Jak poinformował portal Weszło – w kontrakcie Czesława Michniewicza, zawartym z Polskim Związkiem Piłki Nożnej znalazła się klauzula automatycznego przedłużenia umowy w przypadku awansu do fazy pucharowej Mistrzostw Świata. Ku rozpaczy wielu spośród krytyków Michniewicza, w klauzuli nie zawarto minimalnej liczby celnych strzałów i podań progresywnych, wystarczył awans – nawet w najgorszym dostępnym stylu. Awans w najgorszym dostępnym stylu się przytrafił, więc Czesław Michniewicz zostaje z nami na kolejne dwa lata z prostym celem: wywalczeniem awansu na Mistrzostwa Europy w 2024 roku.
- Trudno w tej chwili wyrokować czy to dobra decyzja, PZPN dobierać selekcjonera musiał w bardzo specyficznych okolicznościach i o dalekosiężne plany było wówczas ciężko
- Czesław Michniewicz ma szansę, a przede wszystkim ma narzędzia, by skupić się na czymś więcej, niż wyniku następnego meczu
- Czy Michniewicz będzie potrafił cokolwiek zbudować, gdy styl jego drużyn to systemowe wyniszczanie?
Michniewicz zostaje
Czy to dobra decyzja? Uuu, trudne pytanie – jak głosił legendarny mem. Tak naprawdę by w jakikolwiek sposób odnieść się do oceny tejże klauzuli i wynikających z niej konsekwencji, trzeba się cofnąć do okoliczności zatrudniania Czesława Michniewicza. A Czesław Michniewicz był trenerem zatrudnianym jako strażak. Paulo Sousa miał swoje momenty i przebłyski, istniały pewnie chwile, gdy mogło się wydawać, że zmienia naszą mentalność, ale ostatecznie – więcej było w tym pięknych słów, niż faktycznych czynów. Podczas zwycięskiego remisu z Hiszpanią na Euro 2020, a to chyba taki peak Sousy, wymieniliśmy dokładnie 150 celnych podań, posiadanie piłki 31%, zmarnowany karny Moraty, celność podań 64%. Nie chcę deprecjonować wszystkiego, co się za Sousy udało, ale jednak – to nie tak, że z miejsca Portugalczyk zrobił z nas ekipę, która oczarowała świat jak Maroko na obecnym mundialu. Nie byliśmy nawet Kanadą, ot, trochę się ruszyło po Brzęczku, który był… No był, jaki był.
Sousa być może by tę kadrę rozwinął, być może nie – jego wyniki wskazywały, że poprawa ofensywy jest silnie skorelowana z ciężarami w defensywie i nawet jeśli ostatecznie była to dobra droga – Sousa ani nie zanotował na niej jakichś wielkich sukcesów, ani nie zdołał nawet przejechać przez pierwsze bramki na autostradzie. Opuścił nas w wyjątkowo parszywym momencie – gdy czasu na ruchy nie było wcale. Było jasne, że Cezary Kulesza staje przed cholernie ciężkim wyborem. Drogi były dwie – albo stawiamy na fachowca, który słynie z naprawdę ofensywnego stylu. Rozwinie pomysły Sousy, udoskonali to, co Sousa rozpoczął, a przy tym połata defensywę. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę – taki selekcjoner prawdopodobnie będzie wymagał czasu. Nawet w klubach często początki są trudne – to przegląd kadr, wprowadzanie wizji, przekonywanie piłkarzy do odważnych decyzji boiskowych, budowanie ich pewności siebie. Co dopiero w kadrze, gdzie codziennego kontaktu właściwie nie ma. Taki fachura dostałby na pewno główne zadanie: kontynuować zmianę stylu gry kadry na bardziej pozytywny. Ale jednocześnie na pewno musiałby bardzo poważnie podejść do barażowego dwumeczu z Rosją i Szwecją. I tu się zaczynają schody.
