Premier Legue rozpieszcza kibiców, ale nie piłkarzy. Po zaledwie dwóch dniach wracamy na murawy angielskiej ekstraklasy. Czternasta kolejka może być, powiedzmy sobie szczerze, co najmniej szalona. Rotacje, roszady, zmiany – to motywy przewodnie trzech następnych dni.
Zaczynamy w Londynie. Na Selhurst Park zawita mistrz, który nie tyle jest chętny, ile gotowy na obronę tytułu. Liverpool w starciu z Tottenhamem udowodnił, że mimo wielu przeciwności losu (czytaj kontuzji), w tej chwili jest jedyną drużyną, która może myśleć o końcowym sukcesie. Co o zbliżającym się spotkaniu powiedział najlepszy trener świata, czyli Jurgen Klopp? Niemiec odniósł się do niesamowicie krótkiej przerwy, jaką piłkarze mieli do dyspozycji pomiędzy kolejnymi spotkaniami.
Kiedy oba zespoły znajdują się w dokładnie takiej samej sytuacji, nie zmienia to nic na korzyść jednej z nich, jest to po prostu uczciwa rywalizacja… ale to nie jest problem. Problemem jest to, że między środą wieczorem a sobotą o 12:30, właściwie nie mamy na nic czasu. Zobaczymy, kto lepiej sobie z tym poradzi. Mogę powiedzieć, że organizacja tej krótkiej przerwy to najtrudniejsza rzecz do zrobienia dla menedżera.
Roy wie, co mówi
Niestety w pojedynku z The Reds Roy Hodgson nie będzie mógł skorzystać z Christiana Benteke, który w starciu z West Hamem obejrzał czerwoną kartkę. Czy bez dobrze dysponowanego Belga Crystal Palace jest w stanie pokonać ekipę z Anfield Road?
Cóż, mają pewną przewagę, ponieważ są na szczycie tabeli. Jednak moim zdaniem nasi rywale zdają sobie sprawę, że będzie nieco trudniej niż w zeszłym roku, kiedy dosłownie wszystko szło zgodnie z ich planem, ponieważ teraz liczba drużyn rywalizujących o pierwsze miejsce jest zdecydowanie większa, a przeciwnicy w walce o krajowy prymat stali się mocniejsi. Myślę, że Jurgen doskonale wie, że ma ciężką robotę, aby obronić mistrzostwo i zapewnić Liverpoolowi dominację w kolejnych sezonach, ale teraz zrobił dobry start, ponieważ zajmują pierwsze miejsce.
Ze stolicy przenosimy się do Southampton, gdzie czeka nas niesamowicie interesujący pojedynek. Święci, którzy zajmują 3. miejsce w ligowej tabeli, staną naprzeciw podrażnionej machiny wojennej, kierowanej przez Pepa Guardiolę. The Citizens zaledwie zremisowali w West Bromwich Albion, co należy określić nie jako wypadek przy pracy, ale jako wpadkę. Podział punktów w pojedynku z Obywatelami tak bardzo rozczarował włodarzy WBA, że niedługo po meczu zdecydowali się zwolnić Slavena Bilicia. Oczywiście bez względu na wynik rozstanie z Chorwatem zapewne i tak doszłoby do skutku, jednak w obliczu niezwykle korzystnego rezultatu wywalczonego przez beniaminka cała sytuacja wyglądała nieco komicznie. Również podopieczni Ralpha Hasenhuttla mogli czuć się rozczarowani po ostatnim gwizdku, ponieważ zostali zatrzymani przez – nie bójmy się tego napisać – wyjątkowo przeciętny Arsenal. Starcie dwóch rozwścieczonych byków? Na to liczymy.
Big Sam = big win?
Skoro poruszyliśmy temat The Baggies, warto sprawdzić, co nowy menedżer WBA powiedział na konferencji przed meczem z Aston Villą. Sam Allardyce nie wymyślił koła na nowo. Big Sam, niczym Mariusz Max Kolonko, po prostu mówi, jak jest:
Musimy spróbować uzyskać trochę dodatkowej wydajności z każdego piłkarza i, co najważniejsze, grać jako zespół. Dwie oczywiste rzeczy to to, że musimy przestać tracić tyle bramek i strzelać zdecydowanie więcej goli. Nie przeładowałem swoich zawodników niepotrzebnymi informacjami. Liczę na to, że przybycie nowego menedżera pozytywnie wpłynie na ich postawę. Spróbuję odcisnąć swoje piętno. Miejmy nadzieję, że zawodnicy powiedzą: „Muszę grać najlepiej, jak potrafię, ponieważ chcę, aby nowy trener wybrał właśnie mnie.”
