- Reportaż o Podbeskidziu to wynik wielu przeprowadzonych rozmów z ludźmi, którzy są blisko klubu
- Pracownicy klubu oraz kibice mówią nam o ciemnych stronach Górali
- Wiceprezydent miasta zabiera głos, prezes jednak woli milczeć
- Dlaczego Podbeskidzie upada(ło)? I czy klub ma szansę się jeszcze odbudować?
Podbeskidzie, kulisy upadku byłego ekstraklasowicza
Przez ostatnie dni o Podbeskidziu Bielsk-Biała było głośno, a nawet bardzo głośno i to nie tylko w środowisku piłkarskim, czy sportowym. Wszystkie media, radio, telewizja, portale lokalne oraz te ogólnokrajowe informowały o burdach, do jakich doszło podczas ostatnich, ale pierwszych w historii derbów Bielska-Białej. Derbów, które z pewnością przejdą do historii miasta, ale stały się też przyczynkiem do – mówiąc językiem kolokwialny – rozlania się bagna.
Oto reportaż o patologicznej sytuacji Podbeskidzia Bielsko-Biała. Jest on wynikiem wielu rozmów, tych oficjalnych i mniej oficjalnych, analiz i opinii ludzi, którzy obserwowali z wewnątrz to, jak były ekstraklasowicz stacza się na dno. To także efekt przeglądania “papierów” na temat przetargów oraz próby połapania się w siatce mniejszych lub większych powiązań. To historia upadającego klubu piłkarskiego z 170-tysięcznego miasta, bowiem jak mówią nasi rozmówcy, Górale są na skraju i to pod każdym względem. Serdecznie zapraszamy do lektury.
*Zgodnie z dziennikarską sztuką próbowaliśmy kilkukrotnie otrzymać komentarz prezesa Podbeskidzia Krzysztofa Przeradzkiego nt. nurtujących nas kwestii oraz jego stosunku do naszych informacji. Sternik miejskiej, czyli zarządzanej z publicznych pieniędzy spółki zdecydował się jednak na własne życzenie zrezygnować z możliwości obrony swojej osoby oraz klubu.
6 grudnia 2023
Żeby zrozumieć sytuację w Podbeskidziu cofnąć trzeba się do początku grudnia 2023 roku. To najpóźniejsza data, która pozwala zrozumieć marazm, w jaki popadł klub spod Klimczoka. Tego dnia władze miasta postanowiły dokonać zmiany na stanowisku prezesa. Wówczas na fotelu sternika jeszcze pierwszoligowca zasiadł Krzysztof Przeradzki. Persona absolutnie incognito dla wszystkich w środowisku. Człowiek znikąd. Gdy pytamy ludzi z Bielska-Białej, dlaczego właśnie on został namaszczony na to stanowisko, słyszymy głównie ciszę. Po chwili usta się jednak otwierają.
Krzysztof Przeradzki zanim zasiadał na fotelu prezesa Podbeskidzia, przez wiele lat pracował w branży dewelopersko-budowalnej. To należąca do niego firma “Adamex KP” seryjnie wygrywała przetargi w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Katowicach, gdzie odpowiedzialny za inwestycje był insp. Piotr Kucia. W sumie takich inwestycji w latach 2013-2018 było aż 11 . Gdy policjant przeszedł do cywila i został wiceprezydentem Bielska-Białej, Przeradzki wygrał kolejne dwa przetargi na budowę lub remont przedszkoli. Te zaś podlegają właśnie Kuci, który z nadania sprawuje nadzór nad oświatą. To również on w grudniu 2023 roku – właściwie jednoosobowo – powierzył funkcję ratowania klubu Przeradzkiemu. A to spotkało się ze zdziwieniem nie tylko wśród szeroko pojętej opinii publicznej, ale nawet w ratuszu.
