– Jeśli nie grasz przez dwa miesiące, a nagle wychodzisz w pierwszym składzie na Camp Nou, to na pewno jest zaskoczenie. Choć u Mendilibara zawsze trzeba spodziewać się niespodziewanego. To trener, u którego w tygodniu nigdy nie widzisz, czy w następnym meczu będziesz w podstawowej jedenastce, czy nie. Dowiadujesz się o tym dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem. Słysząc na odprawie swoje nazwisko, gdy wymieniał skład, poczułem potężny przypływ adrenaliny – mówi w rozmowie z Goal.pl Damian Kądzior.
- Damian Kądzior po dwóch miesiącach bez gry wrócił do kadry meczowej Eibaru i od razu wskoczył do podstawowego składu na mecz z Barceloną
- Myślę, że każdy za dzieciaka oglądając mecze Barcelony śnił, by kiedyś pojawić się na Camp Nou jako kibic. A co dopiero tam zagrać 80 minut – mówi w rozmowie z Goal.pl
- Piłkarz reprezentacji Polski opisuje też swoją codzienną walkę o pozycję w klubie. – Od 2,5 miesiąca trenuję z Olkiem Kowalczykiem, trenerem pracującym w jednym z mniejszych klubów w Bilbao. Robimy mega pracę poza normalnymi zajęciami, bo mam świadomość, że gdybym przez cztery miesiące ograniczał się jedynie do treningów wyrównawczych dla tych, którzy nie grali, to – biorąc pod uwagę, że do tej pory grałem przynajmniej po 30 meczów w sezonie – nigdy nie doszedłbym do odpowiedniej formy.
Jak smakuje Camp Nou wieczorową porą?
Bardzo fajnie. To w ogóle był dobry dzień, nie tylko dla mnie, ale dla całego klubu. Jak się spojrzy na dotychczasowe spotkania Eibaru na tym stadionie, zawsze kończyło się wynikiem hokejowym. Teraz zdobyliśmy tam pierwszy punkt w historii. Mój dobry kolega Marko Dmitrović przed meczem mówił mi, że Messi śni mu się po nocach, bo gdy ostatnim razem grał na Camp Nou, przyjął od niego cztery bramki. Mamy więc dużą satysfakcję, a ja osobiście też się cieszę, bo spełniłem swoje marzenie. Myślę, że każdy za dzieciaka oglądając mecze Barcelony śnił, by kiedyś pojawić się na Camp Nou jako kibic. A co dopiero tam zagrać 80 minut… Przy okazji spełniłem też marzenie swojego najwierniejszego kibica – mojego taty. On jest wielkim fanem Barcelony i myślę, że widząc syna na tym legendarnym stadionie, łezka w jego oku się zakręciła.
Na Camp Nou zagrałeś zdecydowanie najdłużej odkąd jesteś w Eibarze. Zanim zszedłeś z boiska, trener Mendilibar zrobił podwójną zmianę, ale – mimo że wróciłeś po długiej przerwie i po chorobie – ciebie ona nie dotyczyła. Można wnioskować, że był zadowolony.
Trener generalnie nie komunikuje się ze swoimi piłkarzami, ale po meczu z Barceloną zamieniliśmy słowo i faktycznie mnie pochwalił. Mam nadzieję, że to się przełoży na częstszą grę, bo ostatnie cztery miesiące były dla mnie bardzo ciężkie. Z mojej strony naprawdę pokazuję maksymalne zaangażowanie – i na treningach, i podczas meczów, w których dostawałem możliwość występu. Odpuściłem listopadowe zgrupowanie reprezentacji, by polepszyć sytuację w klubie, zrobiłem bardzo duży postęp z językiem. Cieszę się, że trener to wszystko docenił. Moim zdaniem na Camp Nou zagrałem całkiem dobry mecz i wykorzystałem swoją szansę, choć po tak długiej przerwie trudno oczekiwać jakiejś kosmicznej formy. W takiej byłem w Dinamie Zagrzeb i jeśli dojdę do podobnej w Eibarze, pewnie zyskam spore zaufanie trenera. Bez rytmu meczowego organizmu nie da się oszukać, do tego ostatnio przyplątała się choroba i cztery dni przeleżałem w łóżku. Było nawet podejrzenie koronawirusa, ale okazało się, że to “tylko” cięższa grypa.
Co konkretnie usłyszałeś od Mendilibara po meczu?
“Damian, buen partido”, czyli po prostu “dobry mecz”. Pytał też, jak się czuję fizycznie, ale przecież nie powiem mu, że jestem zmęczony. U trenera Mendilibara wygląda to inaczej niż u wszystkich innych trenerów, których miałem. Intensywność gry u niego jest naprawdę wysoka, ale trzeba się do niej przystosować. Poprawiłem się też w defensywie, co było zawsze największym zarzutem do mnie nawet w Polsce. W tej kwestii u Mendilibara zaczynam łapać to, czego ode mnie wymaga. Takie kilka słów pochwały też buduje człowieka. Widzę po treningach, że mogę drużynie dać naprawdę dużo, że mam wystarczające umiejętności, by pomagać na boisku. Brakuje mi wyłącznie praktyki meczowej. Zobaczymy, co będzie dalej. Miałem już różne myśli, ale teraz została we mnie wlana nowa nadzieja. Choć jestem świadomy, że jeden mecz to wciąż za mało.
