PSG, gdy musi szukać nowego szkoleniowca, zwykle stawia na człowieka z trenerskiego topu, ewentualnie na głośne nazwisko niosące za sobą autorytet. W erze Katarczyków zatrudniali Carlo Ancelottiego, Laurenta Blanca, Unaia Emery’ego, Thomasa Tuchela i Mauricio Pochettino. Teraz przyszedł czas na zdecydowanie mniej popularnego Christophe’a Galtiera, wychowanka znienawidzonego w stolicy Olympique Marsylia.
- Christophe Galtier urodził się w rodzinie tzw. pied-noirs, francuskich osadników w Algierii. Jego rodzina uciekła z Afryki po wojnie francusko-algierskiej. On sam urodził sie już w Marsylii.
- Galtier w 1988 roku zdobył z reprezentacją Francji Mistrzostwo Europy do lat 21.
- W kwietniu 2000 roku Galtier był uczestnikiem bójki z argentyńskim piłkarzem Monaco Marcelo Gallardo. Za udział w niej został zdyskwalfikowany na pół roku.
- Galtier przez siedem i pół roku był trenerem AS Saint-Etienne. Z Zielonymi sięgnął po Puchar Ligi Francuskiej.
Fachowiec, nie gwiazda
Od 9 marca, czyli od dnia, w którym PSG przegrało z Realem Madryt i odpadło z rywalizacji w Lidze Mistrzów, media na całym świecie zajęły się typowaniem następcy Mauricio Pochettino, mimo że ten przecież nie został zwolniony i zachował swoje stanowisko aż do czerwca. Oczywiście natychmiast pojawiło się kilka nazwisk łączonych z pracą trenera klubu z Parc des Princes.
I tak przez artykuły przewijali się w tym kontekście głównie Eric ten Hag, Jose Mourinho i Zinedine Zidane. Ta ostatnia kandydatura wydawała się najpoważniejsza. Wielki piłkarz, trzykrotny triumfator Ligi Mistrzów jako trener i w dodatku blisko związany z Katarczykami wydawał się idealną twarzą do wielkiego projektu. Popularny Zizou jednak odmówił, czekając na posadę selekcjonera reprezentacji Francji. W tej sytuacji drzwi do wielkiego klubu otworzyły się przed innym szkoleniowcem urodzonym w Marsylii – Christophem Galtierem, fachowcem, ale nie trenerską gwiazdą. Czy to jemu w pełni uda się uwolnić gigantyczny potencjał drzemiący w ekipie ze stolicy Francji?
Marsylia vs Paryż
Zdaniem byłego reprezentanta Francji i piłkarza Monaco oraz PSG Jerome’a Rothena paryżanie popełniają błąd, biorąc na sternika człowieka tak mocno związanego z l’OM. – Jako pierwszy powiem, że Galtier jest obecnie najlepszym francuskim trenerem. Ale Paris Saint-Germain to inny świat. A przede wszystkim na czele tego klubu, w bardzo ważnej, a nawet zasadniczej roli, stawia się osobę utożsamianą z Marsylią. O ile wiem nadal trwa rywalizacja między Marsylią a Paryżem. Galtier nie ukrywa tego, że przynajmniej lubi OM. Wyszkolono go tam na asystenta. W PSG dojdzie do konfliktu z jego prawdziwymi i historycznymi kibicami. Nie uspokoisz ich, stawiając marsylczyka na czele ich klubu. To jasne – stwierdził.
Faktycznie antagonizmy na linii PSG – OM są bardzo silne. Silniejsze niż, załóżmy, niechęć Legii do Lecha czy odwrotnie. Przekonało się o tym kilku piłkarzy, którzy opuścili jedną z tych ekip na rzecz drugiej. Taki Fabrice Fiorese, który zamienił stolicę na l’OM, zasmakował nie tylko gwizdów ze strony fanów. Podczas Un Classique (tak we Francji mówi się na mecze między PSG a OM) został także został bardzo brutalnie sfaulowany przez byłego kolegę z PSG Sylvaina Armanda.
