Dwie wojny Haalanda. Ta druga to ryzyko kosztujące 400 mln euro

Erling Haaland
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Erling Haaland

Gwiezdne wojny z udziałem Erlinga Haalanda będą co najmniej dwie. Jeśli wydaje wam się, że stawka tej pierwszej – awans Manchesteru City lub Borussii Dortmund do półfinału Ligi Mistrzów – będzie wyższa, zbyt mało wiecie o drugiej. Ta trwa już w najlepsze, a jak już się skończy, ludzie znów się będą łapać za głowy.

Transfer idealny

Karl-Heinz Rummenigge udzielił ostatnio wywiadu „The Athletic”. Na pytanie o najlepsze decyzje, jakie podjął w ciągu 30-letniego związku z Bayernem wskazał m.in. sprowadzenie Roberta Lewandowskiego. Transfer nie był darmowy – Polak za sam podpis pod kontraktem miał otrzymać kilkanaście mln euro – ale stosunek ceny do jakości i tak okazał się całkowicie nieproporcjonalny. Bayern już dawno zarobił na Lewandowskim krocie bez konieczności sprzedawania go dalej. Zresztą nigdy nie było takiego planu, bo model biznesowy Bayernu daleko jest od zarabiania na pchania swoich najlepszych piłkarzy do innych klubów. Jednak na taki luksus mogą pozwolić sobie tylko jednostki. W znacznie szerszej perspektywie transfer idealny oznacza sprowadzenie kogoś, kogo nie tylko świat będzie podziwiać na boisku, ale też pozwoli sprzedać go dalej z wielkokrotnym zyskiem.

Borussia Haalanda jeszcze nie sprzedała, ale – zachowując powyższą definicję transferu idealnego – już teraz można powiedzieć, że sprowadzając Norwega za 20 mln euro, nikomu na świecie nie udało się w ostatnich latach zrobić lepszej transakcji. Klauzula wykupu na kwotę 70 mln obowiązywać będzie dopiero od lata 2022, a piłkarza najwięksi chcą już teraz. Stąd zdjęcia Mino Raioli i Alfiego Haalanda, ojca Erlinga, na lotnisku w Barcelonie, ich rozmowy z Realem Madryt i planowana wizyta w Manchesterze i Londynie. Tu dochodzimy jednak do granicy absurdu, bo jeśli chcesz mieć Haalanda, potrzebujesz 400 mln euro, z czego połowę na już.

Czy ktoś naciśnie przycisk?

Całą sprawę analizuje Philip Buckingham z „The Athletic”, który cytując Pepa Guardiolę wychodzi do niej na kontrze. – Przy tych cenach to niemożliwe. Nie możemy sobie pozwolić na taki transfer. To się nie wydarzy. Wszystkie kluby mają problemy finansowe, a my nie jesteśmy wyjątkiem – mówił trener Manchesteru City na początku kwietnia zapytany o transfer Haalanda. Wątpliwe jednak, by City, będące jednym z nielicznych klubów, które realnie stać na Norwega, tak po prostu obserwowało, jak biją się o niego inni. Zwłaszcza, gdy tymi innymi są m.in. Chelsea i Manchester United. Mino Raiola mówi nawet o dziesięciu klubach mogących sobie pozwolić na jego klienta, ale to liczba zdecydowanie przeszacowana.

Naciśnięcie przycisku z napisem „zakup Haalanda” byłoby dziś szaleństwem – wiemy, że straty poniesione przez największych z powodu pandemii przekroczyły 1 mld euro – tyle że rynek piłkarski już od dawna ma niewiele wspólnego z ogólnymi prawami rynku. Norweg w nowym klubie będzie liczył na pensję netto na poziomie 30 mln euro rocznie, która po dodaniu podatków wzrośnie do ponad 50 mln. To oznacza, że chętny na podpisanie takiego kontraktu musi znaleźć 1 mln euro tygodniowo. Lub 142 tys. euro dziennie. Żaden zawodnik w Anglii nawet nie jest blisko takich zarobków. Do tego dochodzi odstępne dla Borussii, które szacuje się między 150, a 180 mln euro oraz prowizja dla Mino Raioli, na daleka od zamknięcia się w kwocie siedmiocyfrowej. Jak zauważa „The Athletic”, przy podpisaniu pięcioletniej umowy łącznie na Haalanda trzeba wydać ponad 400 mln euro, znacznie więcej niż kosztowałby zakup wystawionego na sprzedaż Newcastle United.

