Przed nami dość ciężki dzień na Mistrzostwach Świata – w najlepszej ósemce, po raz drugi z rzędu, znalazł się naród 10-krotnie mniejszy od naszego. Z minimalnie lepszą pogodą, ale za to z minimalnie gorszymi wskaźnikami gospodarczymi. Stanowiący o swojej rzeczywistości od połowy lat dziewięćdziesiątych, czyli tu również więcej między nami podobieństw niż różnic. Mają więcej wybrzeża, ale mniej powierzchni. Też latami egzystowali pod okiem wielkiego, niekoniecznie lubianego brata, też mają za sobą niełatwą historię. No mają Lukę Modricia, ale za to nie mają Roberta Lewandowskiego. Są trochę podobni, ale jednak – są też skrajnie różni. Zwłaszcza jeśli chodzi o mundialowe osiągnięcia.
- Osiągnięcia reprezentacji Chorwacji są właściwie szokujące – 4-milionowy naród odkąd uzyskał niepodległość zdobył dwa mundialowe medale
- Od Chorwatów moglibyśmy się sporo nauczyć, Chorwacja może stanowić dla nas istotny trop i źródło inspiracji
- Nie ma jednakże żadnych szans na skopiowanie chorwackiego systemu, więc trzeba być bardzo ostrożnym przy formułowaniu własnych marzeń
Wspólne historie
Tak się już jakoś złożyło, że jako dumny przedstawiciel Bałut, od urodzenia mieszkający na Bałutach, wychowany na Bałutach i do dziś spędzający jakieś 95% swojego życia na Bałutach, zawsze miałem irracjonalny sentyment do Bałkanów. Nie chodzi jedynie o zbliżone brzmienie “Bałuty – Bałkany”, ale też bardzo trudną historię, pełną okrucieństw, ale i charakterności, pełną biedy i nędzy, ale i uporu w walce o lepsze jutro. Bałuty, najtrudniejsze dziecko Łodzi, uchodzącej w Polsce za najtrudniejszą matkę, bywały nazywane slumsami. Dlatego też odkąd zacząłem się interesować czymkolwiek poza grą w FIFA 98, szukałem miejsc na mapie świata, które miały bardzo podobną opinię w oczach postronnych. I z pewnością takim miejscem na mapie świata są tereny byłej Jugosławii, ze szczególnym uwzględnieniem Serbii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny. “Kocioł bałkański”, w którym zawsze wrze, od dzieciństwa fascynował mnie swoją złożonością. W mojej dzielnicy wysokie notowania miał Ślepy Maks, gangster łączący w sobie cechy Robin Hooda, Ala Capone i ulicznego cwaniaczka. Tam od takich historii, nieoczywistych bohaterów, postaci bliższych grzesznemu Kmicicowi niż cukierkowemu Wołodyjowskiemu, aż się roiło. Nie będę też kłamał – swoje zrobili Mijatović, Stanković, Boban, Savicević, Prosinecki i cała reszta gości, którym szczerze dopingowałem na wszystkich możliwych imprezach. Szacunek zresztą pogłębiał się wraz ze zdobywaną wiedzą oraz historiami, które słyszałem od znajomych dobrze obeznanych z mieszkańcami tego regionu świata.
Niektórzy czasem dziwią się, gdy na dużych imprezach kibicuję jednocześnie i Serbom, i Chorwatom, gdy wcześniej trzymam kciuki i za Bośniaków, i za Czarnogórców. Kto jednak poświęcił trochę czasu na poznanie historii całego regionu, ten dobrze wie – tam nie ma dobrych i złych. Każdy z narodów ma swoje ciemne, mroczne karty, każdy z narodów ma swoje wielkie, niezabliźnione rany. Też załamuję ręce, gdy słyszę opinie Serbów na temat Rosji, ale też pamiętam słowa Vukovicia czy Djurdjevicia o bombardowaniach Belgradu. Też ściska mnie w gardle, gdy czytam o bezdusznej fladze Knin 95 wymierzonej w Milana Borjana, ale wiem, jakie transparenty musieli czytać chorwaccy kibice. Wściekam się, gdy słyszę te bujdy Dejana Lovrena o wielkiej krzwydzie Rosjan, którzy zostali wyeliminowani z baraży o mundial, ale jednocześnie pamiętam, jak wiele zrobił dla Ukrainy i Ukraińców jego były kumpel z drużyny, Darijo Srna. Takie w sumie są te całe Bałkany, takie jest ich dziedzictwo. Różnorodność. Szlachetni obok okrutnych, prawi obok nikczemnych, a czasem tacy, którzy mieszają po prostu dowolnie te wszystkie pojęcia.
