Przed wieczornym pojedynkiem Lyonu z Lille zobaczyliśmy, aż sześć rywalizacji w ramach 34. kolejki Ligue 1. Lens, dzięki wygranej nad Nimes (2:1) wciąż jest w grze o europejskie puchary. Natomiast bolesna porażka Dijon z Rennes (1:5) była ostatnim gwoździem do trumny i oznacza spadek do Ligue 2.
Nice z przełamaniem
Jako pierwsza do boju stanęła ekipa z Nicei, która grała z Montpellier. Gospodarze już w pierwszej akcji meczu stracili bramkę za sprawą Labrode. Ofensywny pomocnik zgubił krycie, a później oddał precyzyjny strzał głową z bliskiej odległości, przez co golkiper nie miał większych szans na skuteczną interwencję.
Jednak później gole strzelał już tylko jeden zespół. Los Nice na swoje barki w 6. minucie wziął Hichem Boudaoui. Algierczyk sprytnym lobem wrzucił futbolówkę za kołnierz Omlina. Od tego momentu wszystko zaczęło się układać. Montpellier zostało zepchnięte do głębokiej defensywy. W konsekwencji tuż przed końcem pierwszej połowy dwa szybkie ciosy znokautowały gości. Najpierw Jean-Clair Todibo postawił na siłę i wpisał się na listę strzelców, natomiast kilkadziesiąt sekund potem błąd obrońców przytomnie wykorzystał Aexis Maurice.
Lens aspiruje o grę w europejskich pucharach
Lens wyszło na prowadzenie w 17. minucie, kiedy Ganago z kilku metrów wpakował piłkę do siatki. Chwilę później gospodarze grali już bez jednego zawodnika. Za brutalny faul Sylla obejrzał czerwoną kartkę i musiał przedwcześnie opuścić boisko.
Zaraz na początku drugiej odsłony Nimes doprowadziło do remisu. Aurelien Petit wskazał na wapno, ponieważ jeden z obrońców sfaulował przeciwnika w polu karnym. Tymczasem jedenastkę na gola bez trudu zamienił Ferhat.
Piłkarze Lens nie zrezygnowali z gonitwy za kompletem punktów. W 72. minucie Haidara najlepiej odnalazł się pod bramką Nimes podczas rzutu rożnego, a przy odrobinie szczęścia wpisał się na listę strzelców i zapewnił swojej drużynie zwycięstwo oraz awans na piątą lokatę w tabeli.
Katastrofalna seria Bordeaux wciąż trwa
Przed przerwą strzelało tylko Lorient. W 18. minucie Yoane Wissa wyskoczył najwyżej podczas rzutu rożnego i pewnym uderzeniem głową umieścił piłkę w lewym rogu bramki. Zaledwie 120 sekund później było już 2:0. Teremas Moffi zamykał składną akcję całego zespołu, uciekł obrońcom, a po chwili z dwóch metrów wpisał się na listę strzelców. Co ciekawe jeszcze przed przerwą gospodarze strzelili trzeciego gola, dzięki Moffiemu. Nigeryjczyk w swoim stylu przedryblował kilku rywali, a na końcu zwiódł jeszcze golkipera i miał przed sobą tylko pustą bramkę.
21-latek ustrzelił hat-tricka, gdy w 80. minucie uderzył nie do obrony ze skraju pola karnego. Natomiast honor Bordeaux uratował Issouf Sissokho, który szczęśliwie zmieścił futbolówkę w siatce po rykoszecie.
Wielki pokaz siły Rennes w końcówce
Pierwsza połowa pojedynku na Roazhon Park była wyrównana. Wynik spotkania w ósmej minucie otworzył Benzia. Algierczyk bezbłędnie wykorzystał jedenastkę, po tym jak Gomis sprowokował bezmyślny faul we własnym polu karnym.
Odpowiedź gospodarzy była natychmiastowa. Kiedy na zegarze wybił kwadrans, Martin Terrier przejął dokładne zagranie na skraju szesnastki, okiwał rywala i posłał płaski strzał w sam środek bramki.
Później najwięcej działo się w końcówce. Martin Terrier w 71. minucie oddał potężne uderzenie z dystansu, po którym piłka wpadła w samo okienko. Był to kamień węgielny do wielkiego triumfu Rennes. Kilkadziesiąt sekund później Flavien Tait w sytuacji sam na sam z bramkarzem na dużym spokoju wpisał się na listę strzelców. Natomiast w 81. minucie Gerzino Nyamsi zaskoczył golkipera uderzeniem z głowy, z kolei Clement Grenier ustalił ostateczny rezultat w doliczonym czasie gry. Porażka Dijon sprawiła, że klub oficjalnie spadł do niższej ligi.
Nantes jeszcze walczy
Nantes wciąż ma szanse na utrzymanie. Pierwsza odsłona zupełnie nie ułożyła się po myśli gości. Tuż przed przerwą stracili gola i zeszli do szatni ze spuszczonymi głowami. Wówczas do bramki trafił Ajorque. Zawodnik Strasbourga w tempo wyskoczył do zagrania z boku boiska, aby głową pokonać bezradnego golkipera.
Nantes odzyskało siły po przerwie. Na początku drugiej odsłony Jean-Charles Castelletto zmylił obrońców i z wolnej pozycji doprowadził do remisu. Kwadrans przed końcem Ludovic Blas zapewnił swojej ekipie cenny komplet punktów. Był to niezwykle zabójczy kontratak, który wykończył technicznym uderzeniem właśnie młody Francuz.
Komentarze