Byłoby łatwiej, gdyby sport dało się obliczyć

Czy to się w ogóle może zwrócić? „Athletic” rozmawia z Kieranem Maguirem, ekspertem ds. finansów w piłce. – Różnica między wyjściem z grupy, a wygraną w Lidze Mistrzów to 50 mln funtów. Poza tym są bonusy od sponsorów, zwroty z dnia meczowego, udział w Superpucharze Europy i Klubowych Mistrzostwach Świata. Jeśli Haaland po swoim przyjściu zapewni jeden lub dwa triumfy w Lidze Mistrzów, zwrot z inwestycji będzie całkiem pokaźny – mówi.

Sportu nie da się jednak obliczyć, czego najlepszym przykładem jest Manchester City – drużyna złożona niemal w całości z gwiazd, wypłacająca roczne pensje w drużynie w wysokości 351 mln funtów, a jednocześnie zawsze, przynajmniej do tej pory, w Lidze Mistrzów zawodząca. Trudno zatem założyć, że przyjdzie Haaland, a Puchar Europy po prostu sam się wygra. Zwrotu za ten transfer trzeba szukać więc też gdzieś indziej.

Tygodniówka ze sprzedaży koszulek. Jedna

Dan Haddad, szef strategii handlowej w Octagon, agencji sportowej, muzycznej i rozrywkowej, pytany przez „Athletic”, analizuje: – Trudno spodziewać się natychmiastowych komercyjnych korzyści z pozyskania tego piłkarza. Nie jest on jeszcze na poziomie elitarnym. Byłbym bardzo ostrożny w ocenie możliwości szybkiego zrekompensowania zakupu Haalanda, zwłaszcza jeśli wiemy, ile globalnie ten transfer by kosztował. Potrzebne są trofea, bo to one przyciągają wielkie marki mogące zainwestować w klub. Tu pojawia się pytanie, czy jeden zawodnik może dać przewagę nad bardzo silną konkurencją. Niewielu jest piłkarzy, którzy mają tak ogromny wpływ na drużynę. Pod kątem marketingowym nie da się porównać transferu Haalanda i np. Cristiano Ronaldo do Juventusu. Ronaldo, Messi czy Neymar to gotowe produkty mogące od razu przeciągnąć nowego sponsora na stronę nowego klubu, co zresztą widzieliśmy w Turynie – marki, które mogły nie zdecydować się na współpracę z Juventusem, zaczęły się tam pojawiać. Wielkie firmy mogą rozmawiać z trzema-czterema klubami, a fakt, że w jednym z nich gra Ronaldo, staje się decydujący. Na dziś nie umiem sobie wyobrazić, by Haaland po transferze do Manchesteru City nagle indywidualnie zaczął przyciągać tam wielkich sponsorów. Wciąż nie jest na tym poziomie.

Przy takich dyskusjach zawsze pojawia się argument „zwróci się z koszulek”. Trudno o bardziej błędny. Realnie kluby na sprzedawaniu swoich strojów zarabiają pięć euro od koszulki (mniej więcej tak skonstruowane są umowy z producentami). Sprzedaż 200 tys. z nazwiskiem „Haaland” pozwoliłaby zarobić więc 1 mln euro. Czyli tygodniówkę piłkarza. Krótko mówiąc, wzrost komercyjny jest realny dopiero w następnych sezonach i to pod warunkiem, że Haaland będzie z nowym klubem podnosił trofea. Wracamy więc do punktu wyjścia.  

