Mistrzostwa świata w Katarze mają dwie twarze. Pierwszą, tę piękną, bo wybudowanymi tam stadionami nie da się nie zachwycić. Druga przedstawia jednak korupcję, śmierć tysięcy migrantów zarobkowych oraz łamanie praw człowieka, przeciw któremu protestuje kilka europejskich reprezentacji.
- Katar zainwestował 50 miliardów dolarów w organizację mistrzostw świata
- Nad turniejem unosi się jednak aura wielu skandali oraz śmierci tysięcy osób
- FIFA nie zgodziła się, by Katar reprezentowali naturalizowani na szybko piłkarze, ale gospodarze znaleźli na to nieco inny sposób
Raj na ziemi
Magdalena Żeglińska to była koszykarka, która już od 17 lat mieszka w Katarze. Nie sport ją jednak zaprowadził na Bliski Wschód, a praca męża, który jest pilotem Qatar Airways. Trudno o lepszą osobę, z którą można porozmawiać o tym, jak nadchodzące mistrzostwa świata zmieniły ten kraj, od bezpośredniego świadka wydarzeń.
– Gdy tutaj przyjechaliśmy, wszystko wyglądało inaczej. Przy głównej ulicy w Dausze były trzy budynki, teraz wszystko jest zabudowane. Po tym, jak w 2010 roku okazało się, że Katar otrzymał piłkarskie mistrzostwa świata, ten rozwój poszedł jeszcze bardziej do przodu – opowiada. – Z jednej strony dla nas – mieszkańców Kataru – to dobrze, bo powstała cała masa parków lub innych miejsc, w których można spędzić czas, z drugiej Doha jest cały czas rozkopana. Katarczycy poszerzają drogi, burzą niektóre budynki, powstały stadiony, które w większości są już skończone. Wszystko jest w jednej, wielkiej budowie. Jej skala jest ogromna.
Trudno by było inaczej, skoro Katar, według szacunków, w organizację najważniejszego piłkarskiego turnieju na świecie zainwestował 50 miliardów dolarów. Kwota poraża, ale mowa o najbogatszym kraju świata. Przeciętne wynagrodzenie tu przekracza 45 tys. zł miesięcznie, co jest efektem ogromnych złóż ropy naftowej i gazu. Gdy zapadła decyzja o przyznaniu Katarowi mundialu, ten nie dysponował żadnym stadionem mogącym przyjąć najlepsze drużyny globu, ale mając takie pieniądze, wybudowanie ich było jak bułka z masłem. Jeśli byłaby potrzeba, mundial mógłby odbyć się tam choćby dziś.
Nie wszystkie stadiony przetrwają próbę czasu, bo utrzymanie ich w kraju, w którym mieszka niespełna trzy miliony ludzi, byłoby nieopłacalne. Choć nie niemożliwe, bo Katarczycy niespecjalnie przejmują się ekonomią. Idąc przez stolicę kraju łatwo natrafić na drapacze chmur, które świecą pustymi pomieszczeniami biurowymi. Tak jakby nie wybudowano ich, by zarabiały na siebie, a ładnie wyglądały. Wiele budynków, które nie spełniało tego kryterium, zostało wyburzonych, by na ich miejscu postawić bardziej zachwycające odpowiedniki. Może dlatego jedna z hal, która gościła mistrzostwa świata w piłce ręcznej w 2015 roku przetrwała mimo braku zagospodarowania. Magdalena Żeglińska: – Specjalnie na tamten turniej powstały trzy nowe hale – dwie w Dausze, jedna w Lusail. O ile te w stolicy są jakkolwiek użytkowane, z tego co wiem, w Lusail nie dzieje się nic. Ale obiekt nie niszczeje, cały czas jest zadbany.
Nie mogłoby być inaczej, skoro Katar stara się wyglądać reprezentatywnie, a w sąsiedztwie hali w Lusail powstał tor Formuły 1, na którym najszybsi kierowcy ścigają się właśnie w weekend na równy rok przed startem mistrzostw.