Gdy w owym czasie przystawiliśmy ucho do jednego z gabinetów wysoko rangą umocowanego urzędnika bielskiego magistratu, usłyszeliśmy zdanie, które można streścić w następujący sposób: Przeradzki w Podbeskidziu to absolutnie jednoosobowa decyzja Piotra. Bierze za nią pełną odpowiedzialność. Jak pokazał czas, wybór ten kompletnie się nie sprawdził. A tak przynajmniej uważają kibice, którzy wystawiają prezesowi bardzo słabą notę. Zarówno pod względem sportowym, finansowym, organizacyjnym, jak i wizerunkowym sytuacja klubu nie uległa znaczącej poprawie. Część naszych rozmówców twierdzi nawet, że pod pewnymi względami jest gorzej niż było, ale do konkretów przejdziemy.
Dziś po czasie – blisko roku kadencji Przeradzkiego – zapytany przez nas o ocenę tej nominacji wiceprezydent Piotr Kucia mówi, że musi ją ocenić negatywnie. Osobiście mam wiele zastrzeżeń do pracy prezesa i trudno mi ocenić pozytywnie jego pracę – mówi jeden z najważniejszych ludzi w Podbeskidziu, który z pozycji szefa rady nadzorczej decyduje o najważniejszych sprawach spółki. Dodaje jednak, że ostateczna ocena pracy sternika Górali nastąpi pod koniec miesiąca, gdy ten przedstawi sprawozdanie finansowe oraz to dotyczące działalności zarządu za rok obrotowy 2023/2024.
Kompetencje
Tak, jak już wspomnieliśmy, do tej pory Krzysztof Przeradzki zajmował się działalnością budowalną. Stawiał różnego rodzaju budynki użyteczności publicznej, dokonywał gruntownych remontów, podejmował się działań deweloperskich. Nigdy jednak nie miał nic wspólnego ze sportem. A już z pewnością nie z piłką nożną, bowiem trzeba uczciwie przyznać, że zarządzał klubem jeździeckim w jednej ze wsi w pobliżu Bielska-Białej. Miało to jednak miejsce przez krótki czas i trudno – z całym szacunkiem do pasjonatów koni – porównać stadninę do szatni piłkarskiej.
Jeśli zapytać kibiców o to, jak oceniają Krzysztofa Przeradzkiego i jego kompetencje, to zawsze usłyszymy jedno stwierdzenie: Fatalnie, nie ma żadnych kompetencji do zarządzania klubem piłkarskim. Gubi się, miota, podejmuje błędne decyzje, a do tego traktuje nas jak zło konieczne. Opinia fanów jest jednak wyrobiona wyłącznie poprzez przecieki medialne, plotki i subiektywne spojrzenie na sytuację klubu w ligowej tabeli. Inaczej brzmią te same słowa, gdy są wypowiadane przez pracowników klubu i to nie jednego, czy dwóch, ale wielu.
Jeden z nich pytany przez nas o współpracę z Krzysztofem Przeradzkim wprost mówi, że jest ona nie tylko utrudniona, ale i praktycznie niemożliwa.
– Prezes to człowiek z innej epoki. Na początku kompletnie nie rozumiał specyfiki funkcjonowania klubu piłkarskiego, z czasem tylko nieco się wyrobił, ale nie na tyle, żeby stać na czele takiej organizacji. Styl jego komunikacji i relacji ze środowiskiem odbiega od norm. Co innego obiecuje kibicom, a co innego później robi. Podobnie ma się to wewnątrz klubu – mówi nam jeden z pracowników Podbeskidzia, który z wiadomych względów chce pozostać anonimowy.
W ostatnich miesiącach w mediach wiele pisało się o pomysłach szefa klubu. Ten chciał bowiem rozliczać pracowników za zużyty prąd w biurach, wyliczać paliwo ze służbowych samochodów, które używane były przez biuro prasowe podczas meczów wyjazdowych, czy tworzyć skauting klubu na zasadzie byłych piłkarzy, którzy mieli podsyłać wybranych przez nich zawodników do Bielska. Wszystkie te pomysły zostały jednoznacznie skrytykowane przez naszego rozmówcę.
– Pan Przeradzki ma sporo pomysłów dotyczących różnego rodzaju akcji w klubie. Problem polega jednak na tym, że zdecydowana większość z nich jest, mówiąc krótko, niemożliwa do realizacji.