Jeszcze gorsze rzeczy dzieją się między fanów obu ekip. W latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku regularnie dochodziło do starć pseudokibiców z Paryża i Marsylii. Na przykład w 1995 roku 146 osób trafiło do aresztu, w 2002 – 61, a w 2003 – 38. Ta wojna szczególnie przykro skończyła się dla sympatyka l’OM Geoffreya Dilly’ego, który w październiku 2000 roku został trafiony krzesełkiem rzuconym przez kibiców PSG. 18-latek w wyniku uderzenia na trwałe został kaleką. Więcej szczęścia 15 lat później miał Zlatan Ibrahimović, bo piłka golfowa ciśnięta przez jakiegoś wściekłego kibica Marsylii minęła jego głowę.
Być może obawy o przyjęcie Galtiera przez paryżan są przesadzone. Bohater tej opowieści nigdy bowiem nie stał na pierwszej linii konfliktu marsylsko-paryskiego. Nie był jak bramkarska legenda PSG Bernard Lama, autor słów: „Marsylczycy to chuligani. Mam prawo to mówić, bo gram dla Francji. To wstyd! Co za szczęście, że nie jestem marsylczykiem”.
Nie był też jak Alvaro Gonzalez. Urugwajczyk opublikował w mediach społecznościowych fotkę, na której widać, jak trzyma Neymara za głowę. Pod zdjęciem dodał opis: „Rodzice zawsze uczyli mnie, jak wynosić śmieci”.
Czarna stopa
Galtiera i Zidane’a łączy nie tylko miejsce urodzenia. Obaj są silnie związani z Algierią. Zizou pochodzi z rodziny algierskich imigrantów. Z kolei Galtier z rodziny repatrianckiej. Rodzice i starszy brat trenera urodzili się na terenie francuskiej kolonii w Algierii. Takich ludzi, osadników z Europy, nazywano pied-noirs, czyli czarne stopy. Jest co najmniej kilka teorii na temat tego, skąd wzięło się to określenie. Jedna z nich odnosi się do usmarowanych sadzą stóp marynarzy pracujących na statkach parowych. Inne nawiązują do czarnych butów francuskich urzędników albo do brudnych nóg osadników pracujących nad oczyszczeniem algierskich bagien.
Napływ Francuzów na algierską ziemię rozpoczął się w latach 30. XIX wieku, wraz z podbojem tego terytorium. W 1836 roku żyło tam 14 tys. europejskich osadników (niespełna 1% populacji). 123 lata później, pod koniec lat 50. XX wieku, liczebność pied-noirs przekroczyła 1 mln. Stanowili wówczas 10% ludności tej kolonii.
Konflikty między ludnością rdzenną a przybyszami to rzecz naturalna w każdym zakątku świata. Nie inaczej było w Algierii. Przez lata udało się jednak zachowywać względny spokój. Wszystko skończyło się w 1954 roku, gdy wybuchła wojna pomiędzy algierskim Frontem Wyzwolenia Narodowego a Francuzami. Konflikt trwał 8 lat i pochłonął życie ponad 170 tys. ludzi. Zakończył się ogłoszeniem niepodległości przez Algierię.
Pied-noirs, którzy przed i w trakcie wspomnianego konfliktu mocno dali się we znaki Algierczykom, nie byli mile widziani w nowo utworzonym państwie. Zmęczeni wieloletnim chaosem, postawieni przed ultimatum: walizka albo trumna, wzięli ze sobą, co mogli, wsiedli na statki i popłynęli do Marsylii. Tak uczynili m.in. Galtierowie.
“Ten kraj należy do Algierczyków”
Do Francji w ciągu pół roku przybyło 900 tys. repatriantów. Nie czekano na nich z otwartymi rękami. Marsylscy dokerzy przywitali ich transparentami: „Les pieds-noirs à la mer”, czyli „Czarne stopy do morza”, a mer miasta kazał im szukać miejsca, gdzie indziej.
Galtier, pytany przez dziennikarza 20minutes.fr o Algierię, wspomniał film Le Coup de Sirocco, opowiadający o smutnym losie repatriantki z kolonii. – Ten film mnie naznaczył – powiedział. – Moja matka za każdym razem płacze, gdy go ogląda. Wiem, że moim rodzicom było bardzo ciężko, ale pewnego dnia powiedziałem im, że ten kraj należy do Algierczyków – dodał.
