Nieznany smak awansu okazał się zwyczajnym słodko-gorzkim. Mundialowy blog Olkiewicza #12

Grzegorz Krychowiak (L) i Artur Jędrzejczyk (P) - reprezentacja Polski
Obserwuj nas w
Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Grzegorz Krychowiak (L) i Artur Jędrzejczyk (P) - reprezentacja Polski

Rzadko w piłce nożnej zdarzają się rzeczy nieskazitelne. Każdy udany sezon zazwyczaj miewa słabsze momenty, czasem chwile zwątpienia, czasem chwile cierpienia. Każdy najmniejszy sukces zazwyczaj wykuwa się w bólach, jeśli nawet udaje się je zamaskować na boisku, to z pewnością wyjdą w pełni na materiałach z treningów. Nie ma drużyn idealnych, piłkarzy idelanych, partii idealnych. Są ci, którzy zbliżają się do perfekcji, jak np. w pamiętnym wyścigu Guardioli z Kloppem w Premier League. Ale generalnie nawet oni miewali wyniki zaskakujące, niespodziewane, wtopy, których można było uniknąć. Wydaje mi się, że jeszcze nikt nie użył takiego sformułowania, liczę, że będę pierwszy: nasz awans do fazy pucharowej Mistrzostw Świata nie należy do rzeczy nieskazitelnych. Mocne słowa, prawda?

  • Nie ma sensu wstrzymywać radości, czekaliśmy na te chwile 36 lat
  • Czy można było sobie wyobrazić jeszcze bardziej kuriozalne okoliczności, jeszcze mniej efektowny awans? Cóż, pewnie nie…
  • Jak się zachować w sytuacji, której jeszcze w życiu nigdy nie mieliśmy?

Ludzie, cieszmy się

Po pierwsze, najważniejsze: mamy pełne prawo się cieszyć. Może nie jest to powód do fetowania niczym Australijczycy, którzy w środku nocy wypalili tony pirotechniki podczas wspólnych śpiewów, ale do radości – owszem. Po 36 latach, po nieudanych próbach w 2002, 2006 i 2018 roku, Polska gra w fazie pucharowej Mistrzostw Świata. Po raz pierwszy od 1986 duży turniej kończy fazę grupową, a my jeszcze nie lecimy do domu. Na pewno da się to wszystko deprecjonować i kwestionować, sam zresztą zaraz śmiało się za to zabiorę, ale jednak: to jest wydarzenie pokoleniowe. My, dzieciaki urodzone na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, nie znamy życia z Polską w fazie pucharowej mundialu. Jeśli zachowujemy się jakoś niestosownie, coś robimy źle – do dzieła, ludzie pamiętający jeśli nie 1974 czy 1982, to chociaż 1986 – możecie nas korygować, uczyć kanonów postępowania w tego typu sytuacji. Ale na razie jeszcze nikt nas tego nie nauczył, musimy improwizować. Naturalną reakcją po 36 latach posuchy, naturalną reakcją po pierwszym w życiu awansie, jest radość. Uśmiech. Nawet delikatne świętowanie.

Nie rozumiem totalnie głosów, które nakazują nam odzianie się w pokutne worki już od dzisiejszego poranka. Bo co nam to da? Bo przecież Francja nas rozjedzie. Bo przecież momentami patrzeć się na to nie dało. Okej, to wszystko prawda. Ale ludzie kochani, za mojego życia najczęściej sukcesem był awans na imprezę, względnie zdobycie bramki albo zwycięstwo w meczu o honor. Teraz gramy dalej, a przecież to jest turniej, to jest 90 minut – na przestrzeni 90 minut to i mi się udało kiedyś wygrać na boisku, a przecież nie potrafię w ogóle grać (ktoś złośliwy powie – jak każdy Polak, co było widać po najmocniejszych spośród nas podczas meczu z Argentyną). Leszek Milewski ładnie spuentował: otrzymaliśmy towar bezcenny w świecie futbolu, otrzymaliśmy kilka dni złudzeń, że jesteśmy w grze o mistrzostwo świata. Że możemy Francję pokonać, dlaczego nie? Każdy może każdego pokonać w piłkę nożną, przykładów jest bez liku, zwłaszcza w miejscu, gdzie nie ma rewanżów, nie ma wybaczania, gdzie sekunda rokojarzenia bramkarza może kosztować puszczenie z dymem czterech lat marzeń.

