Informacja, że senegalska federacja skorzysta z pomocy szamanów, by Sadio Mane był zdrowy na mistrzostwa świata nie zdziwiła mnie ani trochę. Ba, po kilkunastu miesiącach bliskiego kontaktu z afrykańskim futbolem byłbym zdumiony, gdyby mistrzowie tego kontynentu nie skorzystali z pomocy swoich specjalistów.
- Sadio Mane jest niepewny gry na mistrzostwach świata w Katarze
- Reprezentacja Senegalu skorzysta z niekonwencjonalnych metod, aby pomóc swojej gwieździe
- Praktyki szamanów są znane w całej Afryce. Często są wykorzystywane w sporcie
Reprezentacja Senegalu – Sadio Mane zdąży na mundial?
Nigdy chyba nie zapomnę mojego zdumienia, gdy kilka minut przed ligowym meczem piłkarze Dulla Boys zaczęli polewać swoje piszczele czymś, co miało niepokojąco czerwony kolor. Byliśmy na meczu w Kinyasini, a wokół boiska stało i śpiewało ponad półtora tysiąca ludzi, czekających na mecz zanzibarskiej Liga Daraja Kwanza, czyli odpowiednika polskiej I ligi, drugiego poziomu rozgrywkowego. Dla zawodników nie było zaś w tamtym momencie nic ważniejszego, niż polanie sobie nóg.
– To jest jakaś zwierzęca krew? – pytałem lekko zaniepojony.
– Nie, to mieszanka z wodą – wyjaśniał mi kapitan drużyny.
– Ale mieszanka czego? Zwierzęcej krwi? – pytałem dalej, mając w pamięci pojawiające się przed każdym mundialem historie o afrykańskich zwyczajach przenoszonych na piłkarskie murawy.
– Nie, to od pewnego starego człowieka z naszej wioski. Ma chronić nasze kości, bo tu w Kinyasini gospodarze grają bardzo ostro – z uśmiechem wyjaśniał mi Sadru, patrząc trochę jak na niedzielnego kibica, który pierwszy raz przyszedł na mecz. Jak mogłem nie wiedzieć o takich rzeczach?
Po chwili wyjaśniono mi – na szczęście! – że nie jest to krew starszego człowieka, a tylko woda z barwnikiem z owoców specjalnie przygotowana przez miejscowego szamana a potem dotknięta przez owego wioskowego seniora, więc… postanowiłem w to uwierzyć. Ale pewności, co było w tej butelce nie będę miał nigdy. Dulla Boys łatwo wygrali ten mecz, nogi nie odstawiali. A fanatyczni i impulsywnie reagujący kibice, często wyglądający jakby zaraz mieli wbiec na boisko, po końcowym gwizdku nagrodzili zespół gości brawami. Szef miejscowego klubu zaproponował nawet, by Dulla Boys grali w Kinyasini swoje mecze domowe, bo tak grającej drużyny w lidze nie ma i ludziom się to podoba.
Przed innym meczem ligowym, w Bungi, malutkim miasteczku leżącym w połowie drogi między Stone Town a Paje, na stadionie, a raczej boisku przypominającym źle utrzymane pastwisko, zainteresowało mnie trzech ludzi, którzy regularnie kręcili się przy Dulla Boys, a nawet jeździli z nimi autokarem na mecze. Okazało się, że są to nie tylko fani, ale także miejscowi specjaliści od juju. Od samego początku sprawili wrażenie bardzo z siebie zadowolonych. Mieli powody. Do Bungi przyjechali wcześniej, by zakopać na środku boiska specjalne juju, czyli rodzaj talizmanu. Tuż przed spotkaniem, by jeszcze bardziej pomóc drużynie, jeden postanowił polać boisko specyfikiem z półtoralitrowej butelki, ale… przesadził. Dostrzegli go gospodarze i zaczęli coś podejrzewać. Gdy ich zespół stracił pechowego gola przed przerwą, całą przerwę poświęcili na śledztwo, czy rywale czegoś nie zakopali przed meczem. Wreszcie znaleźli chłopca, który coś widział i odkopali juju z koła środkowego. Mecz skończył się remisem, ale można było się tego obawiać już patrząc na twarze graczy Dulla Boys, gdy gospodarze wykryli podstęp ich szamanów. Sporo wiary w dobry wynik uleciało.
Takich historii jest więcej, ale te pokazują, jak wielką rolę w afrykańskiej kulturze odgrywają miejscowe wierzenia lub przesądy. Kilka razy miałem okazję ze znajomymi odwiedzić znanego na cały Zanzibar szamana w Makunduchi, który w swojej chatce, stojącej zgodnie z zasadami poza wioską a nie wśród “zwykłych” domów, miał oprócz wielu specyfików także dwie koszulki piłkarskie drużyn, którym pomaga. – Jak grają między sobą, to ja się nie wtrącam – wyjaśniał mi szaman. – Ale w innych meczach ich wspieram.
