Różnice w dorobku wynikają także z dobierania projektów: Guardiola zaczynał od najwyższego poziomu (Barcelona), gdy Klopp startował bardzo lokalnie (Mainz). Hiszpan nigdy już nie zszedł poniżej pewnego poziomu sportowego i organizacyjnego, Niemiec widział potencjał w projektach, które wymagały odnowienia zanim osiągnęły prób pozwalający na rywalizację z Bayernem Monachium czy Manchesterem City.
Także dlatego to „sięganie” przez Kloppa poziomu Guardioli – i jak często kończyło się to powodzeniem – jest bardziej taktycznie pasjonujące. Hiszpan wielokrotnie wyrażał swoje uznanie wobec Niemca, bo zdawał sobie doskonale sprawę, że to Niemiec wynalazł najlepsze antidotum na kontrolę, którą sam stawia jako priorytet w grze. – Możliwe, że Klopp jest najlepszym trenerem na świecie, który tworzy drużynę zdolne atakować czwórką zawodników z każdej strefy boiska. Nie ma zbyt wielu zespołów zdolnych do tego, a ich intensywność z i bez piłki sprawia dodatkową trudność – podkreślał parę lat temu.
Wspominał również, że doskonale zdaje sobie sprawę, dlaczego sam Niemiec określa styl gry jego drużyn mianem „heavy metalu”. Jednak patrząc przez lata ich rywalizacji – już ponad dekadę – można dostrzec nie tylko podobieństwa w sposobach jakie Klopp stosował, by gnębić Guardiolę, ale jak sam też chciał się zmieniać i dlaczego to robił. Wybranych pięć spotkań z tego okresu pokazuje, że menedżer Liverpoolu stopniowo, coraz mocniej chciał dążyć do wyszarpania dla swojej drużyny najcenniejszego obiektu: piłki.
27.07.2013, Borussia Dortmund 4:2 Bayern Monachium
Było tak wiele porównań w ich pierwszym sezonie rywalizacji w Bundeslidze. Podkreślano oczywiście różnice w stylach gry, ale niemieckie media zatrudniały ekspertów, by wyjaśniali, co oznaczają różne gesty, czym wyróżniają się w mowie ciała i nawet poruszano kwestię ubioru tych szkoleniowców. Gdy Klopp stracił na rzecz Bayernu Mario Goetzego, to poruszony mówił, że to nie jego wina, iż nie jest o piętnaście centymetrów niższy, nie mówi po hiszpańsku i nie przerzuci się na tiki-takę. Do tak skrajnej wersji futbolu – nienawidzonej przecież przez Guardiolę – nigdy nie dotarł z żadną z drużyn, ale nie oznacza tego, że nie próbował.
Jednak pierwsze starcie wygrał futbolem bardzo „heavymetalowym”. Superpuchar i wygrany przez Bayern finał Ligi Mistrzów na Wembley dzieliły zaledwie 63 dni. Klopp nie musiał ani zbyt wiele zmieniać, ani specjalnie motywować swoich piłkarzy. To Guardiola – świeżo po wejściu do szatni – kombinował, choćby z grą „fałszywą dziewiątką” (Xherdana Shaqiriego), czy Mario Mandżukiciem na skrzydle.
Skończyło się katastrofą Bayernu. W zasadzie każda groźniejsza akcja była wynikiem pułapek pressingowych zastawianych przez piłkarzy Borussii, ale i ataku o jakim po latach nadal ostrzegał Guardiola. Czterech piłkarzy: najczęściej Jakub Błaszczykowski, Marco Reus, Robert Lewandowski i wszechobecny Ilkay Gundogan raz po raz zaskakiwali wciąż dostosowujących się do nowych zasad taktycznych rywali.
Hiszpan interweniował w przerwie, Bayern nawet zdołał doprowadzić do wyrównania, ale dwa szybkie gole odbudowały pewność siebie Borussii. Po prostu grali bardziej intensywnie, idealnie odzwierciedlając tę szczytową wersję ekipy z Dortmundu i pokazując powody dla których potrafili być drużyną z którą nikt nie lubi grać. Z tym po raz pierwszy zderzył się Guardiola i choć jeszcze raz z BVB przegrał, to dublet trafił do Monachium – głównie ze względu na to, jak szybko narzucił kontrolę nad chaosem, który narzucał jego oponent.
