Trzy miejsca, ale tylko dwóch chętnych. Nic dziwnego – nikt nie chce grać w Championship, a raczej nie grać w Premier League. No, może oprócz Norwich i Watfordu. Ta dwójka zawsze chętnie wraca na stare śmieci. Jednak mimo szczerych niechęci pozostałych zaangażowanych w walkę o utrzymanie, ktoś musi dołączyć do Kanarków i Szerszeni. Nawet jeżeli zapiera się rękami i nogami. Everton? Burnley? A może Leeds? Dzisiaj o pierwszej dwójce.
- Z Premier League pożegnało się już Norwich, a do Kanarków już za chwilę dołączy Watford
- Everton i Burnley w tej serii gier wygrywają swoje mecze, co sprawia, że walka o utrzymanie znowu nabiera rumieńców
- Manchester United pokonał Brentford i zrobił to w przekonującym stylu
- Danny Ings ciągle ma “to coś”
- Wolverhampton nie dzieli się punktami, ale także ich nie zdobywa
Championship już się zbliża
Co powinniśmy traktować jako większą niespodziankę? Albo w ogóle jako niespodziankę – porażkę Chelsea w meczu z niżej notowanym rywalem czy zwycięstwo Evertonu (jakiekolwiek, nieważne z kim)? Poprawna odpowiedź to ta numer dwa. Do różnych dziwnych wyników The Blues już zdążyliśmy się przyzwyczaić (Brentford, Arsenal), natomiast do sukcesów The Toffees jakoś niespecjalnie. Postępująca degradacja klubu z Goodison Park to temat na osobną rozprawkę, dlatego w tym miejscu znajdzie się tylko jej skrócona wersja.
A jest brzmi ona następująco – Everton jest dramatycznie słaby, beznadziejnie zarządzany, przestał wzbudzać sympatię postronnych fanów Premier League, a na dodatek posadę ekipy zagrożonej rozstaniem z elitą objął trener, który niekoniecznie sprawdza się w roli strażaka/nie ma wystarczającego doświadczenia (i umiejętności), by zażegnać tak potężny kryzys. I to wszystko razem złożyło się w “piękną” całość, obecnie sygnowaną 18. miejscem. Strefa spadkowa, Championship już się zbliża.
Na Goodison Park ktoś chyba usłyszał to niepokojące pukanie i postanowił coś zrobić. Coś, czyli poszukać punktów. A że akurat napatoczyła się Chelsea, to Chelsea Evertonowi te punkty przekazała. Gol Richarlisona (nikt go nie lubi), masterclass Jordana Pickforda (jego też nikt nie lubi) i kibice The Toffes mogą sobie pisać na Twitterze “ruda małpo, ja jeszcze żyję”. Pytanie tylko jak długo.
Kto przetrwa wojnę atomową?
Natomiast w kwestii rudych… Burnley bez Seana Dyche’a miało sobie nie poradzić, a na razie radzi sobie całkiem nieźle. Cóż, Dyche’a uwielbiali i nadal uwielbiają niemal wszyscy sympatycy Premier League, jednak jak się okazuje, to rozstanie było potrzebne. Smutne, ale potrzebne. Ben Mee już jest lepszym tymczasowym menedżerem niż Ralf Rangnick, a The Clarets w końcu wydostali się z bagien strefy spadkowej i nawet zdołali wyprzedzić Leeds. Jeżeli Burnley faktycznie się utrzyma, czy powinniśmy być zaskoczeni?
Biorąc pod uwagę ten sezon – raczej tak. No grali słabo, niewiele się tam zgadzało, generalnie było źle i nie bez powodu są tu, gdzie są, czyli na dole tabeli. Jednak ekipa z Turf Moor to nie jakieś przypadkowe piłkarzyki z pierwszej lepszej ligi, tylko zaprawieni w boju o utrzymanie w Premier League żołnierze wychowani przez generała Dyche’a. Kto przeżyje wojnę atomową? Karaluchy, Marcos Alonso i Burnley. Być może “ci” dwaj ostatni poradzą sobie nawet lepiej niż karaluchy.
