Czerwona czy niebieska biała? Wybór należy do Ciebie. No, może nie zawsze. Zabrakło naprawdę niewiele. Niektóre źródła liczą ten czas w minutach, inne wskazują, że Anglicy spóźnili się o zaledwie 20 sekund. Chwila spóźnienia, jeden faks. To nie Thibaut Courtois, a David de Gea mógłby dzisiaj stać między słupkami bramki Realu Madryt. Los chciał inaczej. Pozostało zakasać rękawy i udowodnić swoją przydatność na Old Trafford. Nie wystarczyło zmartwychwstać raz. Hiszpan musi robić to regularnie. Tym razem dokonał tego w 95. minucie.
- W 5. kolejce Premier League nie brakowało emocji – największą dawkę dostarczyło nam spotkanie West Hamu z Manchesterem United
- Bohaterem starcia w Londynie był David de Gea, który w 95. minucie obronił rzut karny wykonywany przez Marka Noble’a
- Na wyróżnienie w tej serii gier z pewnością zasłużył Jan Bednarek – Polak zanotował świetny występ w rywalizacji z City
- Kto rozczarował? Z pewnością piłkarze Wolverhampton – Wilki mają ogromny problem ze skutecznością
De Gea i United, tragizm pomieszany z romantyzmem
Historia niedoszłego transferu wychowanka Atletico na Santiago Bernabeu to opowieść tragiczno-romantyczna. Tragiczna, ponieważ de Gea nie tylko stracił okazję na triumfy z Królewskimi, ale także znacząco obniżył loty w kolejnych latach, co postawiło jego przydatność w Manchesterze pod znakiem zapytania. Romantyczna, dlatego że mimo przeciwności losu, nigdy się nie poddał. Nie rezygnował z walki nawet wtedy, gdy wydawało się, że bezpowrotnie stracił bluzę z numerem jeden. Ciężka praca, trochę szczęścia, problemy rywala, który na dodatek rzadko imponuje formą i 30-latek znowu jest pierwszym wyborem Ole Gunnara Solskjaera. Jednak to absolutnie nie oznacza, że Hiszpan wygrał rywalizację z Deanem Hendersonem i może spać spokojnie. Reprezentant Anglii niedługo znowu będzie dostępny i bez wątpienia spróbuje zdetronizować starszego kolegę. Dla de Gei to oznacza tylko jedno – po raz kolejny musi udowodnić swoją przydatność Old Trafford.
11 metrów od chwały
Jeżeli chcecie komuś zaimponować, wskazane jest dokonać czegoś spektakularnego. Hiszpański golkiper mógł przekonywać w wywiadach, że niesamowicie zależy mu na występach w podstawowym składzie i zrobi wszystko, by utwierdzić swojego szkoleniowca w przekonaniu, że postawił na właściwego konia. Jednak słowa zawsze muszą zostać podparte czynami. W piątej minucie doliczonego czasu gry starcia z West Hamem naprzeciw Davida de Gei stanął Mark Noble. Kapitan Młotów został wpuszczony na boisko kilkanaście sekund wcześniej. David Moyes wyznaczył go do wykonania jedenastki – trafienie zapewniłoby WHU remis. 34-letni pomocnik miał za sobą serię dziesięciu wykorzystanych rzutów karnych z rzędu. Od jedenastego dzieliło go dokładnie jedenaście metrów. I hiszpański bramkarz, jednak nie wydawał się on przeszkodą nie do pokonania. Noble i Moyes z pewnością znali statystyki bramkarza United. Po raz ostatni 30-latek wygrał próbę nerwów w kwietniu 2016 roku. Ponad pięć lat bez udanej parady.
19 września 2021 roku David de Gea zamknął pewien wstydliwy rozdział. 21 przepuszczonych rzutów karnych z rzędu w Premier League, 40 przepuszczonych rzutów karnych z rzędu w barwach klubu i reprezentacji. Liczby, które sprawiały ogromny ból. W ten weekend wychowanek Atletico i niedoszły piłkarz Realu w efektowny sposób wyrwał z księgi swojej kariery niechlubną kartę. Zatrzymał Marka Noble’a i własnymi rękami obronił zwycięstwo, które wisiało na włosku. Hiszpan zmartwychwstał po raz kolejny. Niewykluczone, że podczas pobytu na Old Trafford będzie potrzebował jeszcze kilku takich powrotów do świata żywych. Ale on, jak nikt inny, doskonale wie, jak krążenie we własnym ciele. Sześć lat temu zażył pigułkę w barwach koszulki Manchesteru United, chociaż wybór nie należał tylko do niego. Może ktoś tam na górze miał dla Davida plan, inny niż gra w Madrycie.