Inny rozmówca mówi nam o tym, jak łatwo zmanipulować i nabrać prezesa. Na przykładzie swoich negocjacji ws. umowy opisuje nam, że Krzysztof Przeradzki właściwie nie ma pojęcia o tym, co robi. Mówisz mu co innego, a on to interpretuje zupełnie na opak. Właściwie można mu wcisnąć wszystko, bo nie ma pojęcia o piłce. Pytanie, co mogą mu naopowiadać menadżerowie i inne spółki, gdy gra toczy się o ogromne pieniądze?
Hierarchia
Żeby zrozumieć sportową sytuację Podbeskidzia, najpierw trzeba zrozumieć tę finansowo-organizacyjną. Klub z Bielska-Białej w 65 procentach należy do miasta, a w 35 procentach do lokalnego biznesmena z branży mięsnej, Edwarda Łukosza. Prawda jest jednak taka, że od kilku lat to głównie miasto jakkolwiek interesuje się klubem. Nie jest bowiem tajemnicą, że Łukosz (często nazywany też przez kibiców prezesem, a to ze względu na fakt, że przez pewien czas kierował klubem) nie jest już stałym bywalcem stadionu pod Klimczokiem. Pomimo tego, że zasiada w radzie nadzorczej spółki, zdarza mu się zapomnieć o przelewach do klubu, przez co w przeszłości zdarzały się zastoje finansowe. Nasze informacje mówią, że dużo częściej można go ostatnio spotkać na meczach piłki wodnej w Bytomiu niż futbolu w Bielsku-Białej.
Ogólnie trzeba powiedzieć, że drugi właściciel Podbeskidzia jest równie ciekawą postacią, jak pierwszy, większościowy akcjonariusz. Z naszych rozmów, ale i informacji wynika, że dla nikogo w Bielsku-Białej tajemnicą nie jest fakt, iż Edward Łukosz od kilku już lat najchętniej pozbyłby się swoich udziałów i wycofał z klubu. Do tej pory jednak tego nie zrobił. Dlaczego? Gdy zgłębiliśmy temat, okazało się, że zainteresowane zakupem było w przeszłości kilka podmiotów oraz także osób fizycznych, negocjacje jednak zawsze, albo prawie zawsze kończyły się w momencie, kiedy przechodzono do spraw finansowych. Wszystko przez fakt, że wycena akcji spółki jest ogromna. Według portalu “bielsko.biala.pl” za pakiet 35 procent akcji, potencjalny inwestor musi zapłacić aż pięć milionów złotych. Przypomnijmy, mówimy o klubie z trzeciego szczebla rozgrywkowego w Polsce, który w swoim posiadaniu nie ma właściwie nic poza prawem do herbu (stadion, boiska treningowe, biura – wszystko to jest wynajmowane od miasta, albo innych klubów, spółek).
Gdy spoglądamy z kolei na listę sponsorów, to obok miejskich spółek sponsorujących inną miejską spółkę zauważamy jedną ciekawą firmę, o której dość specyficznym aspekcie funkcjonowania słyszeliśmy od dawna. Chodzi bowiem o firmę “TOBI”, która odpowiedzialna jest za transport piłkarzy Podbeskidzia na mecze. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie cały ciąg zdarzeń, który z właścicielem tej firmy się łączy. Tomasz Wieczorek, bo o nim mowa, to prawdziwa szara eminencja klubu. Z jednej strony sponsor, z drugiej kierowca autokaru, a z trzeciej jeden z ludzi, którzy szepcze do ucha prezesa. To właśnie on – do spółki z Edwardem Łukoszem – jest odpowiedzialny za sprowadzenie do klubu trenera Krzysztofa Brede. Trzeba powiedzieć, że pomysł na zatrudnienie akurat tego szkoleniowca nie narodził się w gabinecie prezesa, a w głowie sponsorów, którzy w gruncie rzeczy ściągnęli go do Podbeskidzia. Co więcej, to nie klub zapłacił za wykup trenera Brede z Chojniczanki Chojnice, a bezpośrednio sponsorzy, co przyznał podczas jednej z konferencji prasowych prezes Przeradzki. Wszystkie tropy prowadzą do firmy “TOBI” oraz “Łukosz”.