Druga ścieżka była bowiem o wiele prostsza – zatrudnić kogoś, kto da nam ten cholerny mundial, choćby miał po drodze zaprzedać duszę diabłu. Czesław Michniewicz spośród dostępnych fachowców miał najbardziej odpowiedni profil – doświadczenie w pracy z młodzieżówką, kilka wielkich spotkań z faworyzowanymi rywalami, opinia specjalisty od uszczelniania defensywy. Główne zadanie? Mundial, za wszelką cenę. Styl gry kadry? Porozmawiamy o tym w lepszych czasach, nie moment na żałowanie róż, gdy płoną knieje. Zwracam uwagę – PZPN to nie jest mimo wszystko Midas, nie działa to tak, że gdy trzeba opłacić rachunki prezes po prostu zamienia w złoto kilka wazonów z korytarza. Ścieżka, którą poszliśmy, była uzasadniona nie tylko sportowo (wyobrażamy sobie mundial bez Lewego i selekcjonera, który tłumaczy po odpadnięciu z baraży, że proces musi potrwać, by przyniósł wyniki?), ale też ekonomicznie i długofalowo – bo bez mundialu bez wątpienia wartość marketingowa reprezentacji Polski na jakiś czas byłaby niższa i ominęłyby nas nie tylko pieniądze tu i teraz, jako nagrody z FIFA, ale też w przyszłości, w kolejnych budżetach.
Wybraliśmy tak, jak wybraliśmy. I wszystko potoczyło się dokładnie z założonym planem. Czesław Michniewicz zrobił swoje, zrobił dokładnie to, z czego jest znany Czesław Michniewicz. Jesteśmy w 1/8 finału Mistrzostw Świata, przeszliśmy baraże, nawet jeszcze utrzymaliśmy się w Lidze Narodów. Czy coś zbudowaliśmy? Cóż… W miarę szczelną defensywę, która raczej nie wyłapie już takich wyników jak Sousa w dwumeczu z Węgrami. Ale to tyle. Mecz z Argentyną był tragiczny, nie mieliśmy nad nim żadnej kontroli, a nade wszystko – nawet w tyłach przeciekaliśmy jak kubek na poligonie. Spodziewam się, że z Francją będzie podobnie i na tym zakończy się pewien cykl tej reprezentacji. Cykl, który rozpoczął się od zatrudnienia Jerzego Brzęczka – co z dzisiejszej perspektywy już wiemy, było błędem. Potem pożar po Brzęczku gasił Sousa, a że zamiast tego dolał jeszcze benzyny – trzeba było ściągać Michniewicza. Michniewicz wszystko ugasił, zrobił historyczny rezultat i tyle – mamy, czego chcieliśmy.
Czego możemy teraz oczekiwać?
A czego będziemy chcieć teraz? I tu właśnie się zastanawiam, co dalej z Czesławem Michniewiczem w roli selekcjonera. Zaznaczam od razu – moim zdaniem to gość z porządnym warsztatem, w dodatku bardziej elastyczny, niż zwykło się o nim myśleć i mówić. Pamiętam mecze Legii takiej jak 4:2 z Pogonią Szczecin, gdy w 45 minut jego Legia po prostu rozjechała bezpośredniego rywala do tytułu. Było wyjazdowe 3:2 z dość porządną drużyną, jaką jest Bodo/Glimt, potem poprawione zwycięstwem u siebie 2:0. Było 2:1 ze Slavią Praga, 19 oddanych strzałów, odwrócenie wyniku z 0:1 na 2:1. Ale ważniejsze są chyba zresztą nazwiska. W kadrze przez pomysły Czesława Michniewicza Piotr Zieliński traci większość swoich atutów – jest to cena, jaką płacimy za względne opanowanie w tyłach, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie, gdy ogląda się piłkę szybującą nad głową Zielińskiego, która pada łupem stoperów rywala – w przeciwieństwie do niektórych płaskich podań po ziemi do ZIelińskiego, które mogłyby zostać przechwycone nie przez stoperów, ale ofensywnych graczy przeciwnika. Nie wchodząc jednak głębiej w szczegóły – Michniewicz miał u siebie w Legii Luquinhasa. I on tego gościa dysponującego “magic touch” potrafił bardzo logicznie wykorzystywać, ba, utworzył strukturę, w której Luquinhas i Kapustka czuli się wreszcie jak u siebie – odciążeni z zadań defensywnych, wspierani przez wysoko grające wahadła, mający jeszcze przed sobą napastnika.
Oczywiście, pamiętam, co było ze schyłkowym Michniewiczem. Pamiętam jego konflikty, pamiętam, jak wypowiadali się o nim niektórzy piłkarze. Ale rozmawiamy o czymś innym – rozmawiamy o tym, czy Michniewicza stać na coś więcej niż murowanie, stać na coś więcej, niż siedzenie dupą we własnym polu karnym.