Policjant na Stade Gerland
Galtier urodził się już w Marsylii, dokąd trafiła jego rodzina, opuściwszy algierską ziemię. Pierwsze piłkarskie wspomnienia trenera pochodzą jednak z Lyonu. To tam przeniesiony został ojciec trenera zarabiający na życie jako policjant. Funkcjonariusza czasem oddelegowywano do zabezpieczenia porządku na meczach Olympique Lyon. Pewnego razu zabrał swoją dziatwę na Stade Gerland. W pamięci Christophe’a utkwiły postacie Bernarda Lacombe’a, Serge’a Chiesy czy Raymonda Domenecha, który także pochodzi z rodziny pied-noirs.
To jednak nie Lyon, a Marsylia była miejscem, w którym Galtier uczył się futbolu. Zaczynał w klubie Sport Olympique Caillolais. Spotkał tam swojego rówieśnika Erica Cantonę. A trenował ich Celestin Oliver, reprezentant Francji na Mistrzostwach Świata 1958 (Francuzi zdobyli na tym turnieju brązowe medale).
Młody marsylczyk zakochany w futbolu musiał też wkrótce trafić na Stade Velodrome. W takich okolicznościach kibicowanie OM wydaje się oczywistością, ale pamiętajmy, że klub na początku lat 80. ubiegłego stulecie nie należał do francuskiej czołówki. Ba, nie grał nawet w pierwszej lidze (na zapleczu spędził wówczas aż 4 sezony).
Impulsem do przychodzenia na trybuny Stade Velodrome były też występy w koszulce Marsylii Jeana-Charlesa De Bono, który był kuzynem Galtiera i chrześniakiem jego ojca.
Mistrz Europy
Galtier dołączył do l’OM w 1982 roku. Po 3 latach szkolenia wreszcie otrzymał szansę debiutu w pierwszej drużynie. To był 29 lipca 1985 roku. Jugosławiański trener Žarko Olarević dał mu zagrać od 1. minuty w spotkaniu z Brestem. Marsylczycy przegrali jednak 1:2. Kolejny raz na boisku w koszulce Marsylii pojawił się miesiąc później. Tym razem jego zespół zwyciężył Nantes, a w drużynie przeciwnej wystąpił wówczas wychowanek Stali Mielec Krzysztof Frankowski.
W 1986 roku w Marsylii nastały rządy legendarnego Bernarda Tapie. Biznesmen miał wielkie plany, daleko wykraczające poza ligowe podwórko. Szybko okazało się, że nie ma w nich miejscach dla solidnego (tylko solidnego) Galtiera. Latem 1987 roku pożegnano więc 21-latka, który przeniósł się do Lille.
Na pewno pod względem jakości zespołu przenosiny na północ Francji były krokiem w tył. Mógł tam jednak liczyć na regularną grę w lidze. A to zaowocowało powołaniem do młodzieżowej reprezentacji, która w tamtym czasie rywalizowała w Mistrzostwach Europy do lat 21. Galtier w towarzystwie m.in. Laurenta Blanca, Alaina Roche czy Francka Sauzee, sięgnął po to trofeum.
Pieniądze ukryte w suficie
Gdy Les Phoceens najpierw wdrapywali się najpierw na szczyt krajowy, a potem europejski, Galtier grał w Lille i Toulouse, dwóch ligowych średniakach. Choć w niektórych przypadkach słowo „średniak” to trochę za dużo, bo np. Tuluza w sezonie 1990-91 zajęła przedostatnie miejsce w tabeli, które w normalnych okolicznościach skutkowałoby spadkiem. Les Violets jednak utrzymali się, bo z powodów finansowych relegowano Bordeaux, Brest i Niceę.
Spadku Galtier w końcu i tak zaznał, broniąc barw Angers w kampanii 1993-94.
