Jeden z kibiców Brentford powiedział, że prędzej spodziewałby się zdrady ze strony żony lub spotkania z królową Elżbietą, niż awansu ukochanego klubu do Premier League. The Bees wracają do elity po 74 latach przerwy. – To najważniejsze chwile naszego kibicowskiego życia – mówią tamtejsi fani. I chyba mają rację.
- Brentford wraca do angielskiej elity po 74 latach przerwy. W piątek na inaugurację sezonu Premier League beniaminek podejmie Arsenal.
- Klub zarządzany jest przez Matthew Benhama, człowieka, który dorobił się fortuny dzięki analityce bukmacherskiej.
- Jego nieszablonowe podejście do biznesu pozwoliło sprowadzić klubowi zdolnych zawodników. Brentford daje szansę nastolatkom, którzy nie przebili się w mocniejszych drużynach.
Za słabi na grę w League One
Na świecie nie ma już żadnego z piłkarzy, którzy w 1947 roku wybiegli w wyjściowym składzie na ostatni mecz Brentford w najwyższej klasie rozgrywek. Jak na ironię losu zarówno wówczas, na finiszu rozgrywek, jak i teraz, na samym starcie, rywalem The Bees będzie Arsenal. Oba kluby pochodzą z tego samego miasta, ale dzieli je praktycznie wszystko.
– Gdyby ktoś przed 15 laty powiedział mi, że zagramy w Premier League, to zaśmiałbym się mu w twarz. Nie sądziłem, że za mojego życia coś takiego się wydarzy – powiedział cytowany przez BBC kibic Ian Westbrook. – Oglądam tę drużynę od 1971 roku. Zwykle na trybunach mieliśmy po 5 tysięcy widzów. Przez większość tych lat graliśmy w League Two i marzyliśmy o tym, by dostać się chociaż do League One i się tam utrzymać – wspominał.
Bycie kibicem Brentford było niejednokrotnie drogą przez męki. Wielu wspomina rok 2008, gdy drużyna była bliska spadku z League Two. Ostatecznie zakończyła ligę na odległej, 14. pozycji. Zdegradowany został Wrexham – klub o podobnych finansach i możliwościach jak Brentford. W Londynie do dziś są przekonani, że gdyby to The Bees spadli niżej, nie zdołaliby się podnieść i do dziś graliby w rozgrywkach regionalnych. – Wrexham jest teraz w National League. Nas czekałoby to samo – ocenił Westbrook.
Nie opuszczał ich pech
Kolejna dekada przyniosła zdecydowaną poprawę. Londyński klub nie tylko awansował do League One, ale w 2013 roku otarł się nawet o Championship. Można było jednak odnieść wrażenie, że nad drużyną ciąży jakiś pech. Przegrała bowiem decydujący mecz z Doncaster po tym, jak nie trafiła w dogrywce rzutu karnego. Starsi fani z bólem wspominają też o rozgrywkach z 1995 roku. Brentford zakończyło ligę na drugiej pozycji, ale w play-offach nie sprostało Huddersfield.
Teraz, na kilka dni przed startem sezonu Premier League, aż trudno uwierzyć z obrazki z 2008 roku. Wówczas na trybunach skromnego stadionu w zachodniej części Londynu pojawiły się kubły, do których można było wrzucać datki na ratowanie klubu. Sytuacja Brentford była opłakana. Piłkarze mieli tylko jeden budynek służący im za bazę treningową. Działaczy nie stać było nawet na porządnego szefa kuchni. Jedna z anegdot mówi o tym, że w stołówce serwowano piłkarzom tosty z fasolą i spaghetti.
To właśnie jeden z oddanych kibiców odmienił los tego biednego klubu. Matthew Benham dorobił się fortuny na analityce bukmacherskiej. Zawsze podkreślał, że na mecze Brentford chodził już w 1979 roku, gdy skończył 11 lat. Po przyjściu do klubu spłacił 10-milionowy dług, a potem uruchomił swoje kontakty i zaczął budować drużynę z prawdziwego zdarzenia.
