Barcelona przyłączona do uniwersum polskiej piłki | Dwugłos Tetryków

Obserwuj nas w
Na zdjęciu:

Polak-Rodak w Barcelonie, Polak-Rodak z nową historią swojej bogatej kariery. Co Leszek Milewski widzi w projekcie odbudowy katalońskiego klubu? Co Jakub Olkiewicz by wybrał i dlaczego wakacje pod Ślesinem, zamiast użerania się ze wszystkimi ograniczeniami, jakie ma obecna Barcelona? Duet Tetryków, Milewski i Olkiewicz, omawiają tydzień w polskiej piłce, ze szczególnym uwzględnieniem Barcelony, która za sprawą kupna polskiego zawodnika stała się częścią tego naszego rodzimego uniwersum futbolowego.

  • Matizem do Katalonii
  • Jak to jest trafić do Barcelony, dobrze? A może chociaż ciekawie?
  • Lech Poznań pozostanie Lechem Poznań
  • Łódzkie przygody piłkarskie
  • Wisła Kraków kontra kiełbasa

Leszek Milewski: Kuba, wśród informacji i ciekawostek dotyczących transferu Lewego, ujęło mnie, że jest prawdopodobnie pierwszym piłkarzem Barcelony, który jeździł Matizem. Jest to potwierdzone archiwalnym “AutoŚwiatem” – na Matizie i Fordzie Fieście tata Lewego uczył go jeździć.

Jakub Olkiewicz: Zacząłeś z tzw. grubej rury, ale mam coś przynajmniej równie dobrego. Otóż wbrew pozorom Robert Lewandowski nie jest pierwszym piłkarzem Barcelony, który ma ekstraklasową przeszłość. Szlaki przetarł dla niego niejako Paulinho, przez lata stanowiący o jakości środka pola Barcelony (albo nie, nie wiem, nie śledziłem, jak mu tam idzie), a wcześniej grający m.in. dla Łódzkiego Klubu Sportowego. Co ciekawe – Paulinho grał na przykład 15 minut z Lechem Poznań, a Robert Lewandowski grał w Lechu Poznań.

Ale dobra, dość zbytków, porozmawiajmy na poważnie. Jak się okazało – znów miałeś rację, jak się okazało – znów nie miałem jej ja. Robert Lewandowski postawił na pojęcie, które nie funkcjonuje w moim słowniku – na ambicję, na chęć zdobycia czegoś nowego, zbudowania od zera projektu, gdzie to on jest liderem i lokomotywą, która ciągnie pozostałe wagoniki. Zamiast roli wisienki na torcie jakiegoś gotowego zespołu, zamiast roli dostawiacza szufli do podań najlepszych pomocników świata, stawia na odbudowę wielkiego klubu w delikatnym kryzysie, przez który dział administracyjny w Barcelonie aktywnie zajął się recyklingiem w postaci oddawania puszek na skup złomu. Czy zadowolony jesteś z siebie teraz? Bo ja nie jestem ani trochę zadowolony, ani z siebie, ani z ciebie, ani z Roberta. Liczyłem na 35 goli w jakimś Manchesterze City, a nie znój i trud przy odgruzowywaniu Blaugrany.

LM: Jestem zadowolony, bo ta przygoda mnie intryguje. Trochę wbrew sobie, bo nigdy nie ukrywałem, że bliżej mi było do Realu, ale to nie przeszkodzi mi w uważnym śledzeniu Barcy. Przyznam – nigdy nie zostałem Januszem Bayernu dlatego, że grał tam Lewy. Nie potrafiłem się ekscytować Bundesligą, tymi wszystkimi meczami. Ale po roku śmiania się z Blaugrany, muszę jej uchylić kapelusza: to jest jednak marka posiadająca bezapelacyjnie pierwiastek magii. Wiadomo, że hasło “więcej niż klub”, gdy podpisujesz takie a nie inne kontrakty reklamowe – takie jak wszyscy, chciałoby się dodać – szarzeje, ale tak, zapisuję się na oglądanie Barcelony. Zapisuję się na umiarkowane śledzenie La Liga, które nagle zostało włączone do mojego uniwersum – uniwersum polskiej piłki. Myślę, że to może być kawał przygody.