– To trochę nie fair, że pomaga im coś poza umiejętnościami – próbowałem dyskutować.
– Nieuczciwie by było, gdyby moim przyjaciołom nikt nie pomagał, a rywal miałby mocne juju. A tak wygrywa lepszy – spokojnie tłumaczył szaman, do którego miałem jednak ogromny szacunek. Słyszałem historię jego życia – historię chłopca, który kilka tygodni był w śpiączce i pomógł mu dopiero lokalny specjalista. Ojciec obiecał wtedy, że chłopczyk, gdy dorośnie, też będzie pomagał ludziom, ale… po paru latach o obietnicy zapomniał. I wtedy chłopiec zapadł w śpiączkę, budząc się po paru dniach, gdy szaman przyszedł i przypomniał o obietnicy. Brzmi jak historia z Wiedźmina? W Afryce to codzienność. Podobnie jak wszystko, co związane z juju. To po prostu część życia.
Czym więc jest juju? Ludzie w Afryce mówią, że wszystkim, co ma związek z nadprzyrodzonymi mocami, trudnymi do wyjaśnienia. Juju to czary same w sobie, ale juju to również każdy przedmiot, który zawsze miał magiczną moc, lub mu ją nadano. Oczywiście bywają różne juju: te dobre, mające pomagać klientom szamanów i te złe, mające zaszkodzić wrogom. Mój znajomy szaman z Makunduchi mówi, że on “złego juju nie praktykuje. Zna, ale nie praktykuje. Bo juju ma czynić dobro i to jest jego misja”.
Opisywany szaman jest człowiekiem bardzo szanowanym w okolicy. Ludzie opowiadają, ile razy im pomógł, a u niego w chacie szybko widać, w jaki sposób to robił. Oczywiście ważne jest wszystko to, co wokół “zaklęcia” – cała otoczka i coś, co u nas nazwalibyśmy przedstawieniem, albo po prostu “show”, co ma je uwiarygodnić, podobnie jak trans szamana i jego omdlenia oraz dzikość – ale kluczowe jest to, co widać gołym okiem. Bardzo dużo przeróżnych ziół świadczy o tym, jak naprawdę leczy chorych ten lokalny lekarz. Tu jest jego największa siła, której używa też potem do praktyk, rzekłbym, psychologicznych. Oprócz medycyny naturalnej wykorzystuje po prostu znajomość ludzkiej natury i swoją pozycję wioskowego autorytetu. Choćby po to, by dać ludziom wiarę, że wszystko wokół będzie im sprzyjać, gdy sami zapracują na sukces. Tak samo oczywiście działają spece od juju podróżujący z drużynami piłkarskimi. I nawet jeśli ci z Dulla Boys byli wściekli po meczu, bo w przerwie rywale znaleźli ich talizman i wykopali, a gospodarze wyszarpali potem remis, to na dłuższą metę wszystkie wydarzenia tego spotkania potwierdziły siłę juju. Było pod piaskiem (bo nie pod murawą) – był wynik. Wykopali – skończyło się remisem.
Wróćmy jednak do Sadio Mane i planowanej pomocy szamanów. Opisałem widziane przez mnie sytuacje z Tanzanii, którą od Senegalu dzieli ponad 9 tysięcy kilometrów. Afryka pełna jest różnorodności, każdy kraj ma swoje zwyczaje, legendy, wierzenia i setki przesądów, ale akurat juju funkcjonuje nie tylko we wschodniej, ale i zachodniej częsci kontynentu. W 2017 roku głośno było przecież o próbie wrzucenia juju przez piłkarzy reprezentacji Senegalu do lat 20 do bramki równieśników z Zambii podczas Pucharu Narodów Afryki U-20, wszystko zarejestrowały zresztą kamery.
Nie dziwię się więc, że ideę wsparcia szamanów w leczeniu Mane popiera nawet sekretarz generalna FIFA, Fatma Samoura. Działa w organizacji na wskroś racjonalnej, pozycję ma tam potężną, a jednak wspiera rodaków. Przekonany jestem, że nie tylko Aliou Cisse, ale wszyscy selekcjonerzy krajów afrykańskich wyrazili zgodę na obecność w swoich szerokich kadrach w Katarze speców od juju (nazwy “czary” unikam świadomie). Nie ma znaczenia, czy taki szaman jedzie jako psycholog, ochroniarz, czy asystent kitmana – w rzeczywistości będzie kluczowym członkiem sztabu.
Wielu piłkarzy wierzy bowiem, że szamani im pomogą, a przynajmniej nie zaszkodzą. I to jest najważniejsze, to daje im kilka procent więcej szans na sukces. A czy naprawdę wiara ta aż tak bardzo różni się czymś od wiary wielu znanych piłkarzy, że pomogą im siły nadprzyrodzone, albo kuracja u Marijany Kovacević, słynącej z leczenia końskim łożyskiem?
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Komentarze