Dzisiaj wnikliwie przejrzałem swoje teksty z ostatnich dni, przede wszystkim w poszukiwaniu popiołu, który powinienem wysypać na swoją głowę za to, że wątpiłem w reprezentację Polski. Ku mojemu zdziwieniu – wcale nie mam do odszczekiwania tak wiele, bo asekurowałem się cały czas furtką awaryjną: cała krytyka po Meksyku może się okazać przesadzona, jeśli tamta karykatura futbolu była jedynie środkiem do celu. A czy była środkiem do celu?
- W starciu z Arabią Saudyjską Herve Renarda mogliśmy obejrzeć coś na kształt “the best of Czesław Michniewicz”
- Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że plan na mundial był dobry, a co więcej – na razie udaje się go zrealizować
- To jednak wciąż perspektywa minimalistów, bo zakończenie grupy nad Meksykiem nie musi oznaczać awansu, choć przecież jeszcze miesiąc temu wydawało się to niemal oczywiste
Wrócił stary dobry CzesMich
Plan na Meksyk z grubsza opisałem wczoraj, wraz z – moim zdaniem – najbardziej przekonującym wytłumaczeniem tego planu. Polska, polscy piłkarze, liderzy polskiej kadry byli na tyle dociążeni wiecznymi mundialowymi rozczarowaniami, że rywalami Lewandowskiego, Szczęsnego, Glika i Krychowiaka nie byli tak naprawdę Meksykanie, ale przeciwnicy gdzieś głęboko w ich głowach, gdzieś głęboko w kącie każdej kolejnej szatni na każdym kolejnym turnieju. Nie będę powtarzał wczorajszych hipotez, zauważę jednak, nie bez poczucia dumy – faktycznie mentalnie ta drużyna zrobiła ogromny krok. Gdy w drugiej połowie pojawiły się nawet elementy gry z klepki gdzieś głęboko na swojej połowie, pomyślałem sobie – coś w tych głowach puściło. Coś w tych głowach się przestawiło, coś sprawiło, że Frankowski bez stresu bierze na plecy dwóch rywali i puszcza piłkę tunelem do Casha. Zupełnie inna zaciekłość, zupełnie inna postawa, zupełnie inne nastawienie. Tak, trochę się śmiałem, gdy wznawialiśmy grę serią krótkich podań w trójkącie Szczęsny-Kiwior-Glik, by ostatecznie i tak wyekspediować futbolówkę jak najdalej. Ale to już było inne granie, inna mimika, inna pewność siebie. Nawet to podostrzenie na początku, balansowanie Matty’ego Casha na krawędzi czerwonej kartki – pewnie przesadzam, mam skłonności do przypisywania zbyt dużej roli temu, co w głowach, a nie co w nogach piłkarzy. Natomiast to była zupełnie inna twarz tej samej drużyny.
Przy czym wcale nie wyparł się samego siebie Czesław Michniewicz. Tak jak z Meksykiem obejrzeliśmy trochę przesadzoną karykaturę jego najlepszych spotkań, tak z Arabią Saudyjską wrócił ten stary, dobry CzesMich. Meksyk na tle jego spotkań z U-21, tych przywoływanych przed turniejem jako dowód na skuteczny pragmatyzm selekcjonera, wyglądał fatalnie. To nie było ani 3:2 z Belgią, ani 1:0 z Włochami, ani nie 3:1 z Portugalią, pamiętny mecz, gdy chyba najmocniej było widać, jak kunsztownie potrafi wyglądać piłka nożna ukierunkowana na destrukcję. To był mecz wyjazdowy, u siebie przegraliśmy 0:1, po drugiej stronie m.in. Joao Felix, Diogo Jota, z ławki wchodził Rafael Leao. I co? I po pół godziny Polska prowadziła 3:0. Gdy ktoś po Meksyku pisał: bo Michniewicz inaczej nie umi, niż 16% posiadania piłki i 32 długie podania od Szczęsnego do Lewandowskiego, to wspominałem tamte mecze, gdy dysproporcja pod względem jakości zawodników była gigantyczna, a selekcjoner stawał przed wyzwaniem – jak Jotę i Felixa powstrzymywać obroną Gumny-Bielik-Wieteska-Pestka, a przy okazji walczyć o zdobycie bramek z przodu.
Michniewicz przeciw Arabii Saudyjskiej, jego drużyna przeciw Arabii Saudyjskiej wyglądała tak, jak pewnie wyobrażali sobie najwierniejsi kibice Michniewicza. W tyłach nadal duża solidność, tak naprawdę poza bardzo “miękkim” karnym Bielika uniknęliśmy drastycznych błędów, jeśli Saudyjczycy coś sobie tworzyli – to raczej po strzałach z nie do końca wypracowanych pozycji. Za to z przodu? Kurczę, to była dynamika i przebojowość, której szukaliśmy już od dłuższego czasu. Brak lęku przed wejściem w pojedynek, szarpnięciem po linii, przytrzymaniem piłki i celnym zgraniem do boku. Setka Lewandowskiego, gdy podcinał piłkę. Słupek. Strzał w poprzeczkę Milika. Nawet przed przerwą Zieliński mógł przecież dojść do tej trochę zbyt mocnej piłki. Potrafiliśmy coś, czego totalnie nie próbowaliśmy w meczu z Meksykiem – zbieraliśmy drugie piłki po przegranych pojedynkach główkowych, utrzymywaliśmy się przy piłce przy tym pierwszym doskoku Saudyjczyków, przechodziliśmy w boczne strefy ze swobodą o wiele większą, niż podczas tej spiętej murarki na inaugurację. 2,04 do 1,87 w xG, pomimo, że Saudyjczycy mieli karnego, co zawsze ma ogromny wpływ na tę umowną statystykę. Przy posiadaniu piłki, które FIFA na tym turnieju opisuje jako 30% do 57% (pozostała część “In contest”) – majstersztyk. Nastukać ponad dwa w expected goals przy 30% posiadaniu piłki, ostrzelać słupek, poprzeczkę, dać popracować Al Owaisowi… To jest Michniewicz, na jakiego liczyliśmy przy jego zatrudnieniu. To jest ten plan, który zaświtał nam w głowach, gdy z dnia na dzień osierocił nas Paulo Sousa. Ściągnąć kogoś, kto na krótkim odcinku jest w stanie zagwarantować skuteczność. Nawet jeśli momentami nie jest specjalnie powabna.