Nie wiem w zasadzie dlaczego to nie wystąpiło zupełnie przy Bayernie, ale kurczę, może o to właśnie chodzi. Barcelonę można za wiele krytykować, Barcelona to przypadek do analizy na magistracie ekonomii, niekoniecznie w kontekście “JAK ZARZĄDZAĆ”. Ale Barcelona to marka, która ma nieporównywalnie większy zasięg globalny niż Bayern. Nie tylko w Ameryce Południowej, ale również w Azji, w Afryce – generalnie wszędzie. Szeroko pojęty świat ogląda Barcelonę. Bundesliga może wypadać znakomicie w pucharach, robić świetne rankingi UEFA, ale nie może się równać z Premier League i hiszpańskimi gigantami pod względem medialności. I może nie potrzebuję analizować tabelek i tym podobnych – bo właśnie widzę to po sobie.

Dla Lewego to medialne nowe otwarcie? Może przesada, ale jednak coś jest na rzeczy. Może nawet wybory Złotej Piłki coś niecoś uzmysłowiły? Że w latach, kiedy wymiatał, w wielu krajach to było niedoceniane, bo niedostrzegane, bo jakiś Bayern? Nie wiem jak będzie sportowo – Bayern jest na ten moment lepszym zespołem. Ale marketingowo trudno to będzie spieprzyć. Marka RL9 już wygrała. Dostała setki milionów nowych klientów, a Lewy ma szansę być ich ulubieńcem. Piłka to dziś również w wielkim stopniu takie kwestie, Lewy już patrzy też na to, co po karierze – na pewno dzięki temu ruchowi starczy nie tylko na chlebek, ale i na masełko.

JO: Sam się nad tym zastanawiam – bo jednak Robert miał w swoich rękach wszystko. Ładnie to określił Janek Mazurek na Weszło – Robert Lewandowski chciał zamienić Bayern na Barcelonę, więc Bayern musiał go sprzedać, był zmuszony do tej sprzedaży, a Barcelona została zmuszona do zakupu. Po prostu – gdy piłkarz tej klasy wybiera sobie kolejny ruch, to przestrzeń wokół niego musi się uformować zgodnie z jego wolą. Patrząc na tę sagę transferową, na kolejne ruchy Roberta, ale też obu zaangażowanych klubów, wydaje mi się, że “Lewy” naprawdę decydował na takiej zasadzie jak ja, gdy wybieram klub w FM-ie. Po prostu jedno kliknięcie w nazwę, drugie kliknięcie w klawisz “obejmij klub” i już.

I tu są moje wątpliwości. Masz naprawdę wszystko, możesz wszystko i decydujesz się właśnie na Barcelonę. Przecież do odbudowy są też pewne marki Premier League, przecież do dyspozycji był też zdaje się nieco bardziej perspektywiczny Real. Może jestem naiwny, może po prostu moja antypatia do katalońskiego klubu przesłania mi trzeźwe myślenie, ale z tych klubów medialnego topu, z klubów o globalnej popularności kasującej to, co oferuje światu Bayern, Barcelona wydaje się największym wyzwaniem, może jeszcze obok Manchesteru United i Juventusu. Rozumiem, że Robert wyzwania lubi, ale skoro możemy sobie pozwolić na własne refleksje – ja poszedłbym jakąś prostszą ścieżką, lepiej wydeptaną, zwłaszcza, że potencjał narracyjny miałoby i zjednoczenie z Guardiolą, i zjednoczenie z Kloppem, i nawet skrzyżowanie z nimi miecza w jakimś innym klubie Premier League. No, ale to tylko moje refleksje, człowieka, który słynie z chodzenia na łatwiznę. Powiedz lepiej: wierzysz, że to wypali? Że Robert pociągnie Barcelonę do mistrzostwa Hiszpanii, że pokaże coś w Lidze Mistrzów? Zupełnie szczerze: ja mam obawy. Cenię klasę piłkarską “Lewego”, ale też pamiętam, że Real miał 13 punktów przewagi w lidze, w Lidze Mistrzów w fazie grupowej Barcę przeskoczyła Benfica, a w Lidze Europy ogolił ją Eintracht Frankfurt. Z tej takiej dziwacznej ligi, gdzie zawsze wygrywa Bayern…

LM: Oferty z Realu chyba jednak nie było, co nie dziwi, skoro mają Benzemę, aktualnie zmierzającego pewnie po Złotą Piłkę. Ja tego tak co prawda nie śledzę, ale pewnie, transfer do Premier League też mógłby być marketingowym strzałem w dziesiątkę. Ale wiesz, od strony wizerunkowej, od strony budowania marki – swoją drogą, chyba rekordowo często padają słowa z tej kategorii jak na nasz dwugłos, było nie było, o piłce – jestem pewny, że Barca jest najlepszym wyborem. Nawet to, w jakim miejscu jest. Bo gdy przyjdzie sukces, nikt nie powie: no tak, na plecach innych. Nie. To plecy Lewego będą tymi, które się doceni, a jego pierś będzie pierwsza do orderów. Oczywiście zakładając taki szczegół jak to, że będzie nieźle grał. W City i Liverpoolu myślę, że nie mógłby wejść z takim przytupem, mimo swojej pozycji w piłce. A tu ma legendarny klub i misję przywrócenia mu blasku.