Wydarzenie kolejki: efektowne zwycięstwo Manchesteru United
Kibice United, kiedy ostatnio wasi ulubieńcy zgarnęli komplet punktów w stylu, który nie pozostawia złudzeń? Innymi słowy: kiedy po raz ostatni Czerwone Diabły były zauważalnie lepsze od swoich rywali? Odpowiadam – dawno. Gra ekipy z Old Trafford od dłuższego czasu, a nawet bardzo dłuższego czasu zdecydowanie odbiega od standardów czołówki Premier League, a jej oglądanie nie należało do rzeczy, które robilibyśmy z przyjemnością. No, ale w końcu coś się ruszyło. 3:0 z Brentfordem po naprawdę dobrym spotkaniu i nadzieje na cudowny awans do Ligi Mistrzów odżyły. Jednak chyba tylko wśród najbardziej zagorzałych lub naiwnych fanów. Jedno zwycięstwo nie czyni LM, a trudno przypuszczać, by Manchester jeszcze w obecnym sezonie ustabilizował dyspozycję. Rangnick za chwilę odejdzie w niepamięć i znowu trzeba będzie budować od nowa. Tym razem, podobno, efekt ma być zachwycający. Oczywiście nie od razu.
Bohater nieoczywisty: Danny Ings
Danny Ings nie może zaliczyć tego sezonu do najbardziej udanych. Angielski napastnik po transferze do Aston Villi nierzadko rozpoczyna mecze na ławce, ponadto regularnie zmaga się z pomniejszymi urazami, co finalnie przekłada się na skromny dorobek bramkowy. Jednak niezależnie od powyższych, instynktu strzeleckiego i umiejętności zachowana się w polu karnym rywala nie można mu odmówić. Takich rzeczy po prostu się nie zapomina. W rywalizacji z Norwich Ings pojawił się na murawie w 40. minucie, a chwilę późnień na koncie miał asystę. W doliczonym czasie do ostatniego podanie dołożył gola i skutecznie przypomniał fanom AV o swoim istnieniu. Rezerwowy/drugi napastnik tego formatu to skarb.
Rozczarowanie kolejki: Wolverhampton
W tym roku kalendarzowym Wolverhampton postanowiło wziąć udział w rywalizacji o tytuł posiadacza jak najmniejszej ilości remisów. Jak na razie Wilkom idzie wprost fantastycznie – do tej pory podopieczni Bruno Lage’a jeszcze ani razu nie podzielili się punktami ze swoimi przeciwnikami! Niestety, unikanie remisów nie jest jednoznaczne z unikaniem zdecydowanie bardziej bolesnych potknięć, znanych także pod nazwą porażek. Drużyna z Molineux w 35. serii gier zaliczyła już trzecią przegraną z rzędu. Tym razem Wolves musieli uznać wyższość Brighton. 0:3, dwa sprokurowane rzuty karne, jeden celny strzał – to bez wątpienia nie było najlepsze spotkanie w wykonaniu Wolverhampton.
Polacy w Premier League
- Łukasz Fabiański (West Ham) – 90 minut i pięć obronionych strzałów w starciu z Arsenalem (1:2)
- Przemysław Płacheta (Norwich) – na ławce rezerwowych w meczu z Aston Villą (0:2)
- Jakub Moder (Brighton) – kontuzja kolana, Mewy grały z Wolverhampton (3:0)
- Jan Bednarek (Southampton) – 90 minut i żółta kartka w spotkaniu z Crystal Palace (1:2)
- Mateusz Klich (Leeds) – 90 minut w meczu z Manchesterem City (0:4)
- Matty Cash (Aston Villa) – 90 minut w pojedynku z Norwich (2:0)
Komentarze