Widać było wczoraj, że masz chrapkę na gola. Dwa z twoich strzałów zablokowali obrońcy, ale posłałeś też jedną solidną bombę z wolnego. Oczami wyobraźni widziałeś ten strzał w siatce?
Faktycznie wyszło fajne uderzenie, może gdyby było trochę bliżej bramki, toby wpadło? Musiałem spróbować, zresztą przed meczem powtarzaliśmy sobie, że nie będziemy mieli 20 okazji i nie mogę zmarnować dwóch, bo zaraz przyjdą dwie następne. Każda najmniejsza szansa musiała zakończyć się wrzutką lub strzałem.
Wydawało się, że po tym uderzeniu mógł paść gol. Ter Stegen odbił piłkę przed siebie, ale zabrakło reakcji kolegów, ruszenia na dobitkę. Podczas transmisji można było odnieść wrażenie, że masz do nich o to nawet delikatne pretensje.
Nie powiedziałbym, że były to pretensje. Bardziej zdziwienie, że nikt za piłką nie ruszył, bo nawet przed samym meczem usłyszałem od kolegów: Damian, masz dobre uderzenie, więc próbuj przy każdej okazji, zawsze jest szansa, że bramkarz wypluje piłkę i ktoś dobije. Szkoda, że się wtedy nie udało, bo miałem wrażenie, że szanse obrońców Barcelony i naszych zawodników były podobne, a pierwszy do odbitego strzału ruszył obrońca. Natomiast nie mam żadnych pretensji, doceniam każdą minutę, którą wczoraj dostałem. A remis dla Eibaru na Camp Nou to naprawdę wielki wynik.
We wtorek wszystkie stałe fragmenty gry były twoje. To niecodzienna sytuacja, gdy mówimy o zawodniku, który nie gra dużo.
To efekt zaufania chłopaków do mnie, bardzo się z tego cieszę. Doceniają to, że na treningach pokazałem, że potrafię wykonywać stałe fragmenty. Gdy gram, jestem pierwszy do wszystkiego. Zresztą ich opinia jest dla mnie naprawdę ważna. Regularnie otrzymuję od nich wsparcie, pozytywne feedbacki, mówią mi: zobaczysz Damian, że twoja ciężka praca się obroni.
Kiedy się dowiedziałeś, że wystąpisz od pierwszej minuty? Był duży szok?
Jeśli nie grasz przez dwa miesiące, a nagle wychodzisz w pierwszym składzie, to na pewno jest zaskoczenie. Choć u Mendilibara zawsze trzeba spodziewać się niespodziewanego. To trener, u którego w tygodniu nigdy nie widzisz, czy w następnym meczu będziesz w podstawowej jedenastce, czy nie. Dowiadujesz się o tym dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem. Słysząc na odprawie swoje nazwisko, gdy wymieniał skład, poczułem potężny przypływ adrenaliny. Do tego dumę i radość. Mam świadomość, że na to zapracowałem, zresztą nie jest to tylko moja opinia, bo po meczu dokładnie tak mówili mi koledzy z zespołu. Całkiem możliwe, że gdyby nie zmogła mnie grypa, szansę dostałbym już tydzień wcześniej.
W niedzielę gracie z Granadą. Miałem pytać, jak duża jest szansa, że wyjdziesz w podstawowym składzie, ale chyba to nie ma sensu. Sporo brakuje do “dwóch godzin przed pierwszym gwizdkiem”…
Nikt tego nie wie, czy zagram w weekend. Zazwyczaj jest tak, że w każdej drużynie panuje jakaś hierarchia, ale nie tu. Trener Mendilibar z meczu na mecz potrafi zastąpić pięciu zawodników pomimo tego, że poprzednio zagrali dobry mecz. Ale piłka nauczyła mnie jednego – wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Są różne sytuacje i nigdy nie wiadomo, kiedy otrzyma się swoją szansę, która ostatecznie zmieni wszystko. Ja sam przecież w tym roku doświadczyłem takich wahań, że w życiu bym się tego nie spodziewał. Nie mogę więc zwiesić nosa i zejść z drogi, którą obrałem.
Jak dużym problemem w przygotowaniu do meczu jest brak wiedzy, czy się w nim zagra?
Nie chcę tego rozpatrywać w kategoriach problemu, ale ma to wpływ na pewne detale. Podam przykład: współpracuję z panią dietetyk i ostatnio było trudno. Przez dwa miesiące nie było wiadomo, czy danego dnia będę grał, więc nie wiedziała, czy warto podładować węglowodany i lepiej mnie w ten sposób przygotować do meczu. A jak się nie gra, z węglowodanami trzeba się pilnować, by zachować dobrą formę. Przychodził więc dzień meczowy i myślałeś: ładować te “węgle”, czy nie? To takie śmieszne, małe rzeczy, z którymi spotkałem się dopiero tutaj. Czy w Górniku Zabrze, czy w Dinamie Zagrzeb, dzień przed meczem mieliśmy sygnały, kto zagra.