Gdy Robert Lewandowski odebrał piłkę próbującemu rozgrywać od własnej bramki stoperowi Arabii Saudyjskiej, wielu rozmówców trenera Michniewicza musiało uśmiechnąć się pod nosem. Szczęsny przecież powiedział: są narody, które nie potrafią grać od tyłu. A sam Czesław Michniewicz często powtarzał, że jak sama nazwa wskazuje, obrona powinna najpierw zrealizować swoje cele obronne, a potem myśleć o czymś więcej. W takim starciu, w takich okolicznościach, gdy przez ostatnie dwa dni pół państwa debatowało o tym, czy Polacy potrafią wyjść spod pressingu inaczej niż waląc przed siebie jak najwyżej i jak najdalej – rywal gubi się w tak prostej sytuacji. Michniewicz, który był wyklinany jako ten, który zabija kreatywność naszych stoperów, teraz triumfuje po tym, jak stopera rywala zgubiła przesadna wiara we własne umiejętności kreowania.
Cztery punkty. Mogło być sześć. Gole 2:0, przy czym główny rywal ma aktualnie gole 0:2. To wszystko przy zmarnowamy rzucie karnym Roberta Lewandowskiego, pewnie na wagę dwóch punktów więcej i awansu już dziś wieczór. Jest… Z jednej strony tak, jak oczekiwaliśmy – bo Meksyk to zespół porównywalnej klasy, a 3 punkty z Arabią Saudyjską dopisywaliśmy sobie właściwie w momencie losowania. Ale z drugiej strony – przed momentem zastanawialiśmy się, czy uda się utrzymać Michniewiczowi posadę do trzeciego meczu i czy Herve Renard nie będzie zbyt drogi po tym, jak już w drugiej kolejce zapewni Arabii Saudyjskiej awans do kolejnej fazy. Jasne, pewnie trochę zadziałała magia mundialu, pewnie zadziałały też naprawdę kompromitujące fakty wokół pierwszego meczu, pewnie wyśmiewanie ze strony zagranicznych ekspertów, zaszokowanych jakim cudem drużyna Lewandowskiego i Zielińskiego może grać tak słabo. Ale mimo wszystko – nawet ci wstrzemięźliwi krytykowali. Nawet ci ostrożni byli zniesmaczeni. Pod tym kątem dzisiejszy sukces właściwie nie może zostać zdeprecjonowany.
Najgorsza jest świadomość, że… jeszcze niczego nie osiągnęliśmy. Spoglądając na to, jak wypadł Meksyk w dwóch pierwszych meczach i na to jak wypadła Arabia Saudyjska – nadal w grze jest ten najczarniejszy scenariusz, czyli zwycięstwo Saudyjczyków i “wliczona w koszta” porażka z Argentyną. Plan ukierunkowany na zakończenie grupy nad Meksykiem udałoby się zrealizować – ale nie dałoby to upragnionego wyjścia z grupy. Komediodramat, scenariusz po prostu grotestkowy, bo Herve Renardowi wymarzyło się powstrzymać Messiego.
Ale na to będzie czas po Argentynie. Dziś można jedynie dziękować, za tę serię odkupień, którą wczoraj mogliśmy obserwować. Wojciech Szczęsny, który był bohaterem memów w dniu otwarcia, przypominano mu wszystkie reprezentacyjne wtopy od 2012 roku, tym razem daje nam drugi oddech w najbardziej potrzebnym momencie, notując po drodze najlepszą jak dotąd interwencję mundialu. Piotr Zieliński zdobywa bramkę, to prawie jak statement. Bartosz Bereszyński objechany w pamiętnym meczu ze Słowacją? Teraz prawie jak opoka, a uśredniając noty z obu meczów – prawdopodobnie jeden z najlepszych Polaków. Arkadiusz Milik, który przez moment wydawał się opadać w klasyfikacji strzelców na czwarte miejsce, za Piątka i Świderskiego, wykonuje tytaniczną robotę, którą nieomal puentuje golem. Grzegorz Krychowiak, który daje się faulować, a w międzyczasie obserwuje jak koledzy łapią kolejne żółte kartki – dwa widoki, których nie spodziewaliśmy się obejrzeć. Wreszcie Czesław Michniewicz. Znów zwycięski, znów roześmiany.
Przecierpieliśmy wszyscy ten Meksyk. Dostaliśmy nagrodę z Arabią Saudyjską. Teraz tylko jej nie zmarnować i nacieszyć się nią trochę dłużej, niż do środy.
Raz jeszcze jednak przypomnę – w XXI wieku jeszcze takiego mundialu nie mieliśmy. Za mojego życia nie przeżyłem takiej mundialowej radości, jak wczoraj. Ze wszystkich dużych turniejów już tylko Euro 2016 zostało w kolejce do przeskoczenia. Sobie, Wam, Michniewiczowi i całej Polsce życzę, by to się stało.
Komentarze