Chcąc więc zbudować hierarchię aktualnego przywództwa w Podbeskidziu, trzeba by ułożyć prawdziwą piramidę, a nawet siatkę zależności. Na jej szczycie znalazłby się Piotr Kucia. To on jest odpowiedzialny jako szef rady nadzorczej za strategiczne decyzje, jak chociażby wybór prezesa. Jest – z racji pełnionej funkcji – początkiem i końcem. Piętro niżej znajdują się Edward Łukosz i Tomasz Wieczorek. Dwaj sponsorzy i bardzo mocne nazwiska, które tak jak pisaliśmy, odpowiedzialne są za wybór trenera i nawet za jego sprowadzenie zapłacili. Dopiero poniżej nich znalazłoby się miejsce dla Krzysztofa Przeradzkiego, czyli prezesa spółki. Zgodnie z prawem to właśnie on powinien być najważniejszą postacią przy Rychlińskiego, ale w obecnej sieci powiązań nie jest w stanie w gruncie rzeczy podjąć samodzielnej decyzji w kluczowym dla klubu aspekcie, jak np. ewentualna zmiana szkoleniowca.
(Na zdjęciu: Tomasz Wieczorek od lewej i Krzysztof Przeradzki od prawej)
Miasto “uwala” transfery?
Jakiś czas temu za kwestie polityki transferowej odpowiadali w Podbeskidziu dwaj niezwykle rozpoznawalni i cenienie w Polsce fachowcy. Kamil Kosowski oraz Marcin Kuźba zostali zatrudnieni przez nowego prezesa pana Przeradzkiego po tym, jak z klubu odeszli Marek Sokołowski oraz Sławomir Cienciała. Mieli oni odpowiadać za zbudowanie w klubie nowego działu sportowego i przeprowadzenie transferów. Zostali rzuceni na głęboką wodę w okienku zimowym 2023/24 i poradzili sobie z tym zadaniem – używając szkolnej skali – na 3. Z ich pracą powiązana jest jednak jedna, ale bardzo ważna historia.
Podczas zimowego zgrupowania w Turcji pracowali nad kolejnymi wzmocnieniami. Oglądali kilka sparingów dziennie, po nocach przeglądali potencjalnych zawodników. Robili jednym słowem wszystko, aby do klubu sprowadzić jak najlepszych piłkarzy. Przynajmniej dwóch takich znaleźli i uznali, że są wystarczająco dobrzy na walkę o utrzymanie w 1. lidze. Mowa tu m.in. o napastniku, który zdecydowanie pomógłby zespołowi w utrzymaniu. Problem jednak w tym, że transfery te zostały zablokowane. Zablokowane przez miasto Bielsko-Biała. Rozeszło się bowiem o kwestie finansowe, a dokładnie o kilka tysięcy w wynagrodzeniu.
Szokuje w tej sprawie jednak to, że transfery zostały zablokowane na poziomie miasta, a nie klubu. Wkrótce po zamknięciu okienka transferowego zarówno Kamilowi Kosowskiemu, jak i Marcinowi Kuźbie podziękowano za współpracę. Zrobił to – akurat tym razem – osobiście Krzysztof Przeradzki po raptem kilku miesiącach pracy. Podobna sprawa miała miejsce w przypadku trenera Jarosława Skrobacz. Obecny szkoleniowiec Odry Opole pomimo tego, że chciał budować zespół w 2. lidzie i walczyć o awans, to miał dość atmosfery panującej w klubie i decyzyjności osób na najważniejszych stanowiskach. Z tego też powodu tuż przed startem letnich przygotowań “rzucił papierami” i odszedł z Bielska.
