Boli mnie wręcz oglądanie tak słabej Sevilli. Zespół, który w ostatnich latach dodawał kolorytu rywalizacji w czubie tabeli, przyjechał w niedzielę na Camp Nou pozbawiony nawet chęci do nawiązania walki. Jorge Sampaoli na konferencji przed spotkaniem mówił o dwóch scenariuszach: nadziei i strachu. Jego drużyna wybrała niestety drugą opcję.
- Po świentje drugiej połowie FC Barcelona pokonała Sevillę 3:0
- Rywale nie zawiesili Dumie Katalonii zbyt wysoko poprzeczki
- Dzięki potknięciu Realu Madryt Barca ma już osiem punktów przewagi w tabeli nad Królewskimi
Najważniejsze, żeby rywal miał gorzej
FC Barcelona i Real Madryt to odwieczni rywale, którzy nie mogą bez siebie żyć. Podobnie jak przez lata wzajemna rywalizacja napędzała Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, tak od niepamiętnych czasów każde zwycięstwo Królewskich wywołuje mimowolną reakcję ze strony Dumy Katalonii i na odwrót. Potknięcia Los Blancos cieszą kibiców Blaugrany niemal w takim samym stopniu co zwycięstwa ich ulubieńców. Nie inaczej porażki Barcy odbiera się w Madrycie. Dlatego też przegrana Realu w wyjazdowym meczu z Mallorką musiała wywołać reakcję ze strony podopiecznych Xaviego. Perspektywa ośmiopunktowej przewagi nad odwiecznym rywalem na początku rozgrywek mogła byłą jedynie mrzonką. Ale sezon jest długi i pełen strachów, jak to mawiała Lady Melisandre w Grze o Tron. Czy jakoś tak.
Okazja do odjechania Królewskim była znakomita, bo na Camp Nou przyjeżdżała parodia Sevilli. Świadomość przepaści, jaka dzieli obecnie zespoły z Andaluzji i Katalonii miał Jorge Sampaoli, przebąkujący na konferencji prasowej o nadziei na pozytywny występ swoich podopiecznych. Statystyki nie grają, ale potrafią spotęgować presję, bądź poczucie strachu drużyny, której przychodzi spędzić 90 minut na Camp Nou. A dla Sevilli są one bezlitosne. Ostatnie wyjazdowe zwycięstwo Los Nervionenses przeciwko Azulgranie ledwo pamiętają najstarsi górale, a w ostatnich dziesięciu spotkaniach wygrać z nią udało się tylko raz.
Odkupienie skazywanych na banicję?
Profesjonalni sportowcy niemal każdego dnia zmagają się z ogromną presją, którą trudno porównać do przedstawicieli innych profesji. Ich poczynania na boisku śledzą często miliony kibiców, którzy lubują się wręcz w wyrażaniu swoich opinii, a w szczególności tych o podszyciu negatywnym. Przecież wiadomo, że ja przed telewizorem pod kocem i z browarkiem w ręce lepiej bym przyjął tę piłkę posłaną przed obrońcę. Na pewno lepiej niż ten patałach, który zarabia jeszcze za to grube miliony. Nie każdy z tą presją sobie radzi. Pierwszy przykład z brzegu? Franck Kessie.
Wystarczy parę minut spędzonych na Twitterze wśród społeczności kibiców FC Barcelony, żeby przeczytać większość najbardziej kreatywnych i niewybrednych komentarzy pod adresem Iworyjczyka, który nie potrafi dopasować swojej gry do stylu Azulgrany. Defensywny pomocnik wygląda jak ciało obce, a większość kibiców sprzedałaby go już w zimowym oknie transferowym. I oto ten wzgardzany w Barcelonie zawodnik już w 4. minucie spotkania musi spróbować przynajmniej wejść w buty Sergio Busquetsa, który doznał urazu po brutalnym faulu rywala.