Widzisz, w antypatii do Barcy często się zgadzaliśmy, ale myślę, że to o czym mówisz, może być zarazem tym, co skusi cię na jej mecze. Ostatnie lata trochę ją uziemiły, uczłowieczyły tak, jak uczłowieczyć mogą tylko porażki. Nie są hegemonem, który leje wszystkich. Nie jest to może misja ratunkowa jak twoja w Podbeskidziu, ale jednak, trzeba się sprężyć, trzeba szarpnąć. Innymi słowy: Jest Klimczok, na który trzeba się wdrapać. A nie schronisko na szczycie, gdzie przychodzisz pomóc innym ryglować drzwi, aby innych do niego nie wpuścić. Zjednoczenie z Guardiolą czy Kloppem to jednak to drugie. Wydaje mi się, że w tej historii może znaleźć się coś, co ci się spodoba.

Ja nie wiem, czy to wypali, ale jaram się. Jaram się właśnie tym konkretnym momentem wejścia do Barcelony. Właśnie dlatego, że to drużyna i klub z problemami. Że można w tych barwach wiele udowodnić. Że stawki są interesujące. A jeśli Lewy szarpnie, to nie będzie tylko jeszcze jednym nazwiskiem, które coś zdobyło w tych barwach. Będzie tym, który pomógł na zakręcie. Kibice to zapamiętują. Historia to zapamiętuje.

JO: Okej, zdobędę się na jasne, klarowne i co najważniejsze oryginalne podsumowanie: czas pokaże, czy to był dobry ruch. Z jednego się cieszę niezmiernie – patrząc na sytuację Barcelony, raczej nie będziemy musieli się spinać w końcówce października, że chyba trzeba sprawdzić Łukasza Sekulskiego, bo nasz najlepszy napastnik rozegrał w tym sezonie 15 minut w Pucharze Króla i kilkanaście minut w zespole rezerw.

Ale właśnie, co do zespołu rezerw – jak myślisz, czy są rezerwy w zespole Lecha Poznań. Przepraszam, że tak zaczynam akurat od bolesnego zdarzenia, ale niestety – historia ubiegłego tygodnia to też historia stopniowego wygaszania jakichkolwiek resztek nadziei u fanatyków Lecha Poznań. Ta porażka ze Stalą Mielec, jej okoliczności, ta pusta rubryczka w Skarbie Kibica Przeglądu Sportowego, na koniec jeszcze ten zagubiony paszport Daniego Ramireza, o którym poinformował dzisiaj Damian Smyk z Weszło… Jest wysoko. Jest poznańsko. Jest niezbyt komfortowo.

LM: Gdybym był brutalny – i nie bał się procesów – powiedziałbym, że możesz zdobyć mistrzostwo Polski, ale i tak zostaniesz Lechem Poznań. To jest najistotniejsze w tej całej historii. Lech chciał zerwać z byciem memem. Z tym, że jest kojarzony jako przegryw, jako obiegowy żart środowiskowy. Ale mistrzostwo to za mało. Jak na dłoni widać, o ile za mało. Potrzebujesz konsekwencji, potrzebujesz wzbudzania powagi na dłuższym dystansie. Tymczasem tutaj, mimo tytułu, wszystko idzie tradycyjnym torem: jest fajerwerk, bo Lechowi się zdarzał – choćby fajna przygoda pucharowa w eliminacjach – a potem powrót na ziemię. Taki z rzucaniem o glebę. Bodaj Dawid Dobrasz napisał na Twitterze, że to wielka sztuka ledwie miesiąc po mistrzostwie doprowadzić trybuny Kolejorza do tak fatalnych nastrojów. Udała się rzecz istotnie niebywała, bo jak widać, Lech nie radzi sobie ani na makropoziomie – 1:5 z Karabachem, otwarcie ligi z Mielcem – jak i mikropoziomie, czyli Ramirez albo rzeczony Skarb Kibica lub inne niefortunne wypowiedzi van der Broma.

