Nie dajcie się zwieść, gdy ktoś wam powie, że Gianni Infantino to przepłacony urzędnik opływający w luksusach zapewnionych przez Katarczyków, z których gościnności korzysta od blisko dwóch lat. To tak naprawdę biedny, prześladowany rudowłosy chłopak, godny przedstawiciel Nepalczyków i Hindusów umierających przy organizacji mistrzostw lub – jeśli mieli więcej szczęścia – pozbawionych godnych warunków, zapłaty i paszportów.
- Konferencja prasowa Gianniego Infantino była jednym wielkim studium nieprzyzwoitości
- Infantino stawał na rzęsach, by normalizować wszystko, co świat za normalne nie uważa
- Ten tekst jest częścią korespondencji z Kataru. O wszystkim, co się dzieje na mundialu, przeczytacie w Goal.pl
Infantino bez wstydu
W Katarze naprawdę łatwo się zakochać. Uderzająca czystość tutejszych ulic robi niemal takie samo wrażenie, jak niespotykana uprzejmość każdego, z kim rozmawiasz. W hotelu, w którym spędziłem dwie pierwsze noce, uśmiechy nie schodziły z ust obsługi. Dziewczyna na recepcji, Nepalka, przywitała mnie rankiem w piątek. Później w nocy po powrocie do hotelu oraz nad ranem następnego dnia. Ten sam uśmiech przyklejony do twarzy, tak naturalny, że byłem gotów uwierzyć, że szczery, a praca po – co najmniej – 14 godzin dziennie, tyle dzieliło moje wizyty na recepcji, jest spełnieniem jej marzeń. Podobnie jak chłopaka, Hindusa, zajmującego się sprzątaniem pokojów. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak traktowany jest Gianni Infantino, skoro sam – mówię to z zawstydzeniem – czułem się jak szejk w hotelu kosztującym marne 500 zł za noc.
Jestem przekonany, że kibice też się zakochają w Katarze, bo ten uwodzi przepychem, słońcem, budynkami w kształtach, które realne wydawać się mogły tylko na papierze. I jak to przy uwodzeniu, sprawy fundamentalne w wielu z nich zejdą na drugi plan. Dlatego nie dziwię się, że uwodzony dużo mocniej Gianni Infantino dokonuje olimpijskich fikołków w trosce o dobre imię swoich gospodarzy.
Przeczytaj również:
Jego sobotnia konferencja była jak ten mundial – puder zakrywał to, co zakryć musiał. Infantino mówił dużo, choć nieszczególnie mądrze. Zestawił prześladowanie z powodu bycia rudym z dziesiątkami tysięcy imigrantów, którzy w Katarze są odzierani z godności. Rasizmem nazwał wątpliwości w sprawie Hindusów i Nepalczyków, którzy “spontanicznie” wyszli na ulice z flagami Anglii, Argentyny czy Niemiec. – Dziś czuję się robotnikiem-emigranetem – stwierdził bez cienia żenady w scenie, w której brakowało tylko ocierania łez banknotami. Zakaz piwa wprowadzony na dwa dni przed startem mistrzostw? “Kibice wytrzymają trzy godziny bez piwa”. To nie chodzi tylko o piwo, tylko o to, że szef FIFA nie widzi żadnego problemu z decyzjami zapadającymi last minute, mimo że Katar dostał 12 lat na przygotowanie turnieju – oczywiście najwięcej w historii. Niedawno pierwszy raz w historii przełożono także mecz otwarcia na inny dzień, traktując całą logistykę Ekwadorczyków z podobnym poważaniem, jak imigrantów dzielących jedną łazienkę na 200 osób (takie nagrania ujawniła jakiś czas temu telewizja WDR). Aha, Europa po 3000 lat swoich działań nie ma moralnego prawa pouczać innych. Co z tego, że ci inni w XXI wieku szykują więzienia za homoseksualizm.
Podobno Allaha interesuje tylko to, co na dole, a na wyższe piętra w hotelach jego wzrok nie sięga. Tam można już robić, co się podoba. Dla fanów wyższych pięter nie przewidziano, będą nocować w jednopoziomowych barakach i stadionach. Wyższe piętra są dla Infantinów.
W wypowiedziach Infantino zabrakło słowa sportwashing. Pranie reputacji jest tu jednak tak widoczne, że mało kogo myli. Katarczycy planowali pokazać się światu od strony najlepszego narodu na świecie, a tylko spotęgowali krytykę. Świat, nawet jeśli wcześniej nie dostrzegał lub ignorował, nie widzi w nich potęgi gospodarczej, a kastę panów – względem imigrantów, kobiet, homoseksualistów. Nikt nie potrafi dokładnie odpowiedzieć na pytanie, ile wydali na zorganizowanie mundialu, także z przyczyn kosztów – nazwijmy to umownie – nieoficjalnych, ale już wiadomo, że te pieniądze sprawiły, że mówi się o nich więcej i niekoniecznie tak, jakby sami chcieli. Wybudowano nie tylko stadiony, a nawet miasto na pustyni, gdzie w chwili wyciągania przez Seppa Blattera kartki z napisem „Qatar”, był co najwyżej kamień na kamieniu. Stadiony nigdy się nie spłacą – większość zostanie rozebrana lub zmniejszona. Nie chodzi o brak zainteresowania piłką wśród Katarczyków, tylko o ich liczbę. Obiekty zapełniłyby się po mundialu tylko w przypadku, gdyby na krzesełku usiadł dosłownie każdy Katarczyk, z niemowlętami włącznie.
W teamie Katar został już właściwie tylko Infantino ze swoją świtą. Największe gwiazdy poprzednich mundiali, jak choćby Philipp Lahm czy Zbigniew Boniek, mówią wprost o bojkocie tego turnieju. Nawet Louis van Gaal, który przecież poleciał do Dauhy jako aktualny trener reprezentacji Holandii, zapowiedział, iż wpuści do ośrodka treningowego robotników, którzy postawili tam stadiony.
Jeśli Infantino po obecnej kadencji zostanie bez pracy, w CV raczej nie wpisze uspokojenia nastrojów wokół mundialu w Katarze. Ale zawsze będzie mógł się spełniać w związkach zawodowych, skoro sam się czuje jednym z robotników.
Zobacz także:
Komentarze