Byłem wściekły na Leo Beenhakkera i rozczarowany słowami Holendra, oraz całą postawą ówczesnego selekcjonera reprezentacji, gdy przeczytałem jego apel, by Polacy wyszli ze swoich drewnianych chatek. To był jednak rok 2008, a ja byłem wtedy 14 lat młodszy i mniej doświadczony. Teraz coraz bardziej obawiam się, że powinniśmy jak najszybciej wrócić do słów byłego szkoleniowca Realu Madryt, bo inaczej znajdziemy się niepokojąco blisko wspomnianych przez niego chatek, albo nawet znacznie mniej rozwiniętych szałasów.
- Reprezentacja Polski udział w mundialu w Katarze zakończył porażką z Francją w 1/8 finału
- W kraju rozpoczęła się już debata na temat przyszłości Czesława Michniewicza
- Występ Biało-czerwonych na mundialu przyćmiła również kwestia podziału ewentualnych premii, które drużynie miał obiecać Mateusz Morawiecki
Skrajne opinie
Leo mówił jeszcze, że „W Polsce trener jest albo królem, albo kupą g…”, akcentując wyraźnie, że nie ma stanów pośrednich. Trudno odmówić mu racji. Opinię też musisz mieć wyrazistą, by spróbować zaistnieć. Ja dostrzegam więcej argumentów „za” niż „przeciw” dalszej pracy z kadrą Czesława Michniewicza, ale nie wykluczam, że
– mam za mało danych i stąd moje zdanie;
– że inni mogą mieć zdanie przeciwne i warto z nimi dyskutować, bo to oni mogą mieć rację.
I to mimo tego, że wiem, w jakiej cenie są w dzisiejszych czasach skrajne opinie.
Bo ja umieściłbym obecnego selekcjonera z dala od końców osi, będąc jednak bliższym oceny pozytywnej: bo jednak dał nam wynik. I to nawet nie ten z Kataru – godny uznania, ale nie zachwytu – a ten z marca, ze Stadionu Śląskiego. Wygrana ze Szwecją dała nam powrót wiary w polski futbol i możliwość przeżywania grudniowych, mundialowych emocji. A że skończyło się, jak skończyło? Szkoda, po prostu szkoda.
W Katarze Czesław Michniewicz zdobył doświadczenie warte więcej niż studia w jakiejkolwiek szkole trenerskiej. Przed mistrzostwami odwiedzał byłych selekcjonerów, by czerpać z tego, co ci przeżyli na wielkich imprezach, ale już chyba wie, że bardziej go to tournee przestraszyło pierwszego meczu (jestem przekonany, że te rozmowy miały wpływ na tak zachowawczą grę z Meksykiem) niż przygotowało na nadchodzące burze. Warto uczyć się na cudzych błędach, bo może braknąć czasu, by samemu wszystkie popełniać, ale trzeba też dokładnie te pomyłki zidentyfikować. A do tego niezbędne jest właśnie własne doświadczenie.
Przed laty obecny selekcjoner sam kupował bilety, by oglądać mecze na wielkich imprezach, całe lata pracował i marzył, by zmierzyć się z zespołem Messiego, by obserwacje zastosować w praktyce. Może nawet rozgrywał ten mecz w głowie. A jestem pewien, że dziś dopiero wie, co zrobiłby inaczej. Dlatego warto zadać sobie pytanie, kto miałby go zastąpić? W Polsce trudno o kandydata z większym bagażem doświadczeń. Młody i zdolny trener z Niemiec lub Holandii woli zacząć karierę od wspinaczki po ścieżce klubowej, a ci najstarsi, z błyszczącymi CV, mogą chcieć już jedynie odciąć kilka pozostałych kuponów, nie gwarantując wcale, lub wręcz nie przejmując się strategią na lata. A nam jest potrzebny, tak jak pisałem TUTAJ dwa tygodnie temu, właśnie ktoś, kto zmieni nasz system od podstaw piramidy, której wierzchołkiem jest reprezentacja i Robert Lewandowski. Kogo nie rozliczymy z jednego lub drugiego awansu, a z efektów pracy po kilku latach. Kto powie jasno i wyraźnie, że miło by było pozostać w najwyższej grupie Ligi Narodów, ale ważniejsze w tych rozgrywkach jest budowanie drużyny, a nie gra o wynik. Dlatego rozmowa o przyszłości selekcjonera nie jest najważniejszą z tych, które przed nami.
Dokładnie 2 tygodnie temu, jeszcze przed meczem z Arabią Saudyjską, napisałem TEN OTO FELIETON. Gdyby ktoś uznał, że dwa moje felietony jednego dnia to za dużo – choć zachęcam, by wrócić do tamtego tekstu – przypomnę tu krótki fragment: ”Wynik na mundialu nie jest najważniejszą rzeczą dla naszego futbolu. Dlatego kolejną już dyskusję o szkoleniu warto zacząć już teraz, zanim obraz zaciemni nam sobotni mecz z Arabią Saudyjską.”