Chorwacja – skąd fenomen?
Śledząc chorwacką piłkę i jednocześnie kibicując chorwackiej reprezentacji, łatwo możemy wychwycić, czego nam brakuje, czego powinniśmy im zazdrościć. Brązowy medal w 1998 roku. Srebrny medal w 2018 roku. Ćwierćfinał w 2022 roku. To rzeczy widoczne z poziomu Wikipedii. Upór, zawziętość, bite rekordy przebiegniętych kilometrów, i to nie przez szaraczków, wytrwale pracujących na artystów, ale właśnie przez tych, uchodzących za największe gwiazdy. Brozović czy Modrić już drugi turniej z rzędu wywracają do góry nogami system zliczania przebiegniętego dystansu. W każdej ich akcji, w każdym powrocie do obrony, widać żar, werwę, jakby swoją grą chcieli manifestować – za biało-czerwoną szachownicę jesteśmy gotowi dać się pokroić. W wieku Modricia takie zapieprzanie od pola karnego do pola karnego to zresztą naprawdę piłkarska namiastka hasła “życie za ojczyznę”. Zazdrościmy, bo to jest bardzo łatwo wychwycić gołym okiem, zazdrościmy, bo to jednak nas dość mocno różni. Chorwacja miewa mecze słabe, mecze, w których gra się nie klei, w których rywal tworzy sobie mnóstwo okazji. Podczas starcia z Belgią sam Lukaku powinien uzbierać hat-tricka. Ale nawet wtedy u Chorwatów było widać (także w statystykach, nie tylko “optycznie”) determinację, nieustępliwość, tę mityczną “walkę”. Ona często stanowi ważny dodatek do piłkarskiej jakości, którą nafaszerowany jest cały skład. Ale gdy tej jakości brakuje – stanowi coś na otarcie łez kibiców. Może i przegrali, może i grali słabo, ale każdy zostawił na murawie serce.
Nie chcę wyrokować, z czego to sie bierze, zwłaszcza, że przecież i Chorwacja miewała bardzo rozczarowujące turnieje, po których cały zespół był dość mocno grillowany. Wolę skupić się na drugim elemencie, bo tutaj chyba są pewne przesłanki, by wyrażać niepokój. Otóż Chorwaci, poza swoimi sukcesami piłkarskimi, mają w gablotach:
- złote medale w piłce ręcznej, m.in. na Igrzyskach Olimpijskich w 1996 i 2004 roku oraz Mistrzostwach Świata w 2003 roku. Do tego srebra w 1995, 2005 i 2009 roku.
- olimpijskie srebro koszykarzy na IO w 1992 roku, brązowe medale na MŚ w 1994 roku oraz w EuroBaskecie 1993 i 1995
- sukcesy w lekkiej atletyce, tenisie oraz sportach wodnych, ze szczególnym uwzględnieniem dominacji waterpolowej
O ile waterpolo możemy sobie odpuścić, na tej samej zasadzie my moglibyśmy się pysznić dominacją w skokach narciarskich, o tyle sukcesy w sportach zespołowych o potężnej konkurencji – zwłaszcza w koszykówce i piłce nożnej – nakazują nam przycupnąć nad Chorwacją chwilę dłużej. Szczególnie, że przecież podobnie kręci się sport w Słowenii, zbliżonej do Chorwacji pod wieloma względami, ale też przecież zbliżonej pod wieloma względami do nas, do Polski. Jako nauczyciel WF-u ubolewam, ale jednak, nie da się od tego uciec – to, co odróżnia nasz 40-milionowy naród od 2-milionowej Słowenii i 4-milionowej Chorwacji to właśnie zaangażowanie w sport na samym dole piramidy. Zapytaj dowolnego piłkarza ze Słowenii o jego drugi sport – od razu wymieni też trzeci i czwarty. Popatrz na chorwacki sport młodzieżowy – i gorzko zapłacz. Polubiłem te raporty dotyczące aktywności fizycznej wśród dzieci. We środę w blogu alarmowałem, że z zaleceniem WHO (3 razy w tygodniu po 60 minut) spotyka się w Polsce około 15% dzieci w wieku 11-17 lat. Chorwacja? 25%, a jeśli bierzemy pod uwagę tylko chłopców – 32%. Co trzeci dzieciak tam trenuje, po prostu, z polskiej perspektywy – bardzo intensywnie. WF? U nas bywa, że w klasach 1-3 przeprowadza go wychowawczyni, w przerwach między zajęciami. W Chorwacji na tym poziomie odbywają się trzy WF-y w tygodniu. Trzy w tygodniu, a do tego dochodzi wspomniane nadprogramowe 3 razy 60 minut.
