West Ham United zanotował ważne wyjazdowe zwycięstwo nad Burnley (2:1). Oba trafienia dla Młotów zanotował Michail Antonio, dla którego był to pierwszy mecz od miesiąca.
Burnley nieźle zaczęło, ale Antonio przechylił szalę
Początek spotkania był bardzo wyrównany, choć to West Ham częściej przebywał przy piłce. Tuż po upływie kwadransa Burnley wywalczyło jednak sobie rzut karny. Długie podanie minęło Issę Diopa i trafiło do Chrisa Wooda. Napastnik gospodarzy minął dwóch rywali, aż wreszcie faulem powstrzymał go Tomas Soucek. Do piłki podszedł sam poszkodowany i wyprowadził The Clarets na prowadzenie. Gospodarze nacieszyli się z niego przez dwie minuty. W kolejnej akcji Pablo Fornals przejął futbolówkę na połowie rywala i skierował akcję na prawą stronę. Idealne podanie Vladimira Coufala odnalazło Michaila Antonio między trzema obrońcami, a Jamajczyk głową zdobył wyrównującą bramkę. W 29. minucie Młoty objęły już prowadzenie. Po długo kreowanej akcji Mohamed Said Benrahma minął Josha Brownhilla i poszukał Antonio. Napastnik po raz kolejny wykiwał aż trzech wrogich obrońców i – ponownie głową – skierował piłkę do siatki.
Te wydarzenia podcięły skrzydła gospodarzom. West Ham nabrał zaś wiatru w żagle. Antonio jeszcze przed przerwą miał okazję na hat-tricka, ale tym razem zabrakło mu kilku centymetrów, by sięgnąć futbolówki. Po zmianie stron Jamajczyk nie wykorzystał też idealnego dogrania od Fornalsa. Młotom brakowało trzeciego, zamykającego spotkania gola i mogło się to na nich zemścić. W 64. minucie Łukasz Fabiański popisał się refleksem przy obronie uderzenia Josha Brownhilla, a następnie gości mieli szczęście, bo z kilku metrów skiksował Jay Rodriguez.
Dla West Hamu to zwycięstwo oznacza, że Młoty pozostają w walce o miejsce gwarantujące grę w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie. Na ten moment podopieczni Davida Moyesa tracą trzy punkty do czwartej Chelsea. Dla The Clarets, zaś, ta porażka nie powinna mieć większych konsekwencji. Na cztery kolejki przed końcem Burnley ma przewagę dziewięciu oczek nad strefą spadkową i tylko katastrofa mogłaby poprowadzić zespół Dyche’a do Championship.
Komentarze