47 nazwisk na liście Czesława Michniewicza to wcale nie jest dużo. Fakt, że nie ma ich 55 pokazuje tak naprawdę problemy reprezentacji Polski. Kadra niby jest szeroka, ale widać po niej wyraźnie, jak krótką kołdrą przykrywać musi braki Czesław Michniewicz.
- Czesław Michniewicz nie miał takiego komfortu i pozytywnego bólu głowy jak Gareth Southgate
- Selekcjonerzy Meksyku i Arabii Saudyjskiej inaczej działają przy wstępnych powołaniach niż selekcjoner reprezentacji Polski
- Nie jest wykluczone, że w ostatecznej kadrze Michniewicza zobaczymy piłkarzy, których większość obecnie nie widzi
Reprezentacja Polski – czy kadra Michniewicza jest za szeroka?
Prowadzący Arabię Saudyjską Herve Renard 26 nazwisk piłkarzy, którzy będą mogli rywalizować z Polską w Katarze poda po skreśleniu zaledwie sześciu pechowców. Gerardo Martino na zgrupowanie do USA zabierze zaledwie 31 piłkarzy i z nich wybierze tych, którzy dostąpią zaszczytu reprezentowania Meksyku na mistrzostwach świata. Polska lista liczy znacznie więcej nazwisk, ale i tak świadczy moim zdaniem o naszym ubóstwie.
Doświadczony w reprezentacyjnych bojach Francuz będzie miał czas, by przygotować najlepszych piłkarzy z Arabii Saudyjskiej na dłuższym zgrupowaniu, nic więc dziwnego, że nie chce mieć tam zbyt wielkiego tłoku. Ryzyko kontuzji na zgrupowaniu też jest jednak mniejsze niż choćby w przypadku ligowego meczu w Premier League. Skala talentu w pustynnym kraju, liczba graczy aspirujących do gry na najwyższym poziomie też nie porażają, stąd lista Renarda jest naprawdę krótka. Martino ryzykuje moim zdaniem więcej, ale też uznał widać, że więcej klasowych piłkarzy w Meksyku brak. Co innego Gareth Southgate – lista dumnych synów Albionu będzie wydłużona do maksimum, do 55 nazwisk. I to właśnie pokazuje siłę wicemistrzów Europy, którzy na kilku pozycjach mają taką rywalizację, że o bilet do Kataru drży nawet fenomenalny Trent Alexander-Arnold (tak, wiem, że popełnia błędy w defensywie). Szkoleniowiec Anglików chce mieć wybór, chce zabezpieczyć się na wypadek kontuzji swoich graczy, walczących z najbardziej wymagającymi rywalami świata dwa razy w tygodniu na boiskach Premier League i Ligi Mistrzów, dlatego wypełnia wszystkie dostępne miejsca w liście numer jeden. By okazało się, że gdy w ostatniej chwili – chwili dość długiej, bo przecież do dnia podania ostatecznie listy niektórzy rozgrają nawet 6 meczów – wypadnie dwóch lewych obrońców, mieć na ich miejsce dwóch kolejnych.
Czy taki komfort będzie miał Czesław Michniewicz? Niby tak, zrobił naprawdę wiele, by jednak mieć pole manewru. Ze zdumieniem słuchałem spekulacji medialnych, że na jego liście będzie nie więcej niż 40 nazwisk – bo po co ograniczać sobie pole manewru? Ta lista to miejsce, w którym nie powinno być pustych rubryk. U nas jest osiem i to świadczy o słabości polskiej piłki.
Pustych miejsc zostałoby więcej, gdyby cienia szansy nie dostali ci, którzy mogą jeszcze powalczyć o swoje nadzieje. To wbrew pozorom bardzo ważne nazwiska i bardzo ważni piłkarze. Gdybyśmy bowiem wszystkie 47 nazwisk wrzucili do trzech worków, to okaże się, że w pierwszym, z tak zwanymi pewniakami, którym tylko kontuzja bądź kataklizm odbiorą wyjazd do Kataru, jest najwyżej 11 piłkarzy z pola. Tak, tak, wcale nie więcej. Jedenastu lub nawet dziesięciu (bo przecież wliczamy choćby mających swoje problemy Mateusza Klicha i Jacka Góralskiego) bez których kadra byłaby wyraźnie uboższa. Dodajemy czterech bramkarzy (sprzeczając się trochę, czy oprócz Bartłomieja Drągowskiego i Radosława Majeckiego o pozycję numer cztery, “bramkarza, który pojedzie po doświadczenie na wielkiej imprezie”, nie powinien rywalizować Kacper Tobiasz) i widzimy, że 30 graczy może powalczyć o 11 miejsc na wielkiej imprezie. Oczywiście, niektórzy są znacznie bliżej, szanse innych są – jak to powiedział kiedyś Jaskier do Geralta, oceniając prawdopodobieństwo sukcesu wiedźmina – molekularne, ale w żadnym innym sporcie cuda nie zdarzają się przecież tak często jak futbolu.
