Liverpool jest dziś znany całemu światu z powodu legendarnych The Beatles. W mieście tym są jednak kluby, których rywalizacja elektryzuje nie tylko kibiców brytyjskiego futbolu. Już w tę sobotę dojdzie do 237. derbów Merseyside, których historia jest niezwykle długa i interesująca. Czy Everton zdoła wreszcie pokonać Liverpool?
- Co wydarzyło się w 1991 roku i dlaczego były to najlepsze derby Merseyside w historii?
- Dlaczego mecze te nazywane są derbami towarzyskimi, a pokazano w nich rekordowa ilość czerwonych kartek?
- Czy Everton przełamie dzisięcioletnią niemoc i wreszcie pokona lokalnego rywala?
Bez jednych nie byłoby drugich
Dzisiejszym domem, symbolem i stadionem Liverpoolu jest Anfield. Nie wszyscy wiedzą jednak, że wcześniej grał tam ich lokalny rywal, czyli The Toffees.
Jako pierwszy, w 1878 roku założony został Everton. To on wraz z jedenastoma innymi drużynami był założycielem The Football League, która wystartowała 8 września 1888 roku. Trzy lata później The Toffees świętowali pierwsze krajowe mistrzostwo zdobyte właśnie na Anfield. Niewykluczone, że graliby tam do dziś, gdyby nie ich prezes John Houlding, który zdecydował, że zarząd ma płacić więcej za wynajem obiektu. Po wielu burzliwych i trudnych dyskusjach przebiegających w niezbyt miłej atmosferze, kierownictwo podjęło decyzję o odrzuceniu warunków prezesa i przeprowadzce na inny stadion. Wybór padł na Goodison Park, które było większe, bardziej nowoczesne, a jednocześnie niedaleko od Anfield. Dzięki temu włodarze zachowali starych kibiców, a jednocześnie mogli przyciągnąć nowych.
John Houlding był mocno związany z Evertonem, więc chciał założyć nowy klub ze starą nazwą. Osoby zarządzające ligą odmówiły na to zgodny, więc zmienił ją na Liverpool FC. Tak w telegraficznym skrócie powstał klub, który znamy dziś.
Pierwsze derby
Nazwa tej rywalizacji pochodzi od hrabstwa Merseyside, które obejmuje aglomerację miasta Liverpool. Pierwsze starcie miało zaś miejsce 13. października 1894 roku w ramach ósmej kolejki rozgrywek Division 1 na szczelnie wypełnionym Goodison Park. Z przekazów medialnych, które zachowały się do dziś, wiemy, że na wiele kilometrów przed stadionem widać było tłumy kibiców głośno śpiewających klubowe przyśpiewki. Mimo, że kibicowali różnym drużynom, mieli jeden wspólny cel – zobaczyć to historyczne wydarzenie.
Liverpool był bardzo mocno zmotywowany na ten mecz, ponieważ chciał odnieść zwycięstwo nad lokalnym rywalem. Nie mieli oni jednak argumentów sportowych, ponieważ nie wygrali w siedmiu poprzednich starciach ligowych. Z kolei mający komplet 21. punktów Everton, był zdecydowanym faworytem tego spotkania. Sytuacja ta dodatkowo napędzała The Reds, który wykazał się imponującą wolą walki i zaangażowaniem, aby nie zawieść swoich fanów. Ci po końcowym gwizdku arbitra mogli czuć spory niedosyt, ponieważ przegrali 0:3.
Tak o meczu dla The North Wales Chronicle wypowiedział się neutralny widz, który miał przyjemność oglądać to spotkanie na stadionie. – Biorąc pod uwagę całą grę, muszę wyrazić opinię, że Liverpool rozegrał lepszy mecz niż Everton. To nie obrona Evertonu uratowała ich przed porażką, ale cudownie kiepski strzał napastników Liverpoolu. Bez wątpienia było to spowodowane ogromnym podekscytowaniem, przy którym pracowali i bez wątpienia podniecenie miało duży wpływ na ludzi z Evertonu. Gdyby Liverpool strzelił raz, ich szanse na wygranie meczu wyniosłyby 5:1. –
Twardo, ale z szacunkiem
Mecze z udziałem Evertonu i Liverpoolu nazywane są czasami derbami towarzyskim z racji, że zespoły te darzą się wzajemnym szacunkiem, a na mecze przychodzą rodziny, w których są odmienne sympatie kibicowskie. Tymczasem gdy piłkarze wychodzą na murawę, żaden z nich nie odstawia nogi i walczy do końca. Często zdarzało się, że zawodnicy przekraczali przepisy i w rezultacie musieli przedwcześnie udać się do szatni.