Ludzie mają dość, rzucają papierami
Nie jest też tajemnicą, że wielu pracowników Podbeskidzia ma dość sytuacji panującej w klubie (jednak tylko część z nich chce mówić, większość tych, którzy są na etatach boją się wychylić). Ludzie, którzy na co dzień odpowiadają za wiele wręcz podstawowych aspektów funkcjonowania są na skraju wytrzymałości. Nie są już bowiem w stanie wytrzymać atmosfery panującej w gabinetach, chaosu i braku spójnej wizji rozwoju. Dwie osoby z wewnątrz klubu, z którymi na przestrzeni ostatnich dni mieliśmy okazję porozmawiać powiedziały nam, że czarę goryczy przelała sytuacja z derbów miasta, gdy alarmowali oni o możliwym zagrożeniu burdami, a ich głosy zostały kompletnie zignorowane. Mówią nam, ze nie chcą już dłużej firmować swoim nazwiskiem nie marki Podbeskidzia, ale projektu prowadzonego przez Krzysztofa Przeradzkiego.
– Praca w takim klubie jak Podbeskidzie to spore wyróżnienie. Na przestrzeni lat udało się zbudować wiele ciekawych rzeczy, doprowadzić do rozwoju tego projektu na wielu polach, co jest jednoznacznie widoczne w Polsce. Dziś nie da się już jednak normalnie pracować i działać dla dobra klubu. Przewlekłe cięcie kosztów, deprecjonowanie pomysłów i wszechobecny chaos. Mówiąc wprost, mam dość i nie chcę już dłużej firmować tego projektu pod przywództwem Krzysztofa Przeradzkiego swoją twarzą i nazwiskiem – mówi nam jeden z pracowników.
Inna zatrudniana w zespole Górali osoba mówi nam z kolei, że brak decyzji władz miasta w kwestii dymisji Krzysztofa Przeradzkiego oraz Lesława Czyża (kierownika ds. bezpieczeństwa) będzie skutkowała także odejściem. Nie chce być częścią tej organizacji, która pozwala na takie zachowania i tak jest zarządzana przez ludzi wyżej. Jak nic się nie zmieni, albo nie będzie się zapowiadało, że się zmieni, to złożę wypowiedzenie – mówi. Co więcej, obserwując reakcje części ludzi związanych na co dzień z klubem jednoznacznie możemy ocenić, że morale pracowników są na bardzo niskim poziomie.
Pytany przez nas o zwolnienia i fakt, że część pracowników “rzuca papierami” Piotr Kucia mówi, że nic o sprawie nie wie. Wypowiedzenia w Podbeskidziu? Nic mi o tym nie wiadomo, nie mam wiedzy na temat jakichkolwiek wypowiedzeń. Wiceprezydent mija się jednak z prawdą, bowiem według naszych informacji w czwartek doszło do jego spotkania z jednym z pracowników klubu, który w ratuszu stawił się w celu omówienia aktualnej sytuacji. Usłyszał wówczas od polityka, że: należy wstrzymać się z decyzjami i wytrzymać w klubie jeszcze trzy tygodnie, do czasu zmian, które z pewnością będą miały miejsce. Szef rady nadzorczej prosił bowiem o nieskładanie wypowiedzeń, musiał więc o nich wiedzieć.
Sprawdź ostatnie materiały wideo związane z Ekstraklasą
Każda decyzja pogłębia kryzys
Kryzys Podbeskidzia jest jednoznacznie widoczny dla wszystkich i to nie tylko pod Klimczokiem, ale i w całej Polsce. W ostatnich dniach i tygodniach na temat klubu powstał szereg artykułów opisujących sytuację spółki. Szkopuł jednak w tym, że skupiały się one głównie na powierzchownych problemach. Według naszych ustaleń, Górale mają szereg zadłużeń wobec kilku innych spółek (głównie tych miejskich) oraz swoich pracowników. Zaległości w wypłatach występują w przypadku zwykłych pracowników biurowych, jak i trenerów klubowej akademii. Spore poślizgi są także na menadżerskich stanowiskach. Problemy z regularnymi oraz pełnymi wypłatami ma także część piłkarzy.
Nieco inaczej sytuację w klubie widzi nasz rozmówca. Szef rady nadzorczej mówi, że sytuacja finansowa klubu jest lepsza niż chociażby rok temu.
– W ostatnim czasie sytuacja finansowa spółki – wg. mojej wiedzy – nieco się poprawiła, więc w tym aspekcie – patrząc na przyszłość klubu – można być umiarkowanym optymistą. Inne sfery działalności spółki, w tym organizacyjną i sportową oceniam negatywnie.
