciu poprzednich w chwili, gdy po mnie sięgano, była rozpacz i płacz. Od Korony, którą wszyscy skazywali na pożarcie – połowa drużyny odeszła, przyszedł trener z II ligi, bo trafiłem tam z Sosnowca i było biednie. Byliśmy pewniakami do spadku, a zajęliśmy piąte miejsce, będąc przez kilka kolejek liderem. To zapamiętam do końca życia. Później brałem ostatnie w tabeli Podbeskidzie i Górnika, Arkę mającą w pięciu poprzednich meczach 20 bramek, Wisłę Płock z jednym zwycięstwem w 13 spotkaniach. Walczyłem o lepsze czasy dla tych klubów. Teraz następne wyzwanie, znów jest ciężka sytuacja nawet pomimo regulaminu, że spada jeden zespół. Zrobię wszystko, by tu świętować utrzymanie.

Dużo mówi się o efekcie nowej miotły. To powiedzenie opiera się przede wszystkim na psychice piłkarzy? Że dochodzą do momentu, w którym staremu trenerowi nie są w stanie dać więcej, a nowy trener oznacza nowy impuls do pracy?

Każda sytuacja jest inna. Wiem jedno – nie da się w kolejnych klubach powielać rozwiązań stosowanych w poprzednich. Pracuję przecież z innymi zawodnikami, w innych warunkach. Ale faktem jest, że nowe sytuacje dają nowe impulsy, nie tylko w piłce, również w życiu. Zawsze na początku jest jakiś entuzjazm, ale później przychodzi zderzenie z rzeczywistością. Pewnych rzeczy nie da się naprawić jak za dotknięciem magicznej różdżki. Efektem nowej miotły nie sprawię, że gość, który biega w meczu 10 km w wolnym tempie, zacznie biegać 12 km w o wiele szybszym. Pewne rzeczy można w miarę szybko poprawić na poziomie mentalu i podejścia, podkręcić motywację, by niektórzy zaczęli więcej dawać “z wątroby”, ale sprowadzanie wszystkiego do tego znanego powiedzenia o miotle jest zbyt dużym uproszczeniem. Póki co cieszymy się z czterech punktów w dwóch ostatnich meczach, ale daleko jesteśmy od ogólnego zadowolenia. Przed nami mecze z drużynami walczącymi o europejskie puchary i łatwo nie będzie.

Sam pan zauważa, że zazwyczaj prowadzi te drużyny o najniższych potencjałach, a mimo to ma w CV sześć zwycięstw nad Legią. Nie drażni to pana, że szefowie klubów z topu nie wybierają pana numeru?

Na pewno chciałbym pracować w takich klubach, ale nie powiedziałbym, że mnie to drażni. Szanuję to, co mam. Że mogę pracować, mam zdrowie. Wiadomo, co mnie w życiu spotkało, jestem trochę uboższy, ale żyję dalej i nie narzekam. Moim marzeniem jest praca w zespole z czołówki, gra w europejskich pucharach, których zasmakowałem z Arką. Może kiedyś będzie mi to dane? Póki co skupiam się na ogrywaniu Legii, Lecha i Jagiellonii, psuciu im drogi do pucharów, taka moja rola. Gdyby pan spytał prezesów klubów z czołówki, dlaczego nie sięgają po Ojrzyńskiego, usłyszy pan pewnie “bo to laga do przodu, a my tego nie chcemy”. A przecież taktyka zawsze jest dostosowana do siły zespołu, do klasy piłkarzy, do celu, który każą mi zrealizować. Jeśli ktoś mi powie: nieważne, które miejsce zajmiemy, mamy grać pięknie, to nie ma sprawy, załatwimy to. Ale do tej pory cele miałem stawiane jasno: mamy się utrzymać w Ekstraklasie. To mi się udawało, a jak pan spojrzy na miejsca, w których podziękowano mi za pracę, to wnioski nasuną się same. Górnik Zabrze spadł, kilku innych zespołów też już nie ma w naszej elicie.