01.11.2014, Bayern Monachium 2:1 Borussia Dortmund
To były pierwsze takie momenty w ich rywalizacji. Piłkę otrzymywał Manuel Neuer i po prostu trzymał ją pod butem, rozglądając się po boisku. Tam panował spokój: wszyscy zawodnicy byli rozstawieni na swoich pozycjach, idealnie pilnowani przez przeciwników z Dortmundu. To były sekundy, które wydawało się, że trwają znacznie dłużej. Xabi Alonso i Philipp Lahm zostali rozdzieleni, a gra Bayernu zaburzona. Posiadanie gospodarzy przed przerwą spadło do 56 proc., wyniku dawno niewidzianego w przypadku piłkarzy Guardioli w Bundeslidze.
– To była nasza najlepsza połowa od dawna – mówił Klopp, choć należy pamiętać, że porównywał do spotkań rozgrywanych w swoim ostatnim, skrajnie kryzysowym sezonie w Dortmundzie. Próbował różnych rozwiązań taktycznych, szukał sposobów na odblokowanie Borussii, która straciła m.in. Roberta Lewandowskiego na rzecz Bayernu. Na to spotkanie Klopp ustawił Shinjiego Kagawę niemal w roli „fałszywej dziewiątki”, co pozwoliło Pierre-Emerickowi Aubameyangowi schodzić bardzo szeroko do prawej strony, a Reusowi atakować z lewej. Przy włączającym się ze środka dodatkowym pomocniku znów Guardiola drżał przed czwórką atakujących.
Do czasu. – Guardiola kilka razy mówił nam, co mamy zmienić w ustawieniu, zwłaszcza w pierwszej połowie nie mogliśmy rozwinąć skrzydeł, a w drugiej zagraliśmy to, co powinniśmy – mówił po spotkaniu Lewandowski. Bayern potrafił stworzyć zagrożenie już w pierwszej połowie, a rosnąca kontrola doprowadziła do tego, że rywale biegali za piłką, zamiast ją odbierać i atakować. To nie była szczytowa Borussia, więc każdy ułamek sekundy w doskoku sprawiał, że znacznie więcej sił kosztowało drużynę ustawienie się. I ostatecznie to także dwoma fazami przejściowymi gospodarze załatwili gości: Lewandowski strzelił gola z dystansu, Franck Ribery był faulowany na rzut karny.
Klopp był niepocieszony, bo wiedział, że to długi czas spędzony bez piłki kosztował jego drużynę najbardziej. – W drugiej połowie za mało graliśmy w posiadaniu. Staliśmy się pasywni i nie powinniśmy się tak zmieniać, jak to się stało po przerwie – tłumaczył.
To doskonale obrazuje fundamentalny problem z heavymetalowym futbolem Kloppa: potrzeba do tego idealnej kondycji, jak najwyższej pewności siebie i… efektów. Borussia w tamtym sezonie cierpiała na ogromną nieskuteczność – jesienią strzeliła kilkanaście goli mniej, niż powinna! – a Niemiec określał swoją drużynę mianem „placu ciągłej budowy”. Pressing nie mógł w takich warunkach funkcjonować idealnie, a na to tylko czekał zespół Guardioli. W końcu jak później w Anglii raz stwierdził Klopp przed meczem Liverpoolu z City „jeśli nie grasz z nimi kompaktowo, to lepiej w ogóle nie wychodź na boisko”.
31.12.2016, Liverpool 1:0 Manchester City
Było to prawdopodobnie najmniej ciekawe starcie Kloppa z Guardiolą. Łącznie drużyny oddały ledwie kilkanaście strzałów, suma goli oczekiwanych nie dobiła do jednego trafienia – to decydujące o zwycięstwie gospodarzy było zresztą szansą niskiej wartości. Gini Wijnaldum rozpoczął akcję przechwytem na własnej połowie, a skończył strzałem głową z kilkunastu metrów po dośrodkowaniu Adama Lallany. Znów zespół Guardioli został uderzony w typowy dla drużyn Kloppa sposób: doskok w pressingu i zebranie drugiej piłki na własnej połowie, akcja na pełnym przyspieszeniu z udziałem czterech zawodników, wejście pomocnika z głębi pola.