Małym cudem byłby choćby wjazd do Kataru Patryka Dziczka, nie tyle nie grającego, co nie kopiącego nawet piłki wiele miesięcy z powodu kłopotów z sercem. Dziś wrócił na boisko, a trener Waldemar Fornalik mówiąc mi o włączeniu tego pomocnika po raz pierwszy do meczowej kadry, nie krył dla swojego piłkarza podziwu. – Wrócił przygotowany fizycznie, głodny gry, ambitny. Świetny chłopak. I nadal czuje piłkę – oceniał. I szczerze? Jeśli Dziczek zagra cztery bardzo dobre mecze przestaniemy o nim mówić jak o “dopisanym na zachętę”, a zaczniemy jak o poważnym kandydacie na pozycję, na której reprezentacja ma naprawdę poważny problem. Trzymam mocno kciuki i wierzę, że ten finałowy epilog z prawdziwym happy endem w środku pola na stadionie w Katarze może powstać. Nazwijcie mnie też przesadnym optymistą, ale naprawdę uważam, że grupa pościgowa może wywrzeć konkretną presję na piłkarzy, którzy powoływani byli regularnie i od lat, a Dziczek nie musi być jedynym, którzy nagle zwietrzą swoją szansę na mundial. I nawet jeśli nikt z grona Michał Karbownik (lewy wahadłowy, dodajmy), Kacper Kozłowski, Maik Nawrocki i Damian Szymański do Kataru nie pojedzie, dobrze że są na tej liście. Choć ja mam wrażenie, że przynajmniej jeden z nich bilet na samolot do Dauhy dostanie. I może nawet o którymś z nich tweeta podobnego do tego o Bartoszu Kapustce napisze Gary Lineker? Na takich imprezach jeden wielki mecz, zwłaszcza przeciwko takiemu rywalowi jak Argentyna, gdy można spróbować schować do kieszeni którąś z jej gwiazd, może zaważyć na całej karierze. Także kogoś, kto do samolotu wsiada jako ostatni. 90 minut, katarski upał, fura szczęścia, mecz życia. Naprawdę nierealne?
Czy nazwisk mogło być więcej? Chciałbym, by było, ale rozumiem, że nawet na zachętę od selekcjonera trzeba zasłużyć. Zginęli nam ostatnio w Salzburgu Kamil Piątkowski i Sebastian Walukiewicz z Empoli, ale wierzę, że zdrowi powalczą o powrót do kadry po mistrzostwach. Kontuzja wykluczyła też Bartosza Salamona. Rozumiem, że za późno było, by sprawdzić, czy Bartosz Nowak to “international level”, podobnie jak zaufać nagle Rafałowi Wolskiemu. Widać jednak, że nawet nie za bardzo jest o kim dyskutować w kontekście braków na ogłoszonej wczoraj listy Czesława Michaniewicza i to jest chyba najsmutniejsze.
Powiedzmy sobie szczerze: czwartkowe ogłoszenie listy wybrańców, którzy mają szansę pojechać reprezentować Polskę na mistrzostwa świata w Katarze było tak naprawdę tylko wydarzeniem medialnym, formalnością ubraną w odświętny garnitur. Selekcjoner przyznał, że gdyby już wczoraj musiał wskazać 26 graczy – wie na kogo by postawił. Ja mam nadzieję, że jeszcze ktoś błyśnie, że pokażą się jeszcze choćby Szymon Żurkowski czy Tymoteusz Puchacz, ale trenera rozumiem. Powtórzę: wcale wielkiego wyboru nie ma.
O piłce warto jednak rozmawiać i robić wokół niej dużo szumu, bo tak przecież funkcjonuje obecny świat. Droga innych dyscyplin, by futbolowi w Polsce dorównać jest wprawdzie bardzo daleka, ale najgorsze co można zrobić, to nie dbać o swój produkt. Przekonali się o tym bardzo boleśnie choćby ludzie odpowiedzialni w Polsce za koszykówkę w latach 90-tych i na początku naszego wieku: z jednej strony boom, NBA, które zaczęło regularnie pojawiać się w telewizji, a nie tylko na poniszczonych, oglądanych setki razy kasetach wideo, młodzież na podwórkach, a z drugiej ligowa zapaść i żadnych korzyści. Dziś miłośnicy koszykówki małymi kroczkami starają się odzyskać choć trochę gruntu, korzystają jak mogą z niesamowitego występu reprezentacji na mistrzostwach świata oraz z amerykańskiego debiutu Jeremiego Sochana, ale do nadrobienia mają wiele lat. Polska piłka tymczasem, choć krytykowana, nadal ma się dobrze, także dzięki wizerunkowi medialnemu zaciemniającemu trochę mały jednak potencjał reprezentacyjny. Ale i tak warto o niej rozmawiać i o nią dbać każdego dnia. I sprawiać, by się o niej mówiło i rozmawiało, tak jak choćby przy okazji wczorajszych powołań. Nawet gdy wnioski nie są za wesołe, a o marnych perspektywach i coraz częstszych deklaracjach typu “na tym mundialu nie mam żadnych oczekiwań” zapowiemy dopiero, gdy dojdzie do głosu siedzący w nas nieuleczalny kibic, dopiero wtedy gdy Polacy pierwszy raz kopną piłkę na katarskich boiskach.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Komentarze