Oczywiście, znam chlubne wyjątki w Polsce, pracuję w szkole, gdzie pierwszaki mają trzy treningi WF-u po półtorej godziny i lekkoatletykę jako obowiązkowy przedmiot (niewliczany do WF-u), no ale Marcin Gortat jest w Polsce tylko jeden. Kluby sportowe? Według strony chorwackiego rządu, istnieje około 12,5 tysiąca sportowych organizacji, sam futbol to 1500 klubów i 110 tysięcy zarejestrowanych zawodników. W ostatnich dniach furorę robi porównanie – Chorwacja ma 4 miliony mieszkańców, Brazylia 7 milionów zarejestrowanych piłkarzy. Ja dodaję – w Chorwacji na 4 miliony mieszkańców jest 110 tysięcy zarejestrowanych piłkarzy. U nas na 37 milionów – blisko 450 tysięcy, przynajmniej według szacunków PZPN-u w publikacji TVP. Zresztą, wystarczy spojrzeć na trybuny podczas meczów Chorwatów i Polaków, w dowolnym sporcie. Jedni są szajbnięci na jego punkcie, inni… nieco mniej. Nie chcę już się znęcać populizmami, że Chorwacja po zwycięstwach tańczy na stołach w rytm patriotycznych pieśni, a my po zwycięstwach dzielim kasę. No dobra, zniżyłem się, to dodam jeszcze równie merytoryczne: u nich Zapresić Boys nagrywa “Igraj moja Hrvatska”, my musimy bazować cały czas na Marku Torzewskim i uniwersalnym “Polska, biało-czerwoni”.
To są bezsprzecznie rzeczy, które możemy i powinniśmy kopiować od Chorwatów czy Słoweńców. O słoweńskim SLOFit zresztą napisano już tomy, ich wczesna identyfikacja talentów i dobieranie ścieżki rozwoju to wzorzec dla państw, które chciałyby mieć zdrową, aktywną młodzież, a także różnorodne sukcesy w dorosłym sporcie. Rozsianych po piłce Kovaciciów, Brozoviciów, Iliciciów czy Oblaków, w koszu Donciciów, Dragiciów czy Kukoców, w każdym kolejnym sporcie zresztą można byłoby wymieniać dalej. Druga strona medalu, ta nie do skopiowania? Cóż. Szkolenie, przynajmniej jeśli chodzi o piłkę nożną.
Dlaczego nie można się Chorwacją zachłysnąć i jednocześnie dlaczego nie da się jej skopiować? Kluczem do zrozumienia tej zależności jest Dinamo Zagrzeb. Najważniejszy dostarczyciel produktów dla selekcjonerów reprezentacji Chorwacji, najlepszy wychowawca, najlepszy nauczyciel. Wychowawca, którego metody przez lata były po prostu patologiczne. Nie zagłębiając się w temat, chciałbym przywołać przykład Lokomotivy Zagrzeb. Filia Dinama przez lata była średniakiem ligi chorwackiej, który ogrywał młodzież Dinama, stanowiąc w naturalny sposób łącznik między młodzieżowymi grupami a tym dorosłym futbolem, gdzie młody Chorwat musi udowodnić swoją jakość w meczach mistrza Chorwacji. Lokomotiva była groźna dla każdego w lidze, oczywiście poza Dinamem. Chronologicznie wygląda to tak:
- od 2009 do 2017 roku oba kluby rozegrały 27 meczów. Dinamo wygrało 26. Oba kluby spajała postać Zdravko Mamicia, wówczas pierwszego po Bogu w całym Zagrzebiu
- w okolicach 2017, 2018 roku Zdravko Mamić, kontorwersyjny właściciel Dinama, zaczyna mieć problemy z prawem, słabnie jego wpływ na Dinamo i cały chorwacki futbol
- od tej pory na 19 rozegranych gier, Dinamo wygrało 11, a Lokomotiva odniosła aż 4 zwycięstwa (na cztery w całej historii wspólnych meczów w lidze chorwackiej)
Zobacz także wideo: Bohater Chorwacji, bohater mundialu?