Na ten moment – mam wrażenie, że tak. I że paradoksalnie – to właśnie Michniewicz może być tym, który przeprowadzi nas przez ten trudny proces nadawania elastyczności naszej grze. Przed nami eliminacje Euro 2024, które nie dość, że ogółem są dość banalne do przejścia, to jeszcze dobrano nam takich rywali, że nic, tylko wyściskać Ceferina. Mamy przed sobą doskonały poligon doświadczalny, mamy przed sobą długie dwa lata na pracę, podczas której będzie można nauczyć kadrę czegoś innego, niż maskowania wad poprzez zakaz gry krótkimi podaniami do przodu na własnej połowie. Pewnie lepiej bym się czuł z Guardiolą lub Kloppem za sterami, ale nie uważam, by Michniewicz był trenerem w stu procentach jednowymiarowym. Pytanie pozostaje – czy faktycznie uda mu się coś zbudować?
Delikatne powody do optymizmu daje po pierwsze sukces obecnego mundialu – nawet u piłkarzy, którzy mogli być sceptyczni co do planu selekcjonera, wyjście z grupy musi budzić szacunek. Po drugie – już wcześniej Michniewicz miał swoją grupę, którą przeprowadził do seniorskiej piłki z reprezentacji U-21. Dla Bielika, Kiwiora czy Żurkowskiego Michniewicz od początku był wiarygodny – a ta grupa z U-21 jest przecież o wiele szersza. Każdy z tamtych piłkarzy wciąż się rozwija, wciąż idzie do przodu – i jest szansa, że będzie w stanie grać w inny sposób, niż odchodząca stara gwardia. Mam wrażenie, że na pierwszym zgrupowaniu po mistrzostwach Michniewicz będzie w stanie trafić do piłkarzy z każdym pomysłem – także tym, który zakłada wywrócenie do góry nogami obecnej gry i zmianę w kierunku bardziej otwartego, pozytywnego grania.
Co może martwić?
Co martwi? Cóż, Michniewicz jednak nawet w Legii ostatecznie nie udowodnił, że jest w stanie na pewniaku klepać słabszych rywali. Że jest w stanie zbudować ofensywną maszynerię, która wciąga nosem każdego kolejnego przeciwnika. Boję się też, że tak jak postawiliśmy wszystko na szali w walce o wynik na mundialu, za moment zacznie się stawianie wszystkiego na szali w walce o wynik w eliminacjach Euro. Jedna, dwie porażki i zamiast wielkiego reformowania będzie powrót do strategii, która przyniosła fazę pucharową Mistrzostw Świata. Zamiast zmiany pokoleniowej – również w myśleniu o piłce, w myśleniu piłkarzy o swoim potencjale – dostaniemy szybki powrót do starej dobrej lagi na Robercika.
Osobny temat, to dół piramidy – czyli co zrobić, by Michniewicz nie wybierał spośród piętnastu zawodników regularnie grających w mocnych ligach, tylko spośród pięćdziesięciu takich piłkarzy. Tutaj jednak Michniewicz będzie miał zapewne ograniczone możliwości – temat szkolenia w Polsce to na tyle grząski grunt, że selekcjonera się na te bagna nie wypuszcza.
Jak więc to będzie z tym Michniewiczem? Na bardzo ważne, może nawet kluczowe dwa lata, dostajemy trenera, który musi dostać nowe zadania. Wynik jest bardzo, bardzo ważny, kluczowy, na koniec liczy się tylko tabela rozgrywek. Ale naprawdę zasługujemy na wychodzenie z tego dziadostwa asekuranckiej, zawsze bezpiecznej, zawsze przebrzydkiej gry. Kiedy, jak nie podczas takiego okresu reformować, zmieniać, zawracać kijem rzeki? Kiedy, jak nie przy okazji takich eliminacji, z takimi rywalami? Chcę wierzyć, że Michniewicz po załataniu obrony zacznie się zajmować atakiem. I tak jak drastycznie obniżył liczbę traconych goli po tym, co proponował Sousa, tak teraz spróbuje wrócić do takiego strzelania z przodu. A jeśli się nie uda? Jeśli Michniewicz dalej będzie proponował nam takie mecze jak przeciw Meksykowi czy Argentynie, jeśli to będzie jego stały plan na kadrę? Albo co gorsza – stracimy te dwa lata na takie gówno-granie, a na Euro i tak nic nie zdziałamy?
Cóż, wtedy znowu będziemy głęboko w dupie. W miejscu, gdzie już wiele razy udawało nam się w pełni zadomowić. Z tą różnicą, że już nie będą nas z niej wyciągać Lewandowski i Szczęsny, tylko ich następcy. Nawet taki pesymista jak ja, woli tego na razie nie brać pod uwagę.
Komentarze