Derby Merseyside to rywalizacja, w której piłkarze otrzymali najwięcej czerwonych kartek w historii. W 56. konfrontacjach ligowych od momentu utworzenia Premier League, aż 21 razy arbiter wyrzucał graczy z boiska. Sytuacja ta dotyczyła między innymi: Milana Barosa, Mikela Artety, Robbiego Fowlera, czy Stevena Gerrarda (dwukrotnie). Na drugim miejscu w tej klasyfikacji są mecze z udziałem Liverpoolu i Manchesteru United (16 czerwonych kartek).
Najwięcej czerwonych kartek w jednym meczu pokazał sędzia Mike Riley w dziewiątej kolejce sezonu 1999/2000 w meczu rozgrywanym na Anfield. W 75. minucie przy wyniku 1:0 dla Evertonu, zawodnik gości Francis Jeffers wszedł z pole karne, gdzie starł się z bramkarzem Sanderem Westerveldem. W ruch poszły pięści, a obaj gracze zostali wyrzuceni z boiska. Dodatkową ciekawostką jest fakt, że trener Liverpoolu Gerard Houllier wykorzystał wtedy wszystkie możliwe zmiany, więc między słupkami musiał pojawić się gracz z pola. Zdecydowano, że dostępu do bramki pilnować będzie obrońca Steve Staunton, który nie dał się pokonać. W 89. minucie za brutalny faul czerwoną kartkę otrzymał również Steven Gerrard, a Liverpool kończył mecz w dziewięciu.
Livepool i Everton na murawie rywalizowali o każdy centymetr boiska, ale między tymi klubami nie ma nienawiści. W trudnych momentach okazują sobie również wsparcie. Tak było np. w 1989 roku po tragedii na Hillsborough, gdy podczas meczu półfinału Pucharu Anglii pomiędzy Liverpoolem a Nottingham Forest, w wyniku zaniedbań policji i organizatorów zginęło 96. sympatyków The Reds. Po tym wydarzeniu płakał cały Liverpool, ponieważ w rodzinach ofiar byli również sympatycy Evertonu. Co roku w rocznicę tego przykrego zdarzenia kibice obu zespołów składają wspólnie kwiaty pod pomnikiem ofiar, a na trybunach widnieją poświęcone temu transparenty.
Najlepsze derby Merseyside
20. lutego 1991 roku rozegrano najlepsze i najbardziej emocjonujące derby Merseyside, które wspominane są do dziś. W tym momencie należy cofnąć się w czasie, aby przypomnieć okoliczności w jakich się odbyły.
Stwierdzenie, że The Reds nie imponowali formą w FA Cup jest dość łagodne, ponieważ z dużymi problemami uzyskiwali awans do kolejnych etapów. Aby awansować do piątej rundy potrzebowali drugiego meczu do wyeliminowania Blackburn Rovers oraz Brighton & Hove Albion. Gdy uporali się z tymi rywalami, losowanie nie było łaskawe dla Liverpoolu, gdyż trafili na Everton.
The Toffees z Howardem Kendallem nie byli już tak znaczącą drużyną, jak w latach 80-tych, gdy z tym trenerem zdobyli między innymi dwukrotnie krajowe mistrzostwo. Większość czołowych zawodników nie była już w tak dobrej formie fizycznej i piłkarskiej, co miało znaczący wpływ na ten zespół. Przed starciem w pucharze zespoły te zmierzyły się w lidze (The Reds wygrali 3:1), a Everton tracił w ligowej tabeli do lokalnego rywala aż 21 punktów, co dobitnie pokazuje istniejącą różnicę między nimi.
W pierwszym starciu piątej rundy na Anfield był remis 0:0, ale to Everton był drużyną stwarzającą większe zagrożenie w polu karnym rywali. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem i do wyłonienia zwycięzcy konieczne było rozegranie rewanżu. Po spotkaniu menedżer The Reds Kenny Dalglish podjął decyzję, o zaprzestaniu prowadzenia drużyny. Nie było ona zależna od wyniku nadchodzącego pucharowego starcia, a troską o swoje zdrowie i narastającą presją fanów na poprawę gry oraz lepsze wyniki.
W spotkaniu na Goodison Park obaj trenerzy zdecydowali się na zmiany w wyjściowych składach, które okazały się trafnymi posunięciami. Tak o meczu w książce ,,Anatomia Liverpoolu. Historia w dziesięciu meczach’’ pisał autor tej publikacji – Jonathan Wilson. – Było to solidne spotkanie, odbiegające stylem od typowego angielskiego futbolu, a bardziej przypominający kontynentalny futbol. Everton próbował grać górnymi piłkami, a Dalglish poinstruował swoich piłkarzy, by grali po ziemi szybkimi podaniami (…). Jednak goście nie obawiali się mieszanego stylu gry. Posiadali piłkę, ale grali również pressingiem, wygrywali pojedynki o piłkę i atakowali na pełnej prędkości. –
O samym spotkaniu, które warto zobaczyć w całości można mówić przed wiele godzin, ale należy wspomnieć, że Liverpool obejmował prowadzenie czterokrotnie i za każdym razem je tracił. W regulaminowym czasie gry było 3:3. Z kolei po dogrywce 4:4. Wtedy nie rozgrywano rzutów karnych, więc koniczny był trzeci mecz. W nim Liverpool miał już innego szkoleniowca, ponieważ zgodnie zapowiedzią Dalglish zrezygnował z prowadzenia drużyny.