To jest jeden z wielu przykładów na to, jak momentami wyglądał chorwacki futbol, umeblowany tak, by Dinamo miało jak najłatwiej.
Latami Dinamo miało dla chorwackich piłkarzy prawdziwą autostradę do wielkiej piłki. Najpierw skauting młodzieżowy, który polegał na zbieraniu w ramach jednej akademii całej zdolnej chorwackiej młodzieży. Przejście przez stopnie młodzieżowe, rywalizacja z najlepszymi w Europie – bo Dinamo jeździ na wszystkie możliwe turnieje z udziałem mocnych akademii. Ma na to pieniądze, bo klub jest dominatorem w lidze, a przez lata był “umocowany” również w związku. Pomijam ewentualne układy, zresztą – marka akademii, która wypuściła w świat Modricia i całą rzeszę Modriciowi podobnych wystarcza, by mieć wstęp na salony. Pieniędzmi, wpływami, perspektywami Dinamo kasowało całą konkurencję już na etapie nastolatków. A piłkarz niemal gotowy do seniorskiej piłki, ma wejście o jakieś trzy poziomy łatwiejsze niż w Polsce. Trafia bowiem do Lokomotivy, gdzie bez presji ogrywa się w chorwackiej ekstraklasie. Potem przefruwa do Dinama, gdzie ma towarzystwo piłkarzy gwarantujących rokrocznie tytuł mistrza Chorwacji – towarzystwo piłkarzy gwarantujących rozwój i sukcesy. Młodzian może popełnić dowoloną liczbę błędów – klub jest za silny, by spaść choćby na drugie miejsce. Galowy skład wychodzi na spotkania w Europie, w ramach europejskich pucharów. Ale i tam minuty łapią młodzi.
Jak można byłoby to przełożyć na polski grunt? Wisła Bogusława Cupiała, tylko z wielką akademią. Skupująca hurtem, jak leci, wszystkie najzdolniejsze talenty, dominująca w lidze. Co więcej – w Ekstraklasie jeszcze Garbarnia, której właścicielem byłaby jakaś spółka-krzak powiązana z Cupiałem. Kto wyrośnie gdzie indziej, albo trafia do Wisły, albo trafia na kłopoty. Z grą we własnym klubie, z powołaniami do młodzieżowych reprezentacji, z kontaktami menedżerskimi. W takiej rzeczywistości moglibyśmy i powinniśmy oczekiwać, że Wisła dostarczy kilku kadrowiczów o potężnym poziomie. Ale czy takiej rzeczywistości byśmy chcieli?
W Polsce nie ma i nie było żadnego Dinama, a ja modlę się, żeby nigdy żadnego nie było. Pożerającego rywalizację, gnębiącego ligę, grającego brutalnie i bezpardonowo, zwłaszcza poza boiskiem. Widziałem szczerą radość lechitów, którym udało się wprowadzić rezerwy do II ligi. Lech stworzył sobie ciężką pracą i wielkimi nakładami energii oraz finansów marną namiastkę tego, czym Lokomotiva była dla Dinama. Lech, który jest wzorcem w Polsce, jeśli chodzi o szkolenie!
Dlatego dzisiaj wieczorem podpatrujmy, jak poruszają się Chorwaci. Delektujmy się ich walką, determinacją, zawziętością. Próbujmy powielać wzorce w kwestii miłości do sportu, rozkochiwania dzieci i młodzieży w aktywności fizycznej. Spoglądajmy na ich system wychowania fizycznego. Ale pamiętajmy, że ta idylla to nie tylko kapitalne pomysły, ciężka praca, konsekwentne rozwijanie talentów, ale i bagniste układy.
Bałkany pełną gębą. Igraj moja Hrvatska!
Komentarze