W Górniku Zabrze w pana czasach to w ogóle była jakaś tragedia. W wywiadzie dla 2×45 mówił pan ostatnio o konieczności stołowania zawodników na mieście podczas jednego z obozów, fatalnych warunkach w hotelu, braku zapewnionego samolotu na powrót…

Bardzo dużo się od tego czasu zmieniło, ale wtedy faktycznie nie było co zbierać. Mieliśmy mieć obóz w Turcji, ale tam trwał konflikt zbrojny. Trzeba było na szybko zmieniać kierunek, doszło do nieporozumienia, bo ten, który miał nam obóz organizować, zlecił to komuś innemu. Wszystko się zapętliło i wyszła wielka klapa. Ale sam uważam to za wypadek przy pracy, takie prowizorki się nie zdarzają. W Podbeskidziu i Koronie obozy były dopinane na ostatni guzik.

Gdy w poprzednim tygodniu zadzwoniłem do pana z prośbą o rozmowę, poprosił pan, by ta odbyła się po meczu z Jagiellonią. Może to moja nadinterpretacja, ale odniosłem wtedy wrażenie, że jest pan pewien dobrego występu i po prostu lepiej się będzie gadać. Mam rację?

Tak, miałem dobre przeczucia. Ale w sumie tak jest przed każdym meczem, chyba że widzę, że rozkłada nas choroba i będzie problem z zestawieniem jedenastki. Tutaj miałem plan i wiedziałem, że będę mógł go zrealizować. Trzy punkty z Jagą były nam niezwykle potrzebne, to pierwsze zwycięstwo od dwóch miesięcy, wiemy, ile oddechu nam dały. Ale droga do utrzymania wciąż jest daleka…

W dwóch meczach zdobył pan cztery punkty. Tylko o jeden mniej, niż Stal miała na koncie po dziewięciu poprzednich. Jak dużo jest w stanie zmienić nowy trener w tak krótkim czasie?

To nie tylko mój dorobek, a też innych ludzi, którzy oddają Stali zdrowie i czas. Nie zrobiłem tu jeszcze niczego wielkiego, zwłaszcza, że zdarzały mi się lepsze serie.

Jak w Wiśle Płock.

Tak, tam zacząłem od czterech zwycięstw z rzędu i ostatecznie utrzymałem Ekstraklasę. A to było niezwykle ważne, bo przy spadku na pewno nie budowałby się nowy stadion, drużyna pewnie też miałaby ciężko wrócić na odpowiedni poziom. Przed podjęciem pracy mówiłem, że to będzie moje największe wyzwanie w życiu. Do końca sezonu pozostawało dziewięć meczów, a w trzynastu poprzednich Wisła wygrała raz. Zrobienie bilansu 5-2-2 z najgorszą na tamten moment drużyną Ekstraklasy uważam za mój największy sukces.

Teraz też wyzwanie jest niezłe, bo przed wami kolejno Pogoń, Lech i Legia, z czego dwa mecze na wyjazdach. Ile punktów wziąłby pan w ciemno?

Nie chcę niczego brać w ciemno. Zwłaszcza, że o Lechu i Legii jeszcze nie myślimy, przygotowujemy się do najbliższego meczu, a po drodze jest jeszcze Puchar Polski. Z Pogonią chcę po prostu walczyć o trzy punkty, ale może się okazać, że trzeba będzie szanować jeden. Jeśli już musiałbym odpowiedzieć, chciałbym w tych trzech meczach zdobyć maxa, ale na pewno nie zakładam sobie żadnych widełek.

Umie pan zdiagnozować dotychczasowe problemy Stali?