Znamienne jest także zdanie przesłane do nas drogą mailową. Na pytanie, jaki miasto ma pomysł na rozwiązanie problemów finansowych, organizacyjnych, wizerunkowych oraz sportowych, Piotr Kucia odpisał nam, że – tu dokładny cytat: Klub jest spółką akcyjną, którą kieruje zarząd, a nie akcjonariusze. W związku z tym to nie zadaniem miasta jest rozwiązywanie jego problemów. To fraza, która pokazuje wręcz chory sposób zarządzania publicznymi pieniędzmi. Z budżetu do kasy Podbeskidzia co roku płynie bowiem około 10 milionów złotych w ramach dotacji, a miasto uznaje, że nie w ich kompetencjach jest ratowanie sytuacji klubu. To coś co można nazwać krótko i obrazowo: macie pieniądze podatników, a co z nimi zrobicie? Nie nasz problem.
Stoi to oczywiście w wyraźnej sprzeczności do tego, co miasto zrobiło w kwestii zablokowania transferów. Mieszają się i podejmują decyzję tam, gdzie nie powinni, i nie mieszają się z kolei tam, gdzie powinni. Wszystko stoi więc na głowie.
Prezydent musiał dostać gazem, aby przejrzeć na oczy?
Wracając jeszcze do historycznego meczu z Rekordem Bielsko-Biała w derbach miasta, o których zdecydowanie więcej pisaliśmy TUTAJ, warto wspomnieć o nowych faktach ws. ogromnych zaniedbań władz klubu. W dużym skrócie wyjaśnimy jednak najpierw całą sytuację. Kibice BKS-u Stali wtargnęli na sektor grupy fanów Podbeskidzia, a ci zdecydowali się w rewanżu na skandowane przez fanów Rekordu teksty “w Bielsku tylko BKS” zerwać ich flagę i tym samym doszło do burd. Służby ochrony użyły gazu blisko sektora dla dzieci, a jak się później okazało, efekty poczuł sam prezydent Bielska-Białej, który siedział na swojej loży kilkanaście metrów dalej. Jakby tego było mało, o możliwości dojścia do ekscesów władze organizatora były kilkukrotnie informowane przez pracowników klubu.
Prezydent Jarosław Klimaszewski z natury nie jest zbyt mocno zainteresowany sportem, nadzór nad klubem sprawuje jeden z najbliższych współpracowników, czyli właśnie Piotr Kucia. Na tym meczu jednak był osobiście – i jak sam mógł się przekonać – poziom organizacji był po prostu skandaliczny. Niemniej sprawa burd na stadionie na tyle go rozjuszyła, że postanowił mocno zaangażować się w sprawę i można nawet powiedzieć, że osobiście ją wyjaśnić. Bielski magistrat w odpowiedzi na nasze pytania poinformował nas, że w sprawie prowadzone są postępowania przez policję i po ich zakończeniu konsekwencje wobec winnych na pewno zostaną wyciągnięte. Chodzi o działania śledczych mające wyjaśnić m.in. zaniedbania i niedopełnienie obowiązków przez organizatorów przy okazji imprezy masowej.
My dotarliśmy jednak także do dokumentów nt. przetargu na usługi ochroniarskie, których świadczenie wygrała firma “Security Grup” z Chorzowa. Okazuje się, że klub w połowie czerwca zapłacił za usługi owej firmy ponad 40 tysięcy złotych więcej od GKS-u Tychy przy bardzo podobnych, a nawet gorszych warunkach dla klubu. Mniejsza jest bowiem m.in. liczba spotkań do obsadzenia oraz liczba tzw. meczów podwyższonego ryzyka. W przypadku tyszan mowa w sumie o 24 meczach (cztery podwyższonego ryzyka), zaś u bielszczan jest to 21 gier w tym tylko dwa mecze o większej konieczności zabezpieczeń.
Pytania, które w tej kwestii postawiliśmy Krzysztofowi Przeradzkiemu pozostały bez odpowiedzi. Rzecznik prasowy spółki przekazał nam tylko, że w sprawie tej firmy toczy się wewnętrzne postępowanie.