Wydarzenie kolejki: derby Londynu
Być może nadzieję w zwycięstwo Tottenhamu pokładali tylko kibice gospodarzy. Jednak wcale nie musiała być ona matką głupich, ponieważ Spurs w pierwszej serii gier Premier League pokonali City. Tym razem niespodzianek nie było. Drużyna Nuno Espirito Santo ma ogromne problemy w ofensywie i z trudem przedostaje się w okolice pola karnego rywali. Na nic zdała się obecność duetu Kane-Son w wyjściowej jedenastce. Osiem wykreowanych okazji wcale nie musiało wyglądać źle przy ponad dwukrotnie większym dorobku Chelsea gdyby piłkarze Tottenhamu częściej trafiali do bramki. Niestety, nie tylko nie trafiali do niej, ale i w nią. 0:3 to najniższy wymiary kary. The Blues byli zdecydowanie lepsi we wszystkich aspektach gry. Po pięciu tygodniach zmagań tylko Arsenal, Wolverhampton, Norwich, Burnley i Spurs mają w dorobku mniej niż cztery gole.
Rozczarowanie kolejki: Wolverhampton
Przecież to jest niepojęte. Jeżeli “są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło” skuteczność ekipy Bruno Lage w tym sezonie z pewnością do nich należy. Schedę po Mewach z The Amex przejęły Wilki z Molineux. To już nie Wolverhampton, a WolverBrighton. W piątej kolejce Premier League Raul Jimenez, Adama Traore, Trincao, Marcal, Semedo i Hee-Hwang Chan postanowili wspólnie napisać kolejny rozdział poradnika pod tytułem ” Jak zrobić wszystko, by wykreować okazję do zdobycia bramki i zakończyć mecz bez ani jednego trafienia”. Miało być dobrze, a jest tak, jak było przez trzy pierwsze tygodnie. Porażka w rywalizacji z Brentfordem to nie tylko zasługa świetnej gry The Bees, ale także, a może nawet przede wszystkim, strzeleckiej impotencji gospodarzy. Zwycięstwo w starciu z Watfordem szybko odeszło w niepamięć. Wolves nadal nie są w stanie wykorzystać nawet ułamka dogodnych sytuacji.
Bohater nieoczywisty: Jan Bednarek
Każdy, kto przyjeżdża na Etihad, na własną odpowiedzialność wchodzi do jaskini lwa. A jej gospodarz ma w zwyczaju brutalnie witać gości. Nie inaczej wyobrażano sobie scenariusz spotkania City z Southampton. Trzy, cztery gole, w porywach do sześciu lub siedmiu. Tymczasem podopieczni Pepa Guardioli nie tylko nie zdołali zdobyć ani jednej bramki, ale także oddali mniej celnych strzałów niż skazywani na porażkę Święci. Ogromna w tym zasługa Jana Bednarka, który swoją postawą w pełni zasłużył na wyróżnienie. 90 minut, 94% skuteczności podań, cztery zablokowane uderzenia, najwięcej odbiorów i wybić w drużynie (4 i 5), a także sześć wygranych pojedynków (po trzy na ziemi i w powietrzu). Jeżeli Polak chciał przypomnieć się Ralphowi Hasenhüttlowi, nie mógł tego zrobić w lepszy sposób.
Polacy w Premier League
- Łukasz Fabiański (West Ham) – 90 minut i porażka w starciu z United, aż osiem wybronionych strzałów
- Przemysław Płacheta (Norwich) – nie znalazł się w kadrze na pojedynek z Watfordem
- Jakub Moder (Brighton) – w 79. minucie zastąpił Yyvesa Bissoumę, Mewy wygrały 2:1 z Leicester
- Jan Bednarek (Southampton) – 90 minut i czyste konto w rywalizacji z Manchesterem City
- Mateusz Klich (Leeds) – 90 minut w zremisowanym starciu z Newcastle
Komentarze