Wróćmy do emocji związanych z sobotą. O 18:30 na murawę Goodison Park wybiegną ekipy Evertonu i Arsenalu. Tego Evertonu, który w dwóch ostatnich kolejkach pokonał Chelsea i Leicester, i tego Arsenalu, który obecnie zajmuje 15. miejsce w ligowej stawce. Łatwe zwycięstwo The Toffees? Nic z tych rzeczy. Premier League z każdą serią gier coraz bardziej przypomina rodzimą ekstraklasę, w której należy spodziewać się niespodziewanego. Gospodarze muszą uważać na Pierre’a-Emericka Aubameyanga, który w środę odblokował się na dobre i w końcu trafił do właściwej bramki.
Jak daleko jest z Ekstraklasy do Premier League?
Dzięki sprytnemu nawiązaniu do polskich rozgrywek możemy skierować swój wzrok na Old Trafford i jeszcze raz powiązać Anglię z naszą ojczyzną. We wczorajszej potyczce Legi ze Stalą podopieczni Leszka Ojrzyńskiego (czyli polskiego Sama Allardyce’a) wykorzystali aż trzy rzuty karne. Kto najlepiej odnalazłby się w koszulce mieleckiego beniaminka? Bruno Fernandes! Portugalczyk z pewnością ostrzy sobie zęby na rywalizację z Leeds, chociaż ewentualna jedenastka zapewne nie zajmuje pierwszego miejsca w jego myślach. Czerwone Diabły muszą się mieć na baczności – w Teatrze Marzeń nie idzie im tak dobrze, jak na obiektach przeciwników. Co na ten temat miał do powiedzenia Ole?
Nie sądzę, że to problem natury psychicznej. Kibiców nie ma ani tutaj, ani na wyjeździe, dlatego piłkarze powinni być do tego przyzwyczajeni, biorąc pod uwagę okoliczności, które nas otaczają. Czasami wszystko sprowadza się do drobnych rzeczy – kto zdobędzie pierwszego gola i jak ustawił się przeciwnik. W pojedynku z Sheffield United można było zaobserwować dwie drużyny, które chciały grać ofensywnie, naciskać i iść do przodu, co stwarzało nam przestrzeń. Także przestrzeń dla naszych przeciwników, żeby być uczciwym. Myślę, że również w niedzielę zmierzymy się z ekipą, która sprawi, że będzie to dla nas trudny mecz, ale zapewne także otwarty, ponieważ spotkania z udziałem Leeds, które widziałem, były bardzo ekscytujące.
W niedzielne popołudnie warto zasiąść przed telewizorem już o 15:15 i sprawdzić, czy Tottenham zdoła odbudować się po bolesnej porażce z Liverpoolem, a także czy Leicester w końcu zdoła ustabilizować formę i zmazać plamę po niesamowicie przeciętnym pojedynku z Evertonem. Czy w Londynie zmierzą się kandydaci do mistrzostwa, czy tylko drużyny rywalizujące o miejsce za plecami Liverpoolu? Podział punktów przechyli szalę na korzyść drugiej opcji.
Frankie, czemu Timo nie strzela?
Zmagania w 14. serii gier kończymy, a jakże, kolejnymi derbami Londynu. Tym razem na Stamford Bridge do walki o zwycięstwo stanę Chelsea i West Ham, czyli… sąsiedzi w ligowej tabeli. Tak, to nie jest pomyłka. The Blues przegrali dwa spotkania z rzędu i wypadli z czołówki. Potknięcia podopiecznych Franka Lamparda niejako wykorzystały Młoty i dzięki zwycięstwu nad Leeds i remisowi z Crystal Palace zbliżyły się do derbowych rywali na zaledwie jedno oczko. Jeżeli gospodarze nie zdołają odwrócić niekorzystnej karty, ich opiekun będzie musiał poważnie zastanowić się nad koniecznością przeprowadzenia małej rewolucji. Być może związanej z zimowym okienkiem transferowym.
Po pierwsze nic nie wiem o styczniu. O styczniu będę myślał wtedy, kiedy nadejdzie. W tej chwili mam konkretny skład, z którym ciężko pracuję nad meczami, które ciągle są przed nami. Timo, tak jak każdy napastnik, chce regularnie strzelać. Prosta odpowiedź. Ofensywni zawodnicy muszą być wytrzymali psychicznie i pewni siebie, aby przejść przez okresy niepowodzeń, ponieważ każdy napastnik je przechodzi. Nie ma na świecie snajpera, który byłby w stanie strzelać w każdym meczu. Timo musi być pewny siebie i szukać sobie miejsca do strzału, a gole bez wątpienia przyjdą.
Oprócz wyżej opisanych potyczek czekają nas jeszcze mecze Newcastle z Fulham (sobota), Brighton z Sheffield (niedziela) i Burnley z Wolverhampton (poniedziałek), które tylko pozornie wydają się nieatrakcyjne dla przeciętnego widza. W końcu Premier League coraz bardziej przypomina Ekstraklasę pod względem niespodzianek i zaskakujących wyników. Może w kolejnym sezonie sponsorem tytularnym angielskich rozgrywek zostanie polskie Lotto?
Komentarze