To był mecz, po którym powołanie Szymona Żurkowskiego powinno przestać być kwestionowane. On jest po prostu dokładnie jak ta drużyna, jednoosobowo ją reprezentuje. Gdy trzeba gryźć po kostkach, to gryzie. Problem się pojawia, gdy trzeba kopnąć piłkę.
- Powołania, podczas których Czesław Michniewicz zrezygnował z kilku bardziej zaawansowanych technicznie piłkarzy, by postawić na defensywnych zadaniowców, znalazłby potwierdzenie w tym, jak wyglądał mecz z Chile
- To nie było studium piłki nożnej. To było studium wkładania kija w szprychy
- Jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, jak będzie wyglądać nasza gra na mundialu, w środę się ich wyzbył. Pytanie tylko, czy to nie okaże się metodą?
Polska – Chile. Mecz jak Szymon Żurkowski
Szymon Żurkowski jest tu tylko przykładem, który zaplątał się w tym tekście ze względu na dyskusję, jaka toczy się wokół jego powołania. Ale i faktycznie świetnie odpowiada na pytanie – gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości – jaka ma być reprezentacja Czesława Michniewicza. Bardziej jak zadziorny Żurkowski, mniej jak techniczny Klich. Paulo Sousa wlał w polskich kibiców nadzieję, że każdy może grać pięknie, albo chociaż próbować to robić, Michniewicz tę nadzieję zabija. Czy to źle? Nie jestem przekonany. Ale też nie jestem przekonany, czy to dobrze, bo trudno mi uciec od myśli, że wbrew temu, co mówi Grzegorz Krychowiak, na dłuższą metę “sposobem” z Chile wcale nie musimy wygrywać kolejnych spotkań. Krychowiak twierdzi, że podstawą jest defensywa i wykorzystanie połowy okazji, ale defensywa ze starcia z Chile w sporej mierze bazowała na szczęściu. A budowanie ofensywy w zbyt dużym stopniu było jak powrót do piłkarskiej prehistorii. Nasi obrońcy przez 90 minut środowego spotkania zagrali łącznie 18 długich piłek, z czego zbyt wielkiej korzyści nie odnotowaliśmy.
Nie można było spodziewać się po meczu z Chile niczego, a wizualnie i tak wyszło jeszcze gorzej. Pozostaje wierzyć, że jest margines na choć trochę inną grę – niekoniecznie piękną, ale z większym udziałem jakości. Ta nadzieja nosi konkretne nazwiska – Roberta Lewandowskiego, Piotra Zielińskiego, Nicoli Zalewskiego czy Matty’ego Casha.
Michniewicz i jego szczerość
A także Michniewicza, bo – co trzeba mu przyznać – jest w swojej ocenie szczery. Problemy nazywa problemami. Klasyfikuje wśród nich niepokojącą niepewność Jana Bednarka w grze, brak czucia piłki u Żurkowskiego i kilka innych mniejszych elementów. Nie wydaje się, by był niewolnikiem nazwisk, a przynajmniej nie wszystkich. Jest pierwszym selekcjonerem od dawna, który podważył pozycję wspomnianego Bednarka. Na pomeczowej konferencji wysłał co najmniej dwa takie sygnały – mówiąc o tym, że po to ma pozostałych obrońców w kadrze, by móc z nich korzystać oraz że daje sobie czas na przemyślenia, czy to nie moment, w którym trzeba w bloku defensywnym dokonać zmian. Na dziś odpowiedniego poziomu nie gwarantuje dwóch z trzech podstawowych stoperów.
Kadrę przed wylotem do Kataru pożegnały brawa, co doskonale obrazuje powiedzenie o łasce kibica. Przecież to, że Polska nie straciła bramki z Chile nie było efektem perfekcji, a w co najmniej kilku przypadkach korzystnego zrządzenia losu. Równie dobrze moneta mogła spaść na drugą stronę i zamiast braw, byłby chłód nie tylko w znaczeniu dosłownym (uwierzcie, na stadionie było nieludzko zimno). Odbiór tłumu kształtują momenty – tym razem takim był ten, w którym piłka w odpowiednim czasie spadła pod nogi Krzysztofa Piątka.
Ktoś spytany o niedociągnięcia w grze reprezentacji Michniewicza mógłby spytać: a gdzie tu są dociągnięcia? Natomiast nie można powiedzieć, że Michniewicz nie potrafi wygrywać, gdy tych dociągnięć brakuje. Oby mecz z Chile był papierkiem lakmusowym dla udowodnienia teorii, że czasy turniejowej Grecji z 2004 roku niekoniecznie minęły.
Komentarze