Mecz, który może przełożyć wajchę

Haaland, jego ojciec i Raiola wiedzą doskonale, że oczekiwania, by 20-latek stał się najlepiej zarabiającym piłkarzem Premier League lub wylądował pod tym względem w Top 5 na świecie, są trudne do spełnienia dla kogokolwiek. Ale na rynku kilka klubów, które musiałyby się bardzo postarać, by zobaczyć dno portfela, jednak jest. Majątek Romana Abramowicza pozwoliłby mu kupić Norwega już latem. Manchester United też w przypływie emocji jest w stanie spytać: gdzie podpisać. Jeśli jednak piłka faktycznie jest grą, która toczy się przede wszystkim poza boiskiem, ta już się rozpoczęła. Przed tygodniem Erling Haaland wylądował wraz z Borussią w Manchesterze. Z samolotu wysiadł z plecakiem w kolorze błękitnym, a czarną maseczkę na twarzy zamienił na taką w jasnym odcieniu niebieskiego. Tak właśnie może wyglądać kuszenie Man City.

To oczywiście za mało, by szejk Mansour bin Zayed al-Nahyan zakochał się w Haalandzie do tego stopnia, by wyłożyć 400 mln euro, ale solidny argument wciąż może dostać. Jeśli zwrot pieniędzy za Norwega powiązany jest z wygrywaniem trofeów, ten nie dostanie lepszej okazji na zapewnienie sobie transferu od środowego meczu. Borussia na tle City prezentuje się nadzwyczaj ubogo, także gdy mówimy o aktualnej formie zespołu. Gdyby jednak Haaland przysłużył się do wyeliminowania Manchesteru, trudno będzie nie wyciągnąć wniosku, że jest on typem piłkarza, który w pojedynkę może zapewniać wygrywanie pucharów. Na razie skończyło się na ładnej asyście w pierwszym meczu.

Jedyny taki strzelec

Napastnik Borussii Dortmund zdobywa w tym sezonie ligowym średnio 0,96 gola na 90 minut. Przy 1,24 Roberta Lewandowskiego albo kosmicznym 1,49 Luisa Muriela (tutaj jednak obraz jest delikatnie zakłamany, bo Kolumbijczyk rozegrał tylko połowę minut, jakie dostał w tym sezonie Polak) wygląda to nieco mniej imponująco, niż jest w rzeczywistości – nie można na przykład mówić o kosmicznym wyniku – jednak w kategorii U-23, czyli wśród najbardziej perspektywicznych piłkarzy – nie ma sobie równych. Mimo że do 23. urodzin zostały mu jeszcze trzy lata. Nawet Kylian Mbappe nie przebija we Francji granicy 0,7 gola na 90 minut. Haaland do wyśrubowania swojego wyniku potrzebował zaledwie 0,77 goli oczekiwanych, co oznacza, że Norweg strzelił do siatki więcej razy, niż wynikało to z jakości wykreowanych sytuacji (Mbappe jest na granicy).

Nie wiemy jeszcze, czy Manchester City bez Haalanda wygra wreszcie Ligę Mistrzów, ale nie będzie ryzykowną teza, że ten zawodnik sprawiłby, że drużyna Pepa Guardioli byłaby kompletna. Na tę chwilę robi świetne wyniki pomimo braku wyróżniającego się napastnika. Odchodzący właśnie Sergio Aguero grał tylko 373 minuty w Premier League w tym sezonie, a Gabriel Jesus strzelił zaledwie osiem z 67 ligowych goli. Oczywiście Guardiola świetnie łata ten problem i sprawia, że on właściwie nie istnieje, ale z dużą dozą pewności można zakładać, że Haaland przy pięcioletnim kontrakcie byłby na Etihad po ewentualnym odejściu Hiszpana.

Komentarze