Polska awansowała do 1/8 finału mistrzostw świata!
Polska - Argentyna

Reprezentacja Polski awansowała do 1/8 finału mistrzostw świata! Biało-Czerwoni przegrali z Argentyną 0:2 w meczu 3. kolejki fazy grupowej. Gole dla Albicelestes zdobywali MacAllister oraz Alvarez. Wynik meczu Arabii Saudyjskiej z Meksykiem sprawił, że to nasza reprezentacja zagra w fazie pucharowej mundialu. Wojciech Szczęsny bohaterem. Znów obronił karnego. Czesław Michniewicz zaskoczył przed spotkaniem. W wyjściowej

Czytaj dalej…

Ja się cieszę. Wszyscy powinniśmy się cieszyć. Przez 36 lat mieliśmy tylko powody do smutku, głębszego lub mniej, ale jednak – tylko smutku. Nawet jak wygrywaliśmy, to zawsze w atmosferze: “a co by było, gdybyśmy tak zagrali od początku”. A co by było, gdyby terminarz ułożył się inaczej. Losowanie. Wyjście Wojciecha Szczęsnego do piłki. I tak dalej, i tak dalej. Teraz nie ma gdyby. Po prostu gramy dalej.

Ale co to za granie dalej

Ustalone, że można się cieszyć. Ale czy wobec tego można krytykować? Przed momentem ci niezwyciężeni… Przed momentem ci nieulegli herosi dali nam radość, jakiej nie mieliśmy okazji przeżyć przez ostatnie 36 lat. Czy powinniśmy ich zawinąć szczelnie w kocyk antykrytyczny i już nigdy nie mówić o nich nic, co ma choćby znamiona krytyki?

No nie, krytykować możemy, właściwie krytykować musimy, jeśli chcemy poza radością z awansu powiedzieć cokolwiek o meczu z Argentyną. My tu nie istnieliśmy. W ogóle nie wzięliśmy udziału w walce o punkty. Bazowaliśmy trochę na instynkcie Szczęsnego, trochę na solidności Glika, Bereszyńskiego i Kiwiora w ostatnich dwóch meczach, ale generalnie większość drugiej połowy spędziliśmy w pozycji modlitewnej, zanosząc psalmy do tych samych osób, które zorganizowały nam Obronę Częstochowy. Nie wiem, czy ojciec Augustyn Kordecki krążył gdzieś nad Stadionem Trzy-Pięć-Osiem, ale momentami graliśmy, jakby jego specjalne wstawiennictwo było jedynym sposobem na dotrwanie do końca.

Żeby dobrze unaocznić pewne fakty – awansowaliśmy również dzięki litości Argentyny. Końcówka w ich wykonaniu to taki pokaz minimalizmu, że gdybym był Argentyńczykiem, byłbym zadowolony. Nie zrobili nawet o kilogram więcej, niż planowali, nie przebiegli nawet kilometra więcej, niż to było dzisiaj potrzebne do spokojnej wygranej. Jako człowiek, który zadowala się zawsze w momencie przekroczenie miminalnego progu – byłbym zachwycony. Zresztą, Polska też nie zrobiła wiele więcej, niż było potrzebne – dużą część roboty odwalił za nas bramkarz Arabii Saudyjskiej i jego kumple, którzy nie dali się Meksykowi nawet w momentach potężnej zawieruchy.