Kibice rozpoczynają bojkot i piszą list otwarty
Kibice Podbeskidzia w ostatnich dniach postanowili przerwać milczenie i rozpocząć walkę o swój klub. W ostatni piątek na fanpage’u “Bielska Twierdza”, który jest prowadzony przez stowarzyszenie kibiców Podbeskidzia opublikowany został list otwarty, w którym kibice zwracają się do prezydenta miasta Jarosława Klimaszewskiego z apelem o odwołanie prezesa Przeradzkiego oraz kierownika ds. bezpieczeństwa Lesława Czyża. W długim, prawie trzystronicowym dokumencie widnieje szereg zarzutów wobec władz klubu. W petycji pod którą zbierane są podpisy (w momencie publikacji artykułu jest ich ponad 1200) oberwało się także wiceprezydentowi Kuci, którego kibice wskazują jako jednego z winnych obecnej sytuacji Podbeskidzia.
– Odwołanie prezesa Przeradzkiego i kierownika ds. bezpieczeństwa to niestety dopiero początek walki o nasz klub. Im dłużej miasto jest właścicielem spółki i pociąga za wszystkie sznurki, tym dłużej trwać będzie degrengolada organizacyjna, finansowa oraz sportowa klubu. Na to naszej zgody nie ma i dlatego wystosowaliśmy swego rodzaju krzyk rozpaczy do mieszkańców naszego miasta, ale i samego prezydenta. Chcemy pilnych i radykalnych zmian – mówi nam jeden z inicjatorów listu.
Do momentu odwołania prezesa oraz kierownika ds. bezpieczeństwa, ultrasi zdecydowali się bojkotować mecze domowe, do czego zachęcają także pozostałych bielszczan. Zwyczajowo zajmujący kilka sektorów na trybunie wschodniej fani przez najbliższy czas pozostawią puste miejsca, mając tym samym nadzieję na podjęcie oczekiwanych kroków. To właściwie pierwsza taka sytuacja w blisko 30-letniej historii klubu.
Sprawę skomentował dla nas także szef rady nadzorczej, Piotr Kucia, który po naszym telefonicznym pytaniu był wyraźnie zaskoczony faktem, że kibice zbierają podpisy w celu obalenia prezesa i zamierzają bojkotować domowe mecze swojego zespołu. Pierwsze słyszę o bojkocie i petycji. Nie mogę w tym momencie nic na ten temat powiedzieć – skwitował.
Co dalej?
29 października 2024 roku spotka się Rada Nadzorcza TS Podbeskidzie S.A. To właśnie na jej posiedzeniu prezes klubu Krzysztof Przeradzki przedstawi sprawozdanie finansowe oraz to dotyczące działań zarządu za ostatni rok. Biorąc jednak po uwagę wszystkie informacje, które do nas docierają, można zaryzykować stwierdzenie, że będzie to jednak jego pożegnanie z klubem. Władze miasta w ostatnich dniach wykonały wystarczająco ruchów, aby można było domniemywać, że wkrótce ruszy nabór na fotel nowego sternika Podbeskidzia. Jeśli taki miałby wystartować, to bardzo możliwe, że pierwszy raz od wielu lat nowy sternik zostanie wyłoniony w drodze otwartego konkursu.
Kto jednak zdecydowałby się podjąć pracy w klubie, który jest w bardzo słabym sportowym położeniu (12. miejsce w ligowej tabeli) oraz na koncie ma liczne długi, a do tego głęboką zapaść wizerunkową? Trudno powiedzieć, z pewnością wyzwanie byłoby przed taką osobą ogromne. Sprawie Podbeskidzia będziemy się jednak przyglądać.
Panie Jakubie, do listy zadłużonych proszę dodać także ampfutbolistów Podbeskidzia wobec których klub ma kilkumiesięczne zaległości. Z łatwością można to zweryfikować. Nawet niepełnosprawni w tym klubie mają pod górkę. Pozdrawiam.
Tak, informacje te udało się potwierdzić. Dziękujemy za sygnał i komentarz.