Właściwie odkąd trafiłeś do Hiszpanii podkreślasz, ile dajesz z siebie na treningach, że na nic nie narzekasz, tylko ostro pracujesz, że jesteś za to chwalony, że wszyscy widzą, że nie odstajesz, ale szans na grę nie dostawałeś. Jak to wytłumaczyć?
Pewnie lepiej byłoby skierować to pytanie do trenera. Czasem jest po prostu tak, że decyzje są zaskakujące. Teraz jestem po chorobie, opuściłem kilka treningów, długo nie grałem, a dostałem swoją szansę na Camp Nou. A niedawno czułem, że jestem w niesamowitym gazie, ale podczas meczów nawet nie ruszałem na rozgrzewkę. To było w tym okresie, gdy nie pojechałem na zgrupowanie kadry. Na treningach strzelałem, asystowałem, moja drużyna wygrywała każdą gierkę, przez jakieś trzy tygodnie czułem się “mega top”… Ale nie ma co do tego wracać. Nie zawsze szansę się otrzymuje, gdy się wydaje, że tak powinno być. Na pewno nie płaczę, gdy nie gram, tylko dalej walczę. Trafiłem do La Ligi, drugiej najlepszych ligi w Europie, więc nie wywieszę białej flagi. Wręcz przeciwnie – od 2,5 miesiąca trenuję z Olkiem Kowalczykiem, trenerem pracującym w jednym z mniejszych klubów w Bilbao. Robimy mega pracę poza normalnymi zajęciami, bo mam świadomość, że gdybym przez cztery miesiące ograniczał się jedynie do treningów wyrównawczych dla tych, którzy nie grali, to – biorąc pod uwagę, że do tej pory grałem przynajmniej po 30 meczów w sezonie – nigdy nie doszedłbym do odpowiedniej formy. Czy padał deszcz, czy świeciło słońce, o 8 rano spotykaliśmy się z Olkiem na boisku i w ten sposób od października zrobiliśmy 25 treningów. To jedyna droga, by być gotowym.
Trener docenił to, że odpuściłeś zgrupowanie reprezentacji w listopadzie, by zostać w klubie?
Trudno powiedzieć, czy konkretnie to, ale wiem, że wtedy osiągnąłem bardzo dobrą formę. Przed meczem z Getafe trener zrobił gierkę pierwszy skład na drugi. Ja grałem w pierwszym. Wygraliśmy, zanotowałem dwie asysty. Zszedłem do szatni i myślę: kurde, na Getafe wyjdę chyba w jedenastce. No i zostałem znów sprowadzony na ziemię… Najlepsze, co w tej sytuacji mogę zrobić, to być pozytywnie nastawionym. Gdybym się poddał i miał przez to wszystko wywalone, na pewno nie zagrałbym na Camp Nou. To zostanie mi do końca życia. Kiedyś dzieciom opowiem, że walczyłem z Barceloną, a przeciwko Manchesterowi City zaliczyłem asystę. Przecież ja dopiero co grałem w Wigrach Suwałki i Motorze Lublin…
Na koniec muszę jednak spytać: co z twoją przyszłością w Eibarze? Co by nie mówić, grałeś dużo mniej, niż sam zakładałeś, a Euro za pasem. Zimowe okno może zmienić twoją przynależność klubową, czy raczej nie bierzesz tego pod uwagę?
Na tę chwilę walczę tutaj. Na pewno miałem różne przemyślenia, co jest naturalne, skoro nie grałem przez cztery miesiące, ale nie chcę się wypowiadać o ewentualnych zmianach, od tego jest mój agent. Na pewno ma w głowie różne opcje. Zobaczymy, co się wydarzy w najbliższych tygodniach.
Twoja przyszłość jest tematem pojawiającym się w gabinetach?
Rozmawiałem o swojej pozycji ze sztabem i z dyrektorem sportowym. Mówiłem, że moim zdaniem zasługuję na więcej szans, że nie odstaję na treningach. Ale na pewno nie jest tak, że myślenie o ewentualnym transferze jakkolwiek zajmuje mi głowę. Gdyby tak było, nie miałbym motywacji, pewnie nie dostałbym szansy na grę z Barceloną. Mam za duży szacunek do Eibaru, w końcu to klub, który wyłożył na mnie 2 mln euro, zrobił ze mnie swój jedyny transfer gotówkowy. Z drugiej strony w perspektywie jest walka o wyjazd na Euro i z niej też nie chcę rezygnować. Trzeba zachować zimną głowę, poczekać, zobaczyć, jak teraz będzie wyglądać moja pozycja w klubie, ale kto wie – może za dwa tygodnie przyjdzie moment, w którym będę musiał się zastanowić, co jest dla mnie najlepszą opcją?
18+ | Graj odpowiedzialnie! | Obowiązuje regulamin
Komentarze