Jednak długimi fragmentami wydawało się, że w tym meczu bramek nie ma – jakby zostały wyłączone z użytku. Nie dlatego, że obydwa zespoły grały tak świetnie w jej posiadaniu, bo to prowadziłoby do kreowania sytuacji. Ważniejsza okazywała się kontrola nad wydarzeniami, niż wdawanie się w wymianę ciosów z jednej lub drugiej strony, choć i takie mecze zdarzały się tym szkoleniowcom wcześniej i później.
To także ich pierwsze spotkanie na Wyspach i wystarczy spojrzeć na wypowiedzi Guardioli oraz Kloppa, by zrozumieć z czego to wynikało. Hiszpan przypominał przed spotkaniem, że choćby pierwsza porażka 2:4 nauczyła go konieczności kontrolowania faz przejściowych. Z kolei Niemiec już po wygranej podkreślał, że jego zespół może być jeszcze lepszy. – Zwłaszcza w posiadaniu piłki. Wykreowaliśmy kilka momentów, strzeliliśmy pięknego gola, były kontry i to zupełnie normalne, że zdarzają się błędy, czasem podasz za szybko lub zbyt późno. Mieliśmy z tym problemy. Nie byliśmy tak pewni siebie w posiadaniu piłki i kreowaliśmy sobie problemy, dlatego ten mecz był tak intensywny, trudny dla nas – mówił Niemiec.
Pierwszy raz zaznaczył, że intensywność w meczu z tym konkretnym jest wyzwaniem, a nie rozwiązaniem. Nim miało być lepsze, bardziej efektywne i dłuższe rozegranie piłki, choć to dopiero miało nastąpić w kolejnej przemianie Liverpoolu. Ta obecna jeszcze potrafiła swoim heavymetalowym stylem zaszkodzić City w kolejnych starciach.
14.01.2018, Liverpool 4:3 Manchester City
Kompletnym przeciwieństwem do meczu z samej końcówki 2016 roku było to, co zdarzyło się na początku 2018. – Możesz na taki mecz spojrzeć jako trener, ale też jako kibic. Ja wybieram to drugie i… Wow! Wszyscy na świecie będą mówić o tym spotkaniu, meczu na pełnym gazie, gdzie każdy zostawił serce na boisku. Kiedy łączysz jakość z podejściem, to dostajesz takie efekty. Pewnie ktoś się znajdzie, kto będzie narzekał na bronienie, brak czystego konta, ale mi nie muszą zawracać tym głowy – zachwycał się Klopp.
Było to dwunaste starcie tych szkoleniowców, ale jedno z ostatnich, które toczyło się właśnie pod dyktando serca i płuc ich drużyn, a nie umysłów trenerskich. Liverpool był tak agresywny, że zmuszał Edersona do długich podań, zamiast do krótkiego rozegrania od własnej bramki. Trójka środkowych pomocników – Emre Can, Alex Olxalde-Chamberlain i Wijnaldum – grali tak blisko siebie bez piłki, że niezależnie od wysokości ich linii obrony zawsze wydawało się, iż Liverpool ma w tej strefie o jednego zawodnika więcej.
Każdy z zawodników ofensywnych – Mane, Firmino oraz Salah – strzelił gola w ciągu dziewięciu minut drugiej połowy, które rozbiły City. Chociaż w tym samym sezonie jeszcze spotkało to ekipę Guardioli dwukrotnie w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, to sezon ligowy zaliczyli po prostu fenomenalny. Porażka na Anfield była ich pierwszą w tamtej edycji Premier League, finiszowali ze stoma punktami.