To, co wydarzyło się na przestrzeni kolejnych dziesięciu lat do złudzenia przypomina historię z amerykańskiego filmu Moneyball. Tamtejszy dyrektor generalny drużyny baseballowej, w obliczu niekorzystnej sytuacji finansowej, postanowił wykorzystać zaawansowane analizy komputerowe, mające na celu rozpoznanie graczy, co pozwoliło na zdobycie klasowych zawodników.
Benham nie lubi określenia Moneyball, ale faktem jest, że na przestrzeni lat zatrudnił kilku analityków i pozyskał graczy, których potem sprzedawał z dużym zyskiem. W klubie zaczęło obowiązywać motto: znajdź piłkarza, daj mu szansę, wygraj mecze, a potem go sprzedaj. W ten oto sposób kręci się to do dziś.
Klub drugiej szansy
Dziennikarze wyliczyli, że po pięciu latach zysk Brentford z transferów wynosił aż 100 milionów funtów. Klub piął się w górę tabeli i w 2014 roku awansował do upragnionej Championship. W kolejnych siedmiu latach drużyna nie kończyła rozgrywek na niższej niż jedenastej pozycji. W 2020 roku była trzecia, ale nie poradziła sobie w barażach. Z lepszym skutkiem zagrała tam 12 miesięcy później. W kluczowym meczu na Wembley ograła Swansea 2:0.
Benham nigdy nie zostałby milionerem, gdyby obawiał się ryzykować i nie szedł pod prąd. W klubie działał podobnie jak na rynkach finansowych. Dlatego też nie bał się podjąć kontrowersyjnej decyzji o zamknięciu klubowej akademii. Uznał, że wobec sąsiedztwa takich klubów jak Chelsea, Fulham czy QPR prowadzenie szkółki nie ma większego sensu. Uznał, że Brentford będzie zamiast tego dawać szansę piłkarzom, którzy po ukończeniu 16 roku życia byli przez akademię innych klubów odrzucani.
– Był to krok, który pozwolił nam zaoszczędzić masę pieniędzy. Byliśmy po prostu realistami. Wiedzieliśmy, że zamiast inwestować w 9- czy 10-latków, musimy skupić się na pierwszej drużynie. I tak nie mieliśmy jak konkurować na rynku o młodzież z najlepszymi. Takie podejście nam się opłaciło – mówił w wywiadzie dla BBC dyrektor sportowy, Phil Giles.
Strzałem w dziesiątkę okazała się drużyna rezerw. To tam, w Brentford B, ogrywają się 17- i 19-latkowie. Ich poczynania z uwagą śledzi zespół analityków zatrudniony przez pasjonata statystyk, czyli Benhama. Najzdolniejsi z czasem dostają szansę w pierwszej drużynie. Później sprzedaje się ich z zyskiem i wszystko zaczyna się od nowa.
Stadionu, który miał duszę już nie ma
Z awansem do Premier League wiąże się pewna ironia losu. Dokładnie rok temu klub opuścił swój legendarny stadion – Griffin Park. Na obiekcie tym Brentford grało od początku swojego istnienia, czyli 1904 roku. Na nowo wybudowany Community Stadium wejść może prawie 18 tysięcy widzów. Stary obiekt jest właśnie wyburzany i podobnie jak w przypadku Highbury powstaną tam domy mieszkalne. Wielu fanów patrzy na to z żalem i mówi, że stary stadion, w przeciwieństwie do tego nowego, miał swoją duszę.
– W szatniach było tak mało miejsca, że ledwo mieściła się tam cała drużyna. Podłoga była z betonu, a drzwi do toalety się nie zamykały – wspominał obecny trener Kevin O’Connor. – Pomimo tych surowych warunków chciałbym, żebyśmy po awansie tam jeszcze zagrali. To jednak już przeszłość. Oba obiekty dzieli zaledwie mila, więc wciąż możesz zaparkować samochód tam, gdzie kiedyś i nadal udać się stamtąd na mecz. Teraz to jednak już nowe miejsce. Piszemy z klubem inną historię – dodał O’Connor.
Dla kibiców, którzy w piątek zasiądą na trybunach podczas meczu z Arsenalem będzie to jedno z najważniejszych chwil w życiu. Awansu do Premier League nie doczekały się przecież całe pokolenia fanów. Wynik będzie miał wobec tego raczej drugorzędne znaczenie.
Czytaj także: Pragmatyczne Pszczoły pracują u podstaw
Komentarze