Obraz mógł rozmyć i nadać mu jaśniejszych barw mecz z Francją, mógł sprawić ten mecz, że wyparlibyśmy z głów końcówkę zmagań grupowych i fakt nerwowego trzymania kciuków za przyzwoitą postawę defensywy Arabii Saudyjskiej, ale kilkanaście godzin później o futbolu rozmawialiśmy już znacznie mniej niż o sprawach nawet nie tyle wokółpiłkarskich, co czysto ludzkich. Wyraźnie pokazujących, że choć gra w piłkę i cały system szkolenia (może z wyjątkiem najlepiej się rozwijających klubowych akademii w naszym kraju) jest nadal naszym problemem, to wcale nie mniejszym nasze ludzkie wady. Nie tylko te narodowe.
W słynnej przed laty reklamie wspomniany Beenhakker usłyszał pytanie: „Leo, why?”, na które z uśmiechem odpowiedział: „For money”. Nie sądzę, by którykolwiek z 27 piłkarzy zabranych na mundial pomyślał po powołaniu, że jedzie do Kataru dla pieniędzy, ale jestem w stanie uwierzyć, że gdy temat ogromnych, niesprecyzowanych wcześniej premii się pojawił, przynajmniej kilku zaczęło naprawdę zależeć, by dostać jak najwięcej. Nie pochwalam, ale i nie potępiam: ambitny człowiek chce za dobrą pracę dostawać uczciwą kasę i nawet jak ma dużo, nie chce czuć się pokrzywdzony. Bardziej zastanawia mnie, kto i po co w ogóle wywołał ten temat przed (lub tuż po, wersje nadal krążą dwie) meczem z Argentyną, być może najważniejszym w karierach wielu obecnych w polskiej szatni? Przecież to jest właśnie chwila, gdy pieniądze powinny zejść na drugi plan, zwłaszcza gdy mówimy o tym, że zarobią je ludzie w większości bardzo majętni i mający swoją drogą gwarantowane oraz wynegocjowane w odpowiednim czasie premie od PZPN. Wiem, że zaraz pewnie ktoś o temacie premii od premiera i zamieszaniu związanym z jej podziałem powie niczym komisarz Ryba: „Oświadczam, nie ma żadnego Kilera i żadnego tematu premii. Te rozmowy wymyśliliście wy, dziennikarze!”, ale… No właśnie, ale. Gdyby rzeczywiście nic na rzeczy nie było, byłyby szybkie dementi ze strony sztabu i piłkarzy, byłby krótki briefieng przed hotelem i nie byłoby premiera, który mówił nawet o zasadności tejże premii, a potem o funduszu na rozwój futbolu. No nie. Tych spraw tak się nie zostawia. Wszyscy chyba o tym wiemy, prawda? A jak sprawa rzeczywiście była drobna – choć nie o drobne miało tu iść – tym bardziej należało tak jej nie zostawiać.
Niejasna rola Lewandowskiego
Temat pozostawiono tymczasem na wiele godzin. W Polsce słusznie zawrzało, a piłka nożna znów zeszła na bardzo daleki plan. Niejasna rola Roberta Lewandowskiego i jego opinia nagle sprawiły, że wszystko to obniżyło opinię wielu ludzi o jego postawie na boisku. A przecież on jako kapitan drużyny, piłkarz najbardziej świadomy ze wszystkich, po prostu musiał wziąć udział w każdej dyskusji na linii sztab kadry – piłkarzy. I moim zdaniem dostał rykoszetem.
Rykoszetem oberwał też Lewandowski za mundial. Wielu zapomniało już o jego szczerych, chłopięcych wręcz łzach szczęścia po golu z Arabią, a woli nagle pamiętać jako człowieka, który dwa razy nie strzelił karnego (choć jednego powtórzono) i ogólnie zawiódł na mundialu. Ale czy na pewno? I tu świat nie jest czarno-biały. Wykonywał swoją żmudną i niewdzięczną robotę jako pozostawiony często samemu sobie napastnik, walczył i próbował. Nie dostał odpowiednich narzędzi, by błyszczeć jak inne gwiazdy z innych drużyn, tak jak nie dostał ich Piotr Zieliński w meczach grupowych. Okoliczności nie sprzyjały a i szczęścia brakowało. Lewandowski nie dał na pewno tyle, ile by mógł, a że jest graczem świadomym – frustracja musiała rosnąć. Ale nie róbmy z niego nagle gracza przeciętnego, albo takiego skoncentrowanego na nagrodzie finansowej za 1/8 finału. Zrobił w Katarze mniej niż mogliśmy oczekiwać i niż sam mógł oczekiwać od siebie, ale wcale nie zrobił mało. Zauważą to bardzo szybko, gdy Robert z kadry zrezygnuje, wszyscy ci, którzy uważają, że reprezentacja byłaby świetna bez niego.
Dlatego mam dwie rady, albo raczej prośby: rozmawiajmy o futbolu, wszyscy, ale z rozsądkiem. I spieszmy się kochać Lewandowskiego w reprezentacji Polski i w barwach Barcelony, bo tam też reprezentuje on przecież cały nasz futbol. Drugiego takiego jak Lewy możemy nie doczekać, a bez niego możemy znów wrócić do futbolowych drewnianych chatek. Zwłaszcza, że wracamy tam regularnie, po każdej niemal wielkiej imprezie.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Dzięki za ten portal
Chyba ostatni z tych rzeczowych