Pieniądze za mundial
Nikt nie ma wątpliwości, że Katar udźwignie ciężar organizacji tak dużego turnieju. Wszystko jest tu takie proste. Nawet odległości między stadionami są właściwie żadne – dwa najbardziej oddalone od siebie obiekty w Al-Khor i Al-Wakrah dzieli zaledwie 70 km, które można pokonać nawet bardzo tanią taksówką. Dla porównania podczas mundialu w Brazylii dwa najbliższe siebie stadiony – w Sao Paulo i Rio de Janeiro, były oddalone o 420 km. O Rosji, która swoją wielkością bije na głowę całą pozostałą część Europy, nawet nie ma co wspominać. Problemem Kataru jest coś zupełnie innego.
Pogłoski o korupcji były obecne właściwie od pierwszych chwil istnienia kandydatury tego kraju. Pojawiały się konkretne kwoty, jakimi mieli być przekupieni działacze z Afryki – po 1,5 mln dolarów na głowę za głos na odpowiedniego kandydata. Nabrały one na sile w 2014 roku, gdy odkryto, że zhańbiony były prezydent CONCACAF Jack Warner i jego rodzina otrzymali prawie 5 mln dolarów od firmy powiązanej z udaną kampanią Kataru. Później ujawniane były kolejne nazwiska. Łapówki otrzymać miało trzech przedstawicieli FIFA z Ameryki Południowej – oprócz Warnera Paragwajczyk Nicolas Leoz, który podobnie jak Warner był poszukiwany przez amerykański wymiar sprawiedliwości. Zmarł w sierpniu 2019 roku. Kolejnym ze skorumpowanych działaczy był, dożywotnio zdyskwalifikowany przez FIFA prezydent brazylijskiej federacji Ricardo Texeira, a także zmarły w 2014 roku były wiceprezes FIFA Julio Grondona. Według zeznań procesowych z 2017 roku Katar przeznaczył na przekupienie ich blisko 15 milionów dolarów.
Napędzające się śledztwo sprawiło, że jeszcze w 2020 roku mówiło się o zagrożeniu dla mundialu w Katarze, a kilku prominentnych działaczy FIFA wspominało, że jeśli korupcja zostanie udowodniona, sprawiedliwym byłoby ponowne głosowanie. Ale to by oznaczało problemy, a procesy z tym związane mogłyby się ciągnąć latami. A jak wiadomo, działacze światowej federacji wolą pieniądze, nie kłopoty.
Czytaj także:
- Ile zarobi mistrz świata w Katarze? Gra o wielkie miliony
- Ostatni taniec katarskiego projektu o nazwie PSG?
Piorunujący raport Guardiana
Na początku 2021 roku światem wstrząsnął opublikowany w angielskim Guardianie raport, z którego wynikało, że 6,5 tys. migrantów zarobkowych, głównie z Indii, Pakistanu, Nepalu, Bangladeszu i Sri Lanki, poniosło śmierć w czasie, w którym Katar przygotowywał się do organizacji mistrzostw świata. Dane zebrane ze źródeł rządowych oznaczają, że od grudniowej nocy 2010 roku, kiedy ulice Dauhy wypełniły się tłumami świętującymi zwycięstwo Kataru, co tydzień umierało średnio 12 pracowników migrujących z tych pięciu południowoazjatyckich krajów. Całkowita liczba ofiar śmiertelnych jest znacznie wyższa, ponieważ liczby te nie obejmują zgonów w wielu krajach, które wysyłają dużą liczbę pracowników do Kataru, w tym na Filipinach i w Kenii. Nie uwzględniono również zgonów, które miały miejsce w ostatnich miesiącach 2020 roku. Co prawda śmierci poniesionych bezpośrednio przy budowie stadionów było “tylko” 37, ale powstawanie infrastruktury na mundial jest przecież znacznie szersze i obejmuje realizację dziesiątek dużych projektów, w tym nowego lotniska, dróg, systemu transportu publicznego, hoteli i nowego miasta, w którym odbędzie się finał turnieju.
– Bardzo znaczna część pracowników migrujących, którzy zginęli od 2011 roku, była w kraju tylko dlatego, że Katar zdobył prawo do organizacji mistrzostw świata – powiedział Guardianowi Nick McGeehan, dyrektor FairSquare Projects, grupy specjalizującej się w prawach pracowniczych w Zatoce Perskiej.