Kolejne dwa lata spędził na drugim froncie – najpierw w Nimes, potem w Olympique Marsylia. Do Les Phoceens wrócił w 1995 roku, gdy klub musiał grać na zapleczu po tym, jak rok wcześniej został karnie zdegradowany za ustawianie meczów. Christophe Galtier jako podstawowy zawodnik walnie przyczynił się do wywalczenia awansu. A w kolejnych rozgrywkach, już w elicie, udało się wywalczyć 11. miejsce. Marsylczyków, mimo że przecież w tamtym czasie mieli status beniaminka, ta pozycja nie mogła satysfakcjonować. A już najbardziej rozczarowujący był ostatni mecz sezonu, w którym to ulegli Lyonowi aż 0:8 (hat-trick Ludovica Giuly’ego). W takich właśnie przykrych okolicznościach Galtier po raz ostatni założył koszulkę Les Phoceens.
Przed zawieszeniem butów na kołku Christophe Galtier zaliczył jeszcze 2 zagraniczne przygody: we włoskiej Monzy i w chińskim Liaoningu. Czas, jaki spędził w Państwie Środka, był dla niego dość trudny. Na wejściu chiński trener, na oko facet po 60 roku życia, zaczął go obmacywać (nie w sensie erotycznym). Po prostu dotykał go po ramionach, nogach, by sprawdzić jego muskulaturę (wszystko to działo się tuż po 20-godzinnym locie, jaki odbył Galtier do Chin). W klubie panował wojskowy dryl, a część pensji zawodnicy otrzymywali w gotówce. – Trener wyjął walizkę i dał nam mnóstwo banknotów. Czasem 3 plecaki nie wystarczały, by wszystko w nich zmieścić. Pieniądze ukrywaliśmy w podwieszanych sufitach – wspominał.
Walka tunelowa
Galtier po powrocie z Azji rzucił się w wir pracy trenerskiej. Zaczął jako asystent Bernarda Casoniego w Marsylii. Był też w sztabie kolejnego szkoleniowca Abela Bragi. Potem krótko w duecie Albertem Emonem prowadził Les Phoceens, by znów wrócić do roli asystenta u Javiera Clemente i Tomislava Ivicia.
W międzyczasie dał znać południowy temperament Galtiera. W kwietniu 2000 roku między nim a piłkarzem Monaco Marcelo Gallardo doszło do bójki. Panowie starli się w tunelu łączącym szatnie z boiskiem na Stade Velodrome. Szkoleniowiec miał czekać na Argentyńczyka, a gdy ten się zbliżył złapać go za włosy i wymierzyć kilka ciosów. W incydencie brali też udział ochroniarze i piłkarze l’OM. Trwało to wszystko raptem 15-20 sekund, ale finał był taki, że piłkarz wylądował w szpitalu z opuchniętą twarzą, podbitym okiem i obrażeniami klatki piersiowej.
Galtier, choć zarzekał się nie był prowodyrem ataku, a jedynie się bronił przed atakiem Gallardo, został ukarany półroczną dyskwalifikacją. Sprawa do dziś budzi kontrowersje. Wszak w tunelu nie było kamer, więc o wiedza o całym zajściu pochodzi z ust jego uczestników. A ich zeznania są sprzeczne.
Pierwszy puchar
Stanowisko asystenta Galtier zajmował także u Richarda Tardy’ego w Arisie Saloniki, Gerarda Giliego w Bastii i Alaina Perrina w Al-Ain, Portsmouth, Sochaux, Lyonie oraz Saint-Etienne. Pobyt w tym ostatnim klubie okazał się dla Galtiera przełomowy.
Runda jesienna sezonu 2009-10 dla Saint-Etienne była wielkim rozczarowaniem. Les Vertes co prawda zanotowali cenne wygrane z Monaco czy z liderującym wówczas Bordeaux, ale drużyna, poza krótkim okresem na początku października, cały czas znajdowała się albo w strefie spadkowej albo tuż nad nią. W połowie grudnia po kolejnej porażce z PSG zarząd w końcu powiedział: dość. Zwolniono Perrina, a szansę poprowadzenia drużyny dostał nieco niespodziewanie Galtier. Postawiono mu konkretny cel: utrzymać zespół w lidze. Trzeba jednak przyznać, że długo nie zanosiło się na to, by miał go zrealizować. Z nim u steru ASSE zdołali co najwyżej wskoczyć na 16. lokatę, a ostatecznie finiszowali na 17., czyli ostatnim bezpiecznym. Na szczęście dla niego udało się uniknąć się nerwów w końcówce sezonu, bo przewaga na miejscem oznaczającym degradację wyniosła 8 punktów.
