Świat już od roku stoi na głowie. Dotyka to każdego z nas, codziennie i na każdym kroku. Radykalne zmiany nie ominęły także Premier League. Brak kibiców, regularne testy, napięty do granic możliwości kalendarz to bez wątpienia najbardziej negatywne i najbardziej zauważalne aspekty przymusowej metamorfozy. Jednak czy ta wirusowa restrukturyzacja nie przyniosła nic pozytywnego?
No właśnie. W takim razie jakie pozytywy powinniśmy dostrzegać? Zapewne ci, którzy na tej epidemicznej reformie stracili, przecząco pokręcą głową. W tym gronie z pewnością znajdą się kibice Liverpoolu, który już nie imponuje regularnością. Ale nie samym Liverpoolem żyje człowiek i to nie Anfield Road jest w centrum świata (chociaż jeszcze nie tak dawno była), więc wszelkie transformacje oceniamy, patrząc na całokształt angielskiej ekstraklasy. Ten sezon jawi się jako zdecydowanie lepszy niż poprzedni, ponieważ jest niesamowicie nieprzewidywalny. I mówimy tu wyłącznie o względach sportowych.
Diabelsko nudne déjà vu
Wydarzeniom na The Emirates nie powinniśmy poświęcać więcej niż jednego, krótkiego akapitu. Gdzieś już to widzieliśmy. Kolejny hit i kolejne rozczarowanie. Sześć celnych strzałów, żadnego gola, dwóch rannych i żadnej ofiary śmiertelnej. Skoro nikt nie zginął, nie mamy żadnego zabójcy, możemy zamknąć śledztwo. Oczywiście warto docenić kolejne czyste konto obu golkiperów (zapewne doceniają je tylko oni sami) i imponującą passę Manchesteru United w meczach wyjazdowych (osiemnaste spotkanie bez porażki!), ale przecież nie o to w tym chodzi. Żądamy bramek, żądamy emocji, Tymczasem dostajemy odgrzany kotlet, który ani nie smakuje, ani nie pachnie zbyt ładnie. Tak przyrządzone danie po raz wtóry musiał przełknąć Ole Gunnar Solskjaer: jego podopieczni w szóstym starciu z ekipą z kategorii wielkiej szóstki do siatki rywali trafili zaledwie dwa razy, co przełożyło się na cztery punkty. Imponująco żenujący wynik.
Na szczęście zdążyliśmy się już przyzwyczaić do niezbyt emocjonujących tak zwanych hitów kolejki, więc bezramkowy remis na The Emirates niespecjalnie nas dotknął. Także na szczęście osiemnaście pozostałych drużyn postanowiło z nawiązką wynagrodzić nam senny wieczór w Londynie.
“Mistrza nie zdobędziemy” i “mistrz nie umarł”
Zacznijmy od końca, od ran najbardziej świeżych. Głębokie i niezwykle bolesne cięcie na The Amex zadał napastnik gospdarzy, Leandro Trossard. Poszkodowanym przez Belga był Tottenham, który na stadion 17. Brighton przyjechał jako 6. drużyna tabeli i poważny kandydat do gry w Lidze Mistrzów. Z wyścigu o tytuł Spurs odpadli może nie w przedbiegach, ale jeszcze przed połową zaplanowanego dystansu. Zapomnijmy, mistrzostwo do północnej części stolicy raczej prędko nie trafi, a klubowa gablota jeszcze długo nie doczeka się choćby uchylenia drzwiczek.
Aż cztery gole oglądaliśmy na Stadionie Olimpijskim, gdzie West Ham podejmował klub z Anfield. Liverpool chyba na dobre się odblokował albo naprawdę świetnie czuje się w Londynie. Trzy bramki w starciu z Tottenhamem, trzy w potyczce z WHU i po kryzysie nie ma już najmniejszego śladu. Przynajmniej atak już nie cierpi, ponieważ obrona zmaga się z ogromnymi problemami personalnymi. Jordan Henderson z pewnością jest wniebowzięty, gdy po raz kolejny musi wcielić się w rolę stopera. Jeżeli Jurgen Klopp nie zdoła przekonać siebie i działaczy do pozyskania środkowego obrońcy, The Reds w pewnym momencie mogą z hukiem wykoleić się z toru, po którym jedzie pociąg z napisem “mistrz Premier League”.
Patrick Bamford Premier League Redemption
Niektórzy zapewne już zdołali skreślić beniaminka z Elland Road z walki o górną połowę tabeli. Cóż, niewątpliwie Leeds należało się lekkie przekreślenie, ale nie długopisem, a wyłącznie ołówkiem. Podopieczni Marcelo Bielsy wprost uwielbiają zaskakiwać. Jednego dnia stracą sześć bramek, na wyjeździe, innym razem w delegacji strzelą pięć goli, w kolejnym tygodniu odpadną z FA Cup po meczu z ekipą z League Two, by później w efektowny sposób pokonać drużynę z absolutnej czołówki.
