Na antenach polskich telewizji sporo latynoskiej piłki. Copa Libertadores, Copa America, Sudamericana, liga brazylijska. Ludzie spragnieni pojedynków, dryblingów i kosmicznych popisów. Realia są inne. Gorsze? Nie, po prostu inne niż w Premier League czy La Lidze. Ot, co kraj to obyczaj.
- Powszechne myślenie o stylu gry latynoamerykańskich reprezentacji w naszym kraju jest mylne
- Reprezentacja Argentyny i reprezentacja Brazylii mają inne atuty niż wskazują zwykle kibice nad Wisłą i początkujący komentatorzy
- Brazylia wcale nie słynie obecnie z magicznych “dziesiątek”, stereotypy na temat innych reprezentacji także są nieprawdziwe
Inny futbol
– Spodziewamy się ofensywnej gry, sytuacji i bramek – wielu komentatorów raczkujących w latynomaerykańskiej piłce, zapewne znając rekordy Pelego, mając w pamięci książki i filmy o wielkiej Brazylii 1958 i 1962 oraz 1970, pamiętając Romario i Maradonę, znając Ronaldo, Rivaldo, Aguero, Suareza, Cavaniego i wielu innych goleadorów, oczekuje jakichś kosmicznych kanonad w trakcie południowoamerykańskich meczów.
Niestety, rzadko się one zdarzają, bo i specyfika gry jest inna. Weźmy taką Brazylię. W eliminacjach goli ładują na potęgę, punktów zdobyli ilość rekordową. Jak Boga kocham, nie wiem skąd to się bierze! Ostatnie cztery mundiale wygrała Europa. W tym czasie do finału raz wskoczyła Argentyna, grająca od 1994 piach. Najpierw skandal dopingowy, potem wpadki, łącznie z brakiem wyjścia z grupy w 2002. W 2010 0:4 z Niemcami. W 2018 kompromitacja na całej linii. Szkoda gadać.
Brazylia? Do 2002 potęga. W 2006 i 2010 porażki w ćwierćfinałach, po wcześniejszych meczach bez szaleństw. W 2014 kompromitacja. W 2018 grali przyjemnie dla oka, skończyli znowu na ćwierćfinale. Czy Brazylia strzelała niewiarygodnie dużo? Fakt, sporo strzałów na bramkę oddawali ale efektywnością nie porażali. Ba, oni dosyć często (tradycyjnie na podium w turniejowej statystyce) dochodzą do sytuacji strzeleckich, zwykle mają piłkę przy nodze, lecz nie prowadzą frontalnego ataku. Grają raczej wolno, stosują zmienne tempo gry. Wszerz, do tyłu, usypiają rywala, po czym nagle znajdują się w jego polu karnym.
Od lat lansuję twierdzenie, że mecze Brazylii to zabawa w zaklinacza i kobrę. Tu “kanarkowy zaklinacz” potrafi uśpić przeciwnika i doprowadzić go do sytuacji, kiedy jest bezbronny. W przypadku Urugwaju sytuacja wygląda inaczej, bo Urusi najchętniej ustawiają się na własnej połowie i atakują z głębi pola. Rzadko widać mecze, w których byliby stroną prowadzącą grę, ostrzeliwującą bramkę przeciwnika.
Nieprzewidywalni
Więcej szaleństwa znajdziemy w grze Ekwadoru, ale czyż po Ekwadorczykach spodziewamy się by to oni byli reprezentacją południowych Amerykanów? Ot, zagrają czasem na mundialu i tyle. Peru, Kolumbia, Chile, Paragwaj mają podobny status.
Czasem zagrają, od wielkiego dzwonu awansują do ćwierćfinałów, to wszystko. Czy Peru kojarzyć będziemy z wielkimi kanonadami? Nie, zdecydowanie z kapitalnymi dryblerami, szybkim atakiem i uwielbieniem dla szerokiej gry skrzydłami. Chile z lat 2008-2016 to cudo, jakiego nigdy wcześniej ani też później nie mieli. Bo i Marcelo Bielsa i Jorge Sampaoli to trenerskie oryginały jakich mało. Mieć ich w tym samym czasie w reprezentacji i lidze to idealny przepis na wylansowanie stylu gry wcześniej przez Chilijczyków nie praktykowanego. Tak, w tych latach Chile grało najbardziej ofensywny futbol reprezentacyjny na świecie! Ale dzisiaj już tak nie gra, nie ma wykonawców i nie ma trenerów równie zdeterminowanych jak argentyńscy “szaleńcy”. Więc nie można już mówić o “ofensywnym Chile”, bo tak nie grają w lidze, nie grają w reprezentacji, ba, w programach o retro futbolu mogą sobie pooglądać jak to kiedyś u nich bywało.
Kolumbia to inna para kaloszy. Z jednej strony liga jest “bardzo latynoska”, czyli dużo kiwania, miejsca na pojedynki, środkowi pomocnicy dalej prowadzą grę i grają czarujący, oldskulowy futbol. Z drugiej strony, dużo silnych typów, grających kontaktowo, co powoduje, że kolumbijskich centrów i stoperów chętnie angażuje się od dobrej dekady w dobrych europejskich klubach, a boczni obrońcy mają renomę jak świat długi i szeroki. Armero, Zuniga, Arias, Mojica i wielu innych pokazało, że świetne, brazylijskie wzorce mają godnych naśladowców.
Gdzie ci magicy?
O, i to kolejny stereotyp: bajeczni technicy z Brazylii. Europa najchętniej w Brazylii poszukuje napastników (fakt, mają ich do wszelkich zadań i o każdych możliwościach) ale i defensywnych pomocników i bocznych obrońców. Do kategorii “historia” można włożyć opowieści o brazylijskich playmakerach z “dychą” na plecach. Jest to zdecydowanie argentyńska specjalność i jeszcze w XXI wieku mieliśmy całą armię “dziesiątek” na Starym Kontynencie, by wspomnieć Aimara, Ibagazę, Riquelme, Gallardo…
U Brazylijczyków rzesze charyzmatycznych rozgrywających bawiących się piłką w największym gąszczu nóg skończyły się wraz z erą Juninho Pernambucano (rocznik ’75), Juninho Paulistą (rocznik ’73) czy Rivaldo (rocznik ’72). Po nich brazylijski futbol poszedł w inną, nieco chaotyczna i ataktyczną stronę. Bo wiedzieć trzeba, że brazylijski futbol w XX wieku i XXI wieku to dwa inne zjawiska sportowe. Trudno się z tym pogodzić ale właśnie tak się stało wraz z nastaniem prawa Bosmana. Z opóźnieniem trafiło to też Argentynę i Urugwaj. Te kraje, których europejscy menadżerowie pomijali, na poziomie klubowym doścignęły rządzący w Ameryce tercet krajów.
Wzięło mnie na to pisanie nie dlatego, że komentuję teraz mecz za meczem, lecz ze względu na 50. urodziny Rivaldo (19.04.1972). Oglądając jego jeszcze niedawne – zdaje się – popisy, uświadomiłem sobie jak bardzo zmienił się futbol w Ameryce Południowej, jak bardzo dojrzał i osiągnął kosmiczną jakość futbol w Europie Zachodniej. A myśląc o Zachodniej mam na myśli kraje na zachód od Odry. Abyś broń Boże nie pomyślał, Drogi Czytelniku, że ten wielki awans to i polskiej myśli szkoleniowej jest udziałem.
Komentarze