Guardian przytoczył konkretne przypadki, bo przecież za każdą śmiercią stała tragedia całej rodziny, która często traciła jedynego jej żywiciela. Dziś te rodziny walczą o odszkodowania.
Ghal Singh Rai z Nepalu zapłacił prawie 1000 funtów opłat rekrutacyjnych za swoją pracę jako sprzątacz w obozie dla robotników budujących stadion Education City World Cup. W ciągu tygodnia od przybycia popełnił samobójstwo.
Inny pracownik, Mohammad Shahid Miah z Bangladeszu, został porażony prądem w swoim mieszkaniu pracowniczym po tym, jak woda zetknęła się z odsłoniętymi kablami elektrycznymi.
W Indiach rodzina Madhu Bollapally nigdy nie zrozumiała, jak zdrowy 43-latek zmarł z “przyczyn naturalnych” podczas pracy w Katarze. Jego ciało znaleziono leżące na podłodze w jego akademiku. Zgony właśnie z przyczyn naturalnych są najczęstsze w oficjalnych danych i sięgają 69 proc. The Guardian donosił wcześniej, że takie klasyfikacje, zwykle dokonywane bez sekcji zwłok, często nie dostarczają uzasadnionego medycznego wyjaśnienia przyczyny tych zgonów. Innymi ważnymi przyczynami wśród Hindusów, Nepalczyków i Bangladeszu są wypadki drogowe (12 proc.), wypadki przy pracy (7 proc.) i samobójstwa (7 proc.).
Pytamy Magdalenę Żeglińską o katarską perspektywę na te doniesienia.
– W odpowiedzi na to Katar wprowadził w pewnym momencie prawo, które chroni pracownika na budowie. To sprawiło, że nadużycia, które wcześniej miały miejsce, przestały występować. Poza tym problemem było podejście samych pracowników, którzy przyjeżdżali do Kataru z krajów trzeciego świata. Wielu z nich naprawdę nie przywiązywało wagi do zasad bezpieczeństwa pracy, nie zabezpieczało się przy pracy na wysokości, nie widziało zagrożenia. Ale obok tego faktycznie nadużycia się zdarzały. Obecne prawo wymusza na kierownictwie budów ograniczenie godzin pracy w ciągu dnia, przerwę związaną ze zbyt wysoką temperaturą w ciągu dnia (prawdopodobnie wiele zgonów z przyczyn naturalnych było związanych właśnie z tym czynnikiem. W Katarze temperatura sięgająca 45 stopni nie jest niczym wyjątkowym), pracę zmianową – mówi Polka.
I dodaje: – Nie może być tak, że przepisy swoje, a praktyka swoje, bo kary za ich nierespektowanie są rygorystyczne. Każdy pracownik, który uważa, że jego prawa są łamane, może zgłosić się do swojej ambasady, po czym następuje rozpoznanie sytuacji i procedura odszkodowawcza. Kary pieniężne są potężne. W mojej opinii Katar też stał się w ostatnim czasie bardzo transparentny, zaprasza dziennikarzy, by sami oglądali pracę robotników z bliska.
Media mogą jednak rozmawiać tylko ze wskazanymi przez organizatorów pracownikami, więc przed kamerą zawsze wystąpi ktoś, kto powie o swoim zadowoleniu z pracy w Katarze. Ukryta kamera pokazuje nieco inny obraz. W dokumencie wyemitowanym w niemieckiej telewizji WDR w czerwcu 2019 roku obserwujemy rozpadające się łóżka oraz odrapane ściany. W malutkiej izbie spało ośmiu robotników.
Rząd Kataru twierdzi, że liczba zgonów – której nie kwestionuje – jest proporcjonalna do wielkości migrującej siły roboczej i że liczby obejmują pracowników umysłowych, którzy zmarli w sposób naturalny po wielu latach życia w Katarze. Mówi również, że tylko 20 proc. emigrantów z tych krajów jest zatrudnionych w budownictwie, a zgony związane z pracą w tym sektorze stanowiły mniej niż 10 proc. ofiar śmiertelnych w tej grupie.