Przecież taka Stal – powrót bezpośredni do najgorszych chwil, bo gol po wyrzucie z autu. Sam trener Majewski był w szoku, że Stal strzeliła gola. A Stal grała niezły mecz, to nie było jakieś murowanie i bicie po autach, do tego dwie udane kontry. Rudko, moim zdaniem, znowu zawalił bramkę. Lech ze Stalą, skazywaną na pożarcie w tym sezonie, powtórzył już bilans porażek domowych za zeszły sezon – szybko padła ta twierdza. Gdzieś w tle targi o Kądziora czy Placha, których kulisy ujrzały światło dzienne… Moim zdaniem jedyny plus dla kibiców Lecha jest taki, że władze spróbują to wszystko przykryć jakimś głośnym transferem. Może nawet dwoma, trzema.

JO: No i wiesz sam, co będzie dalej. Jeszcze jedna runda negocjacji, jeszcze jedna oferta trochę za niska w stosunku do oczekiwań, zrobi się połowa sierpnia, Raków będzie już o parę punktów wyżej, potem zgrywanie nowych nabytków ze składem… Dla mnie najbardziej tragiczna jest właśnie ta memiczność. Nawet z tym Rudko, zobacz, on nie mógł być ściągnięty z jakiegoś klubu z jakąkolwiek marką, on musiał zostać ściąnięty z Pafos, gdzie 3/4 dziennikarskiego świata nazwę kojarzy z wielkimi melanżami w warszawskiej restauracji Paros. Tak, czepiam się, ale widziałem osobiście parę soczystych jajcurów, gdzie nazwa “Pafos” była dość otwarcie wyszydzana. I jak już to zwykle bywa, od razu kreowanie tego słynnego “what if”. Co by było, gdyby Lech kupił Placha. Po prostu, jak to klub piłkarski, wszedł, dzień dobry, to są pieniądze, proszę nam dać kluczyki do pana Placha, panie Plach, jedziemy do Wielkopolski, jest świat do zdobycia. Czy Plach na liczniku kompromitacji miałby ich już tyle, co Rudko? Śmiem wątpić, śmiem wątpić… Dzisiaj pojawia się temat Michała Helika. Dzisiaj, gdy Lecha już nie ma w grze o Ligę Mistrzów. Może to mylne wrażenie, może nadinterpretacja, ale Lech znowu wjechał na autostradę i stanął sobie na pasie awaryjnym, cierpliwie oczekując, aż cały peleton mu ucieknie. Teraz z wolna rusza, ale jeszcze osiem razy sprawdzi, czy na pewno jest paliwo w baku. W Baku, hehe, hihi, haha.

Czytałem wpisy kibiców Lecha Poznań, którzy pocieszali mnie po porażce ŁKS-u 0:2 na otwarcie nowego sezonu. Jednak nasza sztama jest naprawdę silna, wykracza poza kibicowskie przyjaźnie, teraz jest niemalże metafizyczna, bo dzielimy cierpienie podobnego typu. Cierpienie związane z tym, że cokolwiek dobrego się stanie, na pewno zaraz zostanie przykryte kolejnymi warstwami ciosów od piłkarskich bogów.

LM: Z drugiej strony, i Plach miał już w pucharach swoje przygody. Też dziwi mnie robienie z Placha jakiegoś zbawcy. Klasycznie na kontraście, klasycznie wygranymi ci, co nie grali. W kontekście bramkarza Lecha – oczekiwałem kogoś, kto będzie takim Afonso Sousą, ale bramki. To się nie stało.

Ale najlepsze w kontekście meczu ze Stalą to własnie kwestia bramkarza. Bo przecież Bartek Mrozek wypadł fantastycznie. Bohater meczu. A to młody wypożyczony z Lecha Poznań. No to się samo pisze, przykro mi, samo się nagrywa.

A co do ŁKS-u Kuba – nie ukrywam, wkroczyliście w te poziomy absurdu, które nie mogły umknąć mej uwadze. Ile to już meczów u siebie bez gola? Oddany nowy stadion i taka passa – macie rozmach.

JO: Klub nie będzie komentował tej sprawy, pracujemy nad poprawą działania wszystkich działów, skupiamy się na każdym kolejnym meczu. A tak zupełnie serio – to dziwaczne uczucie. Stoisz z teściem, stoisz z ojcem, którym sprezentowałeś te karnety na Dzień Ojca. I czujesz, że to nie był najlepszy prezent w ich życiu, że jednak nie do końca marzyli o możliwości obejrzenia na żywo, jak Roginić rozmontowuje ich ukochany klub. Pomijam już kolegów i znajomych, każdy zna to uczucie. Chcesz puścić na YouTube filmik, który bardzo cię rozśmieszył, zwołujesz znajomków, chodźta, chodźta, pa tera, co się dzieje. I niestety, jednak ten filmik nie jest wcale taki śmieszny, ta piosenka nie jest wcale aż tak fajna. Niby to nie twoja wina, ale zaczynasz czuć się winny, kurczę, no chciałem, żeby się dobrze bawili, a jest, jak jest. To będzie dla mnie bardzo, bardzo trudny sezon, już to czuję.