Jestem daleki od takiego stawiania sprawy, zwłaszcza, że sam jestem dopiero na początku drogi w Stali. Na razie jestem mądrzejszy po dwóch meczach, które tu rozegrałem. Problemy były takie jak wszędzie w takich przypadkach: byłeś nieskuteczny, w obronie dałeś sobie wbić bramkę, nie było płynnej gry. Nad każdym z tych elementów pracujemy i jakieś efekty już są. W dwóch ostatnich spotkaniach zdobyliśmy pięć bramek, wydaje mi się, że tylko Jagiellonia, z którą wygraliśmy, zdobyła od nas w tym okresie więcej. Jakiś progres i powód do radości jest, ale mnóstwo pracy przed nami. Teraz idzie zima, nie mamy podgrzewanej płyty na boisku treningowym jak kluby z topu. Pogoń, Lech i Legia dysponują takimi luksusami i dla nich to perfekcyjny moment do przygotowań. My musimy kombinować. Jeśli przyjdzie mróz, nie wejdziemy na naturalną płytę, chyba, że na główną. Co jest ograniczone.

Dla pana chleb powszedni.

Tak, nigdy nie miałem możliwości przygotować drużyny na podgrzewanej płycie. “Potęgi” naszej ligi mają tu sporą przewagę.

Co jest największym problemem polskiej piłki?

Trzeba poprawić infrstrukturę, czyli dokładnie to, o czym mówiłem w ostatnich minutach. Planujemy wylot do Turcji na obóz, ale liga zaczyna się już 30 stycznia i trzeba będzie trenować. Przecież nie będziemy dolatywać na mecze z Turcji. W Polsce się mówi: mamy ten sam klimat, co Bundesliga, a oni ruszają wcześniej. OK, ale tam każdy klub ma dwie podgrzewane płyty, a u nas miał wejść wymóg licencyjny i na razie go nie widać. Dla trenera to jest największy problem w tym okresie. Poza tym nie przekonuje mnie wizja akademii, gdzie trenerzy najczęściej rozpoczynają swoją pracę, a brakuje tam tych doświadczonych szkoleniowców, którzy mogliby się podzielić wiedzą. Choć tu jest coraz lepiej, coraz więcej klubów, jak Legia, Pogoń, Lech, Jagiellonia, Cracovia, ma lub będzie mieć ośrodki na wysokim poziomie.

Rozmawiałem niedawno z Michałem Świerczewskim z Rakowa i on stwierdził, że największym problemem polskiej piłki są ludzie. Że na wysokich stołkach w polskich klubach często siedzą osoby niekompetentne, przez co kluby zamiast się rozwijać, kręcą się w kółko. Z doświadczenia w pracy w wielu miejscach – zgadza się pan z tym?

Coś w tym jest. Gdyby prześledził pan decyzje wszystkich ludzi polskiej piłki i ich obecne miejsce, dojdzie pan do tego, że wielu z nich w piłce już nie ma. Nie bierze się to z niczego. Uważam, że tak jak trenerzy jeżdżą na staże i się doszkalają, tak samo prezesi powinni podpatrywać pracę innych, wprowadzać nowe standardy. W Polsce często w tej kwestii można się zderzyć ze ścianą. Przychodząc do Korony powiedziałem, że w szatni musi być klimatyzacja, to robili mi to pół roku. Byłem wrogiem, że “kur…, wymaga nie wiadomo, czego”, a prawda była taka, że jak wyszło słońce, to nie dało się tam wytrzymać. W Górniku za bramkami nie było łapaczy i musieli mi je robić na szybkości. W Podbeskidziu chłopaki sami sobie robili pranie, dopóki nie powiedziałem, że musi być pralnia. W każdym klubie zostawiałem coś po sobie, ale co się musiałem natrudzić, to moje. Szefowie patrzyli na mnie z byka, bo wcześniej trenerzy niczego nie wymagali, a przyszedł Ojrzyński i wymyśla. Brakuje doszkolenia prezesów, bo wielu z nich nie wie, co powinno być w standardzie.

Przy koronawirusie da się cokolwiek zaplanować?

Wszystko mamy zaplanowane, ale czy to się sprawdzi? Żyjemy w takich czasach, że najważniejsze jest jutro. Jutrzejszy mecz, jutrzejszy trening. Na dalszą perspektywę jestem za krótki, więc nie zawracam sobie tym głowy, choć plan oczywiście zrobić trzeba.

Komentarze