“Wskaźnik śmiertelności wśród tych społeczności mieści się w oczekiwanym zakresie dla wielkości i demografii populacji. Jednak każde utracone życie jest tragedią i nie szczędzi się wysiłków, aby zapobiec każdej śmierci w naszym kraju” – powiedział rząd Kataru w oświadczeniu rzecznika.
Raport Guardiana odbił się szerokim echem także za sprawą kilku reprezentacji bijących się o udział w mistrzostwach świata. Niemieccy piłkarze rozpoczęli eliminacje od założenia koszulek układających się w napis “human rights”, a więc “prawa człowieka”. Wcześniej zawodnicy norweskiej reprezentacji w podobny sposób zaprotestowali przed meczem z Gibraltarem zakładając koszulki z napisem “Prawa człowieka – na boisku i poza nim”. Kilka klubów z tego kraju, m.in. mistrz Bodo/Glimt, zaapelowało do norweskiej federacji, by w przypadku awansu na mundial zbojkotować go i po prostu nie polecieć. Teraz Dania, tuż po wywalczeniu kwalifikacji, poinformowała FIFA, że jeden z jej partnerów zrezygnuje z miejsca na strojach treningowych, by umieścić tam treści nt. praw człowieka.
Na co stać gospodarzy
Za rok, gdy do Kataru przyjedzie 31 reprezentacji z całego świata, kontrowersje wokół turnieju staną się co najwyżej tłem. Na pierwszym miejscu stać będzie piłka nożna, która dla mieszkańców tego kraju jest sportem narodowym. Zwłaszcza po sensacyjnym wywalczeniu mistrzostwa Azji w 2019 roku, kiedy to Katar po drodze pokonał największych faworytów – Arabię Saudyjską, Koreę Południową i Japonię. Ostatnio piłkarzom z Bliskiego Wschodu nie wiodło się już tak dobrze. Jako gospodarze turnieju nie musieli brać udziału w eliminacjach, ale zostali wirtualnie dołączeni do grupy A w strefie UEFA. Rywalizując z Serbią, Portugalią, Irlandią, Luksemburgiem i Azerbejdżanem byliby w stanie wyprzedzić tylko ostatnią z tych drużyn.
Raczej nie będzie zatem powtórki z mundialu szczypiornistów, na którym Katar sięgnął po wicemistrzostwo świata. Tam grał jednak składem złożonym z prawdziwej międzynarodówki, a paszporty zawodnikom rozdawano patrząc wyłącznie na interes sportowy. FIFA do czegoś takiego nie dopuściła, choć oczywiście zakusy ze strony Katarczyków były. Pamiętna jest sprawa Ailtona, brazylijskiego zawodnika strzelającego bramki jak na zawołanie w Bundeslidze, który dostał ofertę gry dla Kataru, ale nie otrzymał zgody ze światowej federacji. Widząc, że to nie jest droga do osiągnięcia celu, problem postanowiono rozwiązać nieco inaczej.
– W Katarze kilkanaście lat temu powstała szkoła sportowa Aspire z całym kompleksem treningowym. Sprowadzono tu utalentowanych chłopców, którzy otrzymali paszport i prawo pobytu. Objęto ich specjalnym programem treningowym, by rozwijali swoje umiejętności i w przyszłości pomogli reprezentacji – mówi Magdalena Żeglińska.
Efekty tamtej decyzji są widoczne dziś. W ostatnim meczu przeciwko Azerbejdżanowi w podstawowym składzie wystąpiło tylko pięciu piłkarzy urodzonych w Katarze. Pozostałą szóstkę stanowiło trzech zawodników z Sudanu oraz po jednym z Egiptu, Francji i Algierii. Tendencja jest wyraźna, bo jeszcze dwa lata wcześniej w finale mistrzostw Azji proporcje rozkładały się w stosunku 7:4 w drugą stronę. Przełożenie tego trendu na sukces będzie jednak znacznie trudniejsze niż było pozyskanie 50 miliardów dolarów, by zagrać mistrzostwa u siebie.
Czytaj także: Łomot za łomotem. Jak Katar szykuje się do MŚ 2022
Komentarze