Ile znaczyła dla niego asysta do Jordiego Alby, która pozwoliła na otworzenie wyniku starcia z Sevillą, świadczyła przede wszystkim reakcja pozostałych zawodników Barcy. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale na pewno pozwala złapać odrobinę luzu, co dla wyraźnie spiętego od stresu i presji ciała może mieć zbawienne skutki. W niedzielę Franck Kessie rozegrał swój najlepszy mecz w bordowo-granatowej koszulce, podobnie zresztą jak Raphinha, który wybrany został MVP spotkania. Trudno w tym momencie wyrokować, czy dla obu krytykowanych mocno zawodników będzie to punkt zwrotny, jednak warto podkreślić ich znakomity występ przeciwko… no właśnie komu? Potędze La Liga? Obecnie brzmi to, co najmniej groteskowo.
I tylko tej Sevilli trochę żal
Jeśli mówimy o rozczarowaniach, to misją karkołomną wręcz wydaje mi się wyszukanie jednego choćby pozytywnego akordu w grze ekipy z Andaluzji. Sevilla wyglądała, jakby przyjechała na Camp Nou odebrać z góry założoną porcję batów, pokornie wsiąść w autokar i odjechać. Mówi się, że gra się tak, jak na to pozwala rywal. No więc Sevilla w niedzielę pozwalała Dumie Katalonii niemal na wszystko. Mówi o tym wynik, statystyki i przede wszystkim pomeczowe wywiady jej zawodników.
Po bramce na 3:0 piłkarze z Katalonii wyglądali jak króliczki ze słynnej reklamy Duracella, a ich rywalom zwyczajnie powypadały baterie. Druga połowa w wykonaniu Barcy przywodziła na myśl kopanie leżącego – klubu, który generuje w La Liga więcej memów, niż punktów. Słynne już notatki Jorge Sampaoliego, które pokonały prawdopodobnie Juana Jordana, są najświeższym materiałem.
Ale to nie do Xaviego tak, nie do niego
Udowodnił coś Kessie, udowodnił Raphinha i wreszcie udowodnił Robert Lewandowski. Tym razem Polak nie powiększył swojego dorobku strzeleckiego, jednak udanie ściągał uwagę rywali i znakomicie grał tyłem do bramki. 34-latek nie jest w optymalnej formie, ale wciąż stanowi ogromną wartość w ataku Blaugrany. Obecnie jest wart więcej niż Ansu Fati i Ferran Torres razem wzięci. Lekki niepokój wzbudzają częste problemy natury technicznej u snajpera, jednak dopóki Lewy jest w stanie neutralizować je swoim zaangażowaniem i ruchliwością, dopóty nie powinny spędzać snu z powiek sztabu szkoleniowego.
Pamiętam toczoną jeszcze przed przerwą mundialową dyskusję na temat tego, kto powinien przejąć drużynę po Xavim, który “wyraźnie się nie sprawdził“. Katalończyk po odpadnięciu z Ligi Mistrzów był zewsząd krytykowany, a jego dorobek punktowy zrównywano z Barcą Ronalda Koemana. Dziś szkoleniowiec stawiany jest obok Pepa Guardioli i Luisa Enrique, choć jeszcze nie ze względu na sukcesy i trofea, zaś suche statystyki, które potrafią mimo wszystko zakłamać nieco rzeczywistość. Ta mimo wszystko jest dla Blaugrany wyjątkowo kolorowa.
Przede wszystkim pomysły taktyczne Xaviego wreszcie zaczęły zdawać egzamin. Wobec kontuzji Busquetsa szkoleniowiec zdecydował się na przesunięcie niżej Pedriego, a Franck Kessie otrzymał wytyczne do gry niemal przy Robercie Lewandowskim. Odzyskać udało się również najlepszą wersję Frenkiego de Jonga. Holender w systemie 4-4-2 czuje się dużo swobodniej, a do kosza trafiły już wszelkie pomysłu o spieniężeniu go na rzecz Manchesteru United. Piłkarze dobrze rozumieją swoje role, a Xavi mimo to stara się ściągać z nich presję.
Faworyt do mistrzostwa? Oczywiście wciąż Real Madryt. Mimo że to w stolicy zapanowały srogie mrozy. Aż -8.
Przeczytaj też: Xavi: Faworytem nadal jest Real Madryt
Komentarze