Sukces ma wielu ojców – ojcem chrzestnym jest trener Pawi, natomiast tym, który regularnie dostarcza stosowne paliwo, jest Patrick Bamford. Napastnik beniaminka wchodził, a właściwie wracał do Premier League z łatką piłkarskiej ciamajdy. Trudno o lepsze określenia wyczynów 27-latka na poziomie Championship – momentami bywało śmiesznie, jednak liczba zmarnowanych okazji stała się przekleństwem wychowanka Nottingham Forest. Wyśmiewany i wyszydzany, ale równocześnie wierzący we własne umiejętności i obdarzony ogromnym zaufaniem przez własnego szkoleniowca, trafił już w pierwszej kolejce. Aktualnie Bamford to trzeci najlepszy strzelec angielskiej ekstraklasy – więcej goli mają tylko Salah (15) i duet Kane-Son (po 12), a tyle samo, czyli 11 bramek, zdobyli Bruno Fernandes, Jamie Vardy i Dominic Calvert-Levin.
Dwa gole – przeciwnik zero. Osiem celnych strzałów – przeciwnik zero. 71% posiadania piłki – przeciwnik 29%. 710 podań – przeciwnik 278. To nie statystyki ze starcia Barcelony (prowadzonej przez Guardiolę) z jednym z niżej notowanych rywali. Tak wyglądało zestawienie kilku najważniejszych klasyfikacji z meczu Chelsea kontra Burnley. Tej Chelsea, która jeszcze nie tak dawno regularnie zawodziła i w tamtym tygodniu zmieniła szkoleniowca, i tego Burnley, o którym w poprzednim Telegramie pisałem, że jest “najpiękniejsze”. Thomas Tuchel szybko wdrożył nieco rewolucyjny plan i otrzymał natychmiastowe efekty. Trener-cudotwórca. Bo i jak inaczej określić osobę, dzięki której do siatki trafiają Cesar Azpilicueta i zakurzony Marcos Alonso? Takich The Blues chcemy oglądać. Niech tylko jeszcze Werner się odblokuje, wtedy będziemy wniebowzięci.
Wydarzenie kolejki: VAR na St. Mary’s
Dyskusja na temat systemu wideoweryfikacji trwa od samego początku wprowadzenia tej nowinki na boiska Premier League. Wynalazek, który miał ułatwić pracę sędziom i przyczynić się do eliminacji wszelkich niesprawiedliwości, regularnie dostarcza nam negatywnych emocji. Prowadzący spotkania niejednokrotnie nadal nie wiedzą, jak korzystać z tej technologicznej pomocy, a sam sposób wytyczania linii pozycji spalonej i przepisy dotyczące zagrania ręką budzą ogromne kontrowersje. Tym razem VAR budził się dwukrotnie – najpierw w 10. minucie, kiedy Lee Mason anulował rzut karny po zagraniu Matty’ego Casha, a później w czwartej minucie doliczonego czasu gry, gdy sędzia, po skorzystaniu z powtórki uznał, że Danny Ings znalazł się na ofsajdzie. Czy tak faktycznie było? Niektórzy uważają, że wydarzenia, jakie miały miejsce w potyczce Southampton z Aston Villą to kolejny dowód na to, by każdy arbiter angielskiej ekstraklasy regularnie przechodził badania okulistyczne.
Rozczarowanie kolejki: Dominic Calvert-Levin
Na Goodison Park przyjeżdża Newcastle, które zajmuje miejsce w dolnej części tabeli. Podopieczni Steve’a Bruce’a stracili 34 gole w 20 spotkaniach i nie zdobyli choćby punktu w pięciu poprzednich wyjazdowych meczach. Z kolei najlepszy snajper Evertonu, Dominic Calvert-Levin, trafiał do siatki Srok w każdym z czterech ostatnich bezpośrednich starć. Kto powinien wpisać się na listę strzelców w meczu otwierającym 21. kolejkę Premier League? Niestety, między “powinien się wpisać”, a “wpisał się” jest ogromna różnica. Napastnik The Toffees oddał tylko jeden strzał. Ci, którzy wierzyli, że w sobotnie popołudnie zobaczymy starego, dobrego DCL-a, potężnie się zawiedli. Skalę porażki 23-latka najlepiej obrazuje fakt przedstawiony poniżej – w Fantasy Premier League ponad 80 tysięcy graczy postawiło na Calverta-Levina kosztem Patricka Bamforda.
Bohater nieoczywisty: Matheus Pereira
Nawet jeżeli już skreśliliśmy West Bromwich Albion i skazaliśmy podopiecznych Sama Allardyce’a na powolną agonię, w szeregach The Baggies jest piłkarz, który nie podda się do ostatniej minuty ostatniej kolejki. Matheus Pereira regularnie udowadnia, że nie zamierza wracać do Championship, a jeżeli utrzyma wysoką dyspozycję, możemy być pewni, że w lecie sięgnie po niego drużyna dużo bardziej ambitna niż WBA. Dwa gole z Wolverhampton, trafienie z West Hamem i bramka w starciu z Fulham – to ofensywny dorobek Brazylijczyka w czterech ostatnich spotkaniach. Gdy wszyscy grają przeciętnie, zdecydowanie łatwiej się wyróżnić, jednak równie łatwo dostosować się do poziomu kolegów. Były napastnik Sportingu walczy, nie tylko o punkty dla beniaminka, ale także o jak najlepszą przyszłość dla siebie.
Komentarze