To również kwestia tego, czym jest kontrola na przestrzeni długiego, 38-meczowego sezonu. W tamtym sezonie City średnie posiadanie piłki notowało na poziomie o osiem punktów procentowych wyższym, niż Liverpool (66 do 58). To miało stać się kluczową częścią kolejnej ewolucji Liverpoolu – przemiany zgodnej z trendami taktycznymi i dającej większą szansę na wytrzymanie trudów sezonu w Anglii. W sezonie mistrzowskim (2019/20), ta różnica w posiadaniu piłki spadła zaledwie do trzech punktów procentowych.
Co interesujące, Klopp osiągnął to także poprzez zatrudnienie w 2020 roku piłkarza, który kontrolę gwarantował już w Bayernie Guardioli. Gdy Hiszpan podpisał kontrakt w Monachium w 2013 roku to miał do szefów klubu rzucić, że z transferów tylko „Thiago albo nikt”.
01.04.2023, Manchester City 4:1 Liverpool
– Nas tam po prostu nie było – rzucił na końcu Klopp. – Albo byliśmy za daleko, albo za wysoko, albo zbyt otwarci, albo zbyt pasywni…
A przecież mecz zaczął się od prowadzenia Liverpoolu. Od akcji, która została rozegrana planowo, składała się z dwudziestu podań, a City tylko się przesuwało. I tym razem to bramkarz drużyny Kloppa, nie Guardioli, przytrzymywał piłkę pod nogą, by zmusić rywali do reakcji. To kolejny z efektów omawianej przemiany niemieckiego szkoleniowca – przecież Alisson Becker należał do najważniejszych transferów jego ery, zmieniając oblicze zespołu. W pierwszym meczu z City, wygranym 1:0, to on asystował Salahowi po fantastycznym wykopie, w drugim – on był fundamentalną częścią ataku polegającego na zaproszeniu przeciwnika do tańca.
To był jednak tylko jeden z czterech zawodników, którzy tego dnia w Liverpoolu zagrali nieźle. City jeszcze przed stratą pierwszego gola grało dobrze, do przerwy oddało trzy razy więcej strzałów, w drugiej połowie posiadanie piłki gospodarzy sięgnęło 75%… Liverpool wywiesił białą flagę, a to ostateczny sygnał alarmowy dla takiego szkoleniowca jak Klopp. – O mnie nikt nie musi się martwić. Wiem, co muszę zrobić, ale poszczególne kawałki tej układanki muszą dopasować się we właściwym miejscu i czasie – mówił.
VIDEO: Wyrównujący gol Juliana Alvareza w meczu z Liverpoolem
Liverpool w tym meczu nie był w stanie znaleźć odpowiedzi na Johna Stonesa, który wchodził w drugą linię i stawał się drugim obok Rodriego rozgrywającym. Tak Pep Guardiola odnalazł kolejnego pomocnika do rozegrania po stracie, jaką był zupełnie inny profil napastnika w osobie Erlina Haalanda. Znów mieli kontrolę, której tak brakowało Liverpoolowi – drużynie rozhuśtanej, cierpiącej na fazach przejściowych, które niegdyś były ich mocą.
Był jeszcze pomiędzy meczami z City i Arsenalem (2:2) bezbramkowy, kiepski remis z Chelsea, ale przełom nastąpił wtedy na Anfield. Klopp z Pepem Lijndersem zadecydowali, że Trent Alexander-Arnold będzie zawodnikiem schodzącym do środka i tworzącym czworokąt w drugiej linii, dającym równowagę i przewagę. Nade wszystko: kontrolę.
Remisu z Arsenalem nie zawdzięczali nowej roli prawego obrońcy, ale kolejne wyniki – seria siedmiu zwycięstw – tylko potwierdziły, że to właściwy kierunek. Pod niego przeprowadzono też letnią rewolucję w drugiej linii. Nawet jeśli zdaje się, że Niemiec znów nadgania do tego, czego i jak szukał Guardiola, to robi to z zachowaniem fundamentów, które dla niego były najważniejsze od lat: pressingu, reakcji na stratę piłki, szybkości w ataku. Intensywność – owszem, ale kontrolowana przez jego Liverpool.
Komentarze