Grzegorz Krychowiak: wiemy, co musimy poprawić
Grzegorz Krychowiak

Grzegorz Krychowiak skomentował awans reprezentacji Polski do 1/8 finału mistrzostw świata w Katarze. Popularny “Krycha” zdaje sobie sprawę, że nie rozegraliśmy najlepszego spotkania przeciwko Argentynie (0:2), ale cieszy się, iż “Biało-Czerwonym” udało się wyjść z grupy. Polacy dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu od Meksyku awansowali do fazy pucharowej MŚ Po spotkaniu przed kamerami “TVP Sport” stanął

Czytaj dalej…

Trudno mi sobie całościowo wyobrazić gorszy, mniej efektowny, bardziej rozczarowujący awans, niż to, co dostaliśmy. Tu prawie wszystko było brzydkie, kanciaste, nieciekawe, u postronnych widzów wywołujące ciarki wstydu. Ale jednak, skończyło się wypełnieniem planu. Ktoś powie: nikt nas nie zapamięta, jeśli już, to z tego jak mordowaliśmy futbol. Ja odpowiem, że długo nie zapomnę krzyków po obu karnych Szczęsnego i długiego tłumaczenia synowi, co się musi stać, żebyśmy awansowali. Futbol to tylko krótkie chwile radości w morzu smutku. My te chwile radości otrzymaliśmy, nie da się zaprzeczyć. Nagrodą za to będzie zresztą spotkanie z mistrzami świata. Tak, jak jeden mąż kadrowicze mówią, że musimy grać lepiej. Wtóruje im sam Michniewicz, zadowolony z awansu, ale niezbyt zadowolony z gry. I my, kibice, możemy się jedynie pod tym podpisać. Trzeba się cieszyć z awansu. Trzeba krytykować sposób, w jaki udało się go wywalczyć, licząc, że wnioski zostaną wyciągnięte już z Francją (jako drużyna) i już na najbliższych zarządach PZPN (jako związek, który chciałby wyszkolić piłkarzy lepszych niż ci, których mamy).

Liczy się to, co w sieci

Co dalej? To jest właśnie najpiękniejsze – nie wiadomo. Teraz już nic nie musimy, teraz już wszystko możemy. Czy Czesław Michniewicz pokaże swoją inną twarz, czy może z Francją też zagramy w taki sposób, żeby porażkę 0:2 powitać z ulgą, a może i radością? Czy spróujemy trochę bardziej ofensywnie, czy znów barykadka, wybijanie i Szczęsny jako opoka? Po Meksyku podkreślałem – piłkarze mentalnie zrzucili gigantyczny ciężar trzech mundialów z zawalonym otwarciem, kilku wielkich imprez, gdzie przegraliśmy całość, zanim się na dobre rozpakowaliśmy. Z czystą głową potrafili zagrać przeciw Arabii o wiele bardziej elastycznie, z zupełnie inną energią. Czy teraz, gdy właśnie z barków zrzucono ciężar 36-letniego oczekiwania, podobnej przemiany możemy oczekiwać przeciw Francji?

Nie wiem. Wiem, że przynajmniej możemy to rozkminiać. Kto mówi: wolałbym odpaść, ale zostawiając po sobie jakiekolwiek wrażenie, odpowiadam: ja już widziałem jak trzy razy odpadamy i wrażenie jest takie sobie. Teraz chciałem awansować. I mam co chciałem.

Nie jest to tak słodkie, jak się wydawało przez 36 lat. Ale też nie tak gorzkie, by się nie uśmiechnąć. Gramy dalej. Ostatecznie w piłce od dziecka to oldbojów liczy się, by grać jak najdłużej. My gramy.

Szczęsny: przed karnym założyłem się z Messim o 100 euro
Wojciech Szczęsny

Wojciech Szczęsny solidnie zapracował w środowy wieczór na miano najlepszego polskiego zawodnika w reprezentacji Polski. Bramkarz Juventusu w starciu z Argentyną na mundialu w Katarze obronił między innymi rzut karny wykonywany przez Lionela Messiego. Po meczu doświadczony bramkarz opowiedział, o czym rozmawiał z kapitanem Albiceleste przed decyzją arbitra o podyktowaniu jedenastki. Wojciech Szczęsny zaliczył kolejną

Czytaj dalej…

Komentarze

Na temat “Nieznany smak awansu okazał się zwyczajnym słodko-gorzkim. Mundialowy blog Olkiewicza #12