Jak donosiła FIFA, połowa świata oglądała, choćby przez minutę, ostatni mundial w Rosji. Mimo że w porównaniu do trzech poprzednich edycji liczba widzów obserwujących choćby spotkanie finałowe spadła, to wciąż wynosiła zawrotne 517 milionów osób. W trakcie świąt, gdy mamy więcej czasu na refleksje, warto docenić, jaką drogę przeszedł najbardziej elektryzujący kibiców turniej.
Szalona inicjatywa Julesa Rimeta
Inicjatorem powstania turnieju był Francuz, Jules Rimet. Działacz sportowy, który w przeszłości był prawnikiem, piłkarzem, a także żołnierzem w trakcie I Wojny Światowej, zasiadł na fotelu prezydenta FIFA w 1921 roku. Wówczas w jego głowie narodziła się idea uniezależnienia się od igrzysk olimpijskich. To właśnie ten turniej był wtedy uważany za najbardziej prestiżowy. W finale rozgrywek piłkarskich igrzysk z 1924 roku triumfowali Urugwajczycy. Rimet nawiązał kontakt z rodakiem zwycięzców, dyplomatą Enriquem Buero, a ten odpłacił prezydentowi FIFA zaufaniem i pomocą w stworzeniu turnieju mającego na zawsze odmienić piłkę nożną. Wreszcie, w 1928 roku w Amsterdamie, światowa federacja zaaprobowała ideę Rimeta. Rok później w Barcelonie ustalono, że gospodarzem pierwszego w historii mundialu nie będą Węgrzy, Włosi czy Hiszpanie, a właśnie Urugwajczycy, uznawani wówczas za najlepszą reprezentację na świecie.
Brak chętnych
W Urugwaju zameldowało się zaledwie trzynaście ekip. Już wówczas silne reprezentacje, jak Włochy, Austria, Niemcy, Anglia czy Węgry, odmówiły, bo nie uważały turnieju za wystarczająco prestiżowy. Wyobraźcie sobie teraz, że Jerzy Brzęczek mówi, że nie weźmiemy udziału w mundialu, bo przerwie on rozgrywki Ekstraklasy. 90 lat temu taka sytuacja miała miejsce. Wbrew temu, co się uważa, kłopotem Biało-czerwonych nie były pieniądze, bo federacja gwarantowała zwrot 4 tysięcy dolarów dla każdej drużyny, ale Polacy bali się bojkotu, jaki mogłoby wywołać zawieszenie rozgrywek ligowych. Trudno się jednak takim decyzjom dziwić; mecze krajowe gwarantowały pieniądze, a igrzyska olimpijskie prestiż. A turniej w Urugwaju miał być rozgrywany wyłącznie w Montevideo! Dość powiedzieć, że arena, na której miały rozgrywać się najważniejsze boje – Estadio Centenario – oddano do użytku… pięć dni po rozpoczęciu mundialu!
Niewielka rola Europy, potęga Ameryki
Pierwsze mistrzostwa świata były jedynymi, których nie poprzedziły eliminacje. Już na miejscu podzielono ekipy na cztery grupy, a z każdej z nich do półfinału awansowała jedna reprezentacja. Europejczycy odcisnęli swoje piętno na tej historycznej imprezie, bo pierwszą bramkę w turnieju zdobył Francuz, Lucien Laurent, a jego rodak, Alex Thepot, w tym samym spotkaniu, jako pierwszy obronił rzut karny. Najszybszym trafieniem popisał się za to Rumun, Adalbert Desu, który już w 50. sekundzie pokonał golkipera Peru. Na tym jednak popisy Europejczyków się zakończyły. Do półfinałów awansowała, co prawda – w towarzystwie USA, Argentyny i Urugwaju – Jugosławia, ale tam dostała srogą lekcję od gospodarzy, którzy wbili jej aż sześć bramek.
Półamatorska przaśność
Trudno dziś to sobie wyobrazić, ale we wspomnianym meczu półfinałowym pomiędzy Urugwajem, a Jugosławią, przy bramce na 3:1 asystował… policjant, stojący za linią końcową boiska! Mundurowy podał do Juana Pelegrino Anselmo, a sędziowie nie zauważyli jego udziału w akcji dającej gola. A to nie koniec anegdot, jakimi uraczył nas ten mundial. W meczu finałowym ani Argentyńczycy, ani Urugwajczycy, nie chcieli zgodzić się na grę piłką należącą do przeciwnika. Wymyślono proste rozwiązanie; w pierwszej połowie grano futbolówką dostarczoną przez Albicelestes, a w drugiej przez gospodarzy. Można tu mówić o pewnej sprawiedliwości, bo każdą z piłek zdobyto po trzy gole.
Historię piszą zwycięzcy
A skoro o finale mowa. Choć do przerwy prowadziła Argentyna, to trzy gole gospodarzy po przerwie sprawiły, że Złota Nike została w Urugwaju. W tym momencie warto zatrzymać się na chwilę przy pierwszych triumfatorach mundialu, bo wygrany finał wykreował kilka niezwykłych legend. Zdobywca ostatniej bramki, Hector Castro, w wieku 13 lat stracił prawą dłoń i część przedramienia, pomagając ojcu ciąć drewno. 90 lat temu został bohaterem narodowym, dziś zapewne jego udział w zawodowym sporcie byłby wykluczony. W dobie wciąż panującego wówczas uprzedzenia rasowego warto też nadmienić, że w zespole Urugwaju już wtedy występował zawodnik czarnoskóry. Jose Leandro Andrade, zwany “Czarnym cudem”, został wybrany najlepszym prawym łącznikiem turnieju. Kapitanem gospodarzy był fenomenalny defensor, Jose Nasazzi. W dniu jego śmierci w 1968 roku, w Urugwaju ogłoszono żałobę narodową.
Któż mógłby przewidzieć, że…
…mistrzostwa świata staną się największą i najbardziej dochodową imprezą w historii sportu? Jules Rimet. Jego rola została szybko doceniona, bo już w 1946 roku trofeum dla najlepszej drużyny globu opatrzono imieniem i nazwiskiem Francuza. Dziś, gdy o udział w mundialu bije się każda reprezentacja, a dla zespołów pokroju Biało-czerwonych sam udział w nim jest wyróżnieniem, warto docenić, jak długą i zawiłą drogę przeszedł ten turniej od trzech stadionów w Montevideo do emitowanego na cały świat finału na moskiewskich Łużnikach.
Komentarze