Dziesięcioletnia niemoc The Toffees
Everton zagra z Liverpoolem w sobotę 17. października, a więc dokładnie dziesięć lat później od momentu odniesienia ostatniego zwycięstwa przez The Toffees w starciu z lokalnym rywalem. Wtedy ich szkoleniowcem był dzisiejszy menedżer West Hamu – David Moyes. The Reds prowadził zaś aktualny trener Crystal Palace, czyli Roy Hodgson. O tym, jak wiele czasu minęło od tego meczu świadczy fakt, że jedynym zawodnikiem wśród obu zespołów, dalej reprezentującym barwy swojego klubu jest 31-letni Seamus Coleman, który dodatkowo zagrał wtedy w wyjściowym składzie. Pełniący aktualnie funkcje kapitana Irlandczyk do dziś jest mocnym ogniwem zespołu. Bramki w wygrany przez Everton meczu 2:0 zdobyli Tim Cahill i Mikel Arteta.
Kibice Evertonu w ostatniej dekadzie nie mieli łatwo, ponieważ o ich klubie mówiło się, że mają ambicje i zamiary, aby dołączyć do grona najlepszych klubów w Anglii i zdobyć jakieś puchar. Rzeczywistość za każdym razem okazywała się jednak brutalna, ponieważ jeżeli kibice The Toffees chcieli zobaczyć w swoim mieście trofeum za wygrane rozgrywki musieli udać się do klubowego muzeum Liverpoolu. The Reds w poprzednich latach często dochodzili do finałów, ale kończyli z pustymi rękami. Za kadencji Juergena Kloppa sytuacja się poprawiła, ponieważ wygrali Ligę Mistrzów, Klubowe Mistrzostwa Świata, czy Superpuchar Europy. Najważniejszy był jednak dla nich triumf w Premier League. Niewiele wskazuje na to, żeby pasmo sukcesów miało się skończyć.
Everton faworytem?
W erze Premier League w większości przypadków faworytem do zwycięstwa był Liverpool. Teraz The Reds udadzą się na Goodison Park w roli mistrza Anglii, ale według niektórych ekspertów to Everton ma teraz większe szanse na wygraną, a przynajmniej postawi rywalom bardzo trudne warunki.
Podopieczni Carlo Ancelottiego rozpoczęli nowy sezon w rewelacyjny sposób. Wielu przewidywało im dobry sezon, ale żaden nie spodziewał się, że będzie aż tak dobrze. The Toffees rozegrali bowiem siedem meczów w różnych rozgrywkach i wszystkie wygrali. Awansowali do ćwierćfinału Carabao Cup, a w lidze rozsiedli się na pozycji lidera. Przewodzą stawce z kompletem dwunastu punktów i należy zaznaczyć, że grają w bardzo dobrym stylu. Transfery, które przeprowadził włoski menedżer sprawdziły się. Allan i Abdoulaye Doucoure nie potrzebowali wiele czasu na aklimatyzację i teraz odpowiadają za kontrolę środka pola i zabezpieczanie tej strefy. Dzięki temu mnóstwo wolnego miejsca ma strzelający i asystujący James Rodriguez. Widać, że transfer tego zawodnika uwolnił, jak się okazało duży potencjał ofensywny Evertonu.
Po tym, jak Manchester City w trzech meczach sezonu zdobył zaledwie cztery oczka, The Reds mieli dobrą okazję, aby pokonać Aston Villę i powiększyć przewagę nad głównym rywalem do obrony tytułu mistrzowskiego. The Villans zaskoczyli jednak piłkarski świat i rozgromili Liverpool aż 7:2. Wobec tego nasuwa się pytanie, jak zareaguje zespół Juergena Kloppa? Porażka ta musi odcisnąć piętno na moralach drużyny, która dodatkowo zmagała się z koronawirusem. Wszyscy czterej zawodnicy będą już do dyspozycji trenera, ale nie wiemy, w jakiej są formie. To dość istotna kwestia, ponieważ jednym z zarażonych zawodników był Sadio Mane.
W statystyce straconych goli Liverpool ma drugi najgorszy wynik w całej lidze. The Reds są wyżej od West Bromu, który dopuścił do utraty trzynastu bramek. Z kolei Everton bryluje w liczbie zdobytych trafień, pod tym względem są oni na pierwszym miejscu wraz z Leicester i Tottenhamem. Liczby te oraz forma obu zespołów wskazują na to, ze możemy być świadkami najciekawszych derbów Merseyside od 1994 roku, czego życzymy sobie i Wam.
Komentarze