Ale dobra, to ja też zapytam – czy był vibe Miedzi Legnica z TAMTEGO sezonu? Ładna gra z faworytem, fajne okazje, nadspodziewanie wyrównana walka z faworytem i 0 punktów. Ja już to kiedyś gdzieś widziałem, ale z drugiej strony – po prostu może dobra gra Widzewa na punkty przełoży się w starciach z rywalami choć odrobinę słabszymi niż brązowy medalista i pucharowicz.

LM: Przyznam, że miałem możliwość przed meczem wystąpić w audycji Marcina Tarotcińskiego i jak nigdy – sam wiesz najlepiej, jak trudno namówić mnie przewidywanie – przewidziałem. Powiedziałem 2:1 dla Pogoni po meczu, w którym Widzew jednak wzbudzi szacunek oglądających Ekstraklasę. I taki to był właśnie mecz. Widzew naprawdę fajnie grał w piłkę, nie tylko strzelił gola. Zwracała uwagę konsekwencja budowania akcji od bramkarza. Zero obaw przed czasami bardzo wysokim pressingiem Pogoni Szczecin. Do końca, konsekwentnie, nie szukanie lagi na uwolnienie. Do tego sporo fajnych odbiorów, które uruchamiały kontry, błyskotliwość Letniowskiego… Podobało mi się. Ale że przegrali? No cóż, to Pogoń, w Szczecinie, która udokumentowała swoją przewagę przede wszystkim różnicą jeśli chodzi o jakość ławki. Pogoń mogła sobie pozwolić na wprowadzenie Biczachczjana, Jeana Carlosa, Almqvista. Widzew zgasł w drugiej części drugiej połowy – przy 2:1 to jednak Portowcy byli bliżej kolejnego gola, niż Widzew wyrównania.

Widzew jest jedynym beniaminkiem, który jeszcze nie zapunktował, ale myślę, że nastroje u wszystkich beniaminków takie same. Nastroje nadziei. Tego, że ta liga nie musi okazać się za silna. Że powalczą. Trudno, żeby po pierwszej kolejce były minorowej nastroje, jest euforia beniaminka, no ale pamiętam jak weszło Podbeskidzie i po 45 minutach dostało 0:3 w trąbę… Tu tego nie ma, każdy z beniaminków coś do pierwszej kolejki wniósł i to bardzo fajne.

JO: No to jeszcze ukochany temat wszystkich Polaków – przygody Jerzego Brzęczka w poszukiwaniu zwycięstwa. Ale i Wisły Kraków w poszukiwaniu optymalnej godziny otwarcia bram dla 15 tysięcy kibiców. Ale i Wisły Kraków w poszukiwaniu odpowiedniego dostawcy cateringu, który – cóż za niespodzianka – akurat się przytrafił taki powiązany z pewną słynną wiślacką rodziną. Powiem tak: wiedziałem, że powitanie z I ligą jest dla wielu bolesne, ale tego się chyba wiślacy jednak nie spodziewali. A ja, niczym ten uśmiechnięty gość na szafocie z popularnego mema, mogę tylko zapytać: first time?

LM: Wisła Kraków, oczekiwania w pierwszej lidze: gładkie wygrane, robienie festynów w odwiedzanych miastach, czas na przemyślenie pewnych spraw, potrzebne katharsis. Wisła Kraków, rzeczywistość: konieczność przepraszania kibiców już po pierwszym meczu za niedostarczenie kiełbas, a także plastikowe kubki na drobne zamiast możliwości płacenia kartą. Dziś w poranku rozmawialiśmy o tym Kuba: może awans to za wysoko powieszona poprzeczka? Może realistycznym celem jest ogarnięcie gastronomii? I, jak się uda, to trzeba świętować otwartym autokarem? Niebywałe to jest. Przecież tam naprawdę są ludzie z doświadczeniem, ogarnięci. A wywracają się na tylu prostych rzeczach. A mecz był pewnie zderzeniem z pierwszoligowymi realiami, Jerzy Brzęczek natchnął nadzieją mówiąc, że tak to będzie w pierwszej lidze wyglądać.

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

Komentarze