Les Vertes z Galtierem na ławce trenerskiej nie musieli się już więcej martwić o ligowy byt. Mieli inne „zmartwienia”. Na przykład takie, że drużyna, oprócz rozgrywek krajowych, musiała także być przygotowana na zmagania w europejskich pucharach. ASSE bowiem przez 4 kolejne lata zajmowali miejsce gwarantujące grę w eliminacjach do Ligi Europy. Trzykrotnie udało się przejść te kwalifikacje i awansować do fazy grupowej. Za jego kadencji najdalej dotarli do 1/16 finału rozgrywek.
Niewątpliwie chwalebnym wyczynem Galtiera jest też triumf w Pucharze Ligi Francuskiej 2012-13. Było to pierwsze trofeum, które trafiło do gabloty Zielonych od ponad 30 lat (jeśli nie liczyć trofeum za wygraną w Ligue 2). Poprzednie zapewniła im jeszcze znakomita ekipa z początku lat 80. mająca w składzie m.in. Michela Platiniego.
Mistrzostwo
Latem 2017 roku Galtier zakończył przygodę z Saint-Etienne. Pół roku później dołączył do nowego projektu – Lille OSC. Pracę na północy Francji rozpoczął świetnie, wygrywając 2 pierwsze mecze. Potem jednak przyszedł bardzo poważny kryzys. Od 27. do 35. kolejki Les Dogues znajdowali się w strefie spadkowej. Dopiero dwa zwycięstwa nad Toulouse i Dijon wydźwignęły zespół na powierzchnię. W utrzymaniu nie przeszkodziła nawet porażka w ostatnim meczu z Saint-Etienne 0:5.
Rok później Lille mogło cieszyć się już z wicemistrzostwa. Potem była jeszcze 4. lokata i wreszcie triumf w Ligue 1 w sezonie 2020-21. Dodatkowego smaczku temu sukcesowi dodawał fakt, że przecież w pokonanym polu Mastify zostawiły bajecznie bogate PSG. Był to ogromny policzek dla paryżan, mających w składzie Kyliana Mbappe, Neymara czy Angela Di Marię.
Christophe Galtier sięgnął po tytuł, nie mając takich gwiazd. On te gwiazdy dopiero tworzył. Mike Maignan zapracował wówczas na transfer do Milanu, a dziś jest najlepszym golkiperem Serie A. W Lille raczej dłużej miejsca nie zagrzeją też Kanadyjczyk Jonathan David i Holender Sven Botman. Obaj najpewniej opuszczą latem Francję.
Innymi ważnymi elementami mistrzowskiej układanki Galtiera byli zawodnicy już znani, doświadczeni, ale wciąż mający wiele do udowodnienia. Odbudował się u niego Renato Sanches, jedno z objawień Euro 2016. Strzelecką formą imponował Burak Yilmaz, który na stare lata jeszcze postanowił spróbować sił na zachodzie. No i Jose Fonte, doświadczony Portugalczyk, odkurzony po nieudanych przygodach z West Hamem i chińskim Dalian Yifeng.
Koniec brokatu
Po mistrzostwie Galtier opuścił Lille i przyjął ofertę OGC Nice. Efekt? 5. miejsce w lidze i finał Pucharu Francji. Nieźle, choć nie rewelacyjnie. Trzeba jednak zauważyć, że po drodze ani razu nie dał się pokonać PSG. Na Parc des Princes padł rezultat 0:0, a w rewanżu na Allianz Rivera Nicea wygrała 1:0. Również w Pucharze Francji lepsi okazali się Les Aiglons, wygrywając z faworytami w rzutach karnych.
W momencie publikacji tego tekstu jedyną przeszkodą do objęcia PSG przez Galtiera jest jego kontrakt z Niceą. Les Aiglons rozmawiają z paryżanami na temat kwoty, za jaką zgodzą się oddać swojego trenera. Jeśli wierzyć medialnym doniesieniom, za zwolnienie go z umowy otrzymają 10 mln euro. Sporo, ale przecież płaci bajecznie bogate PSG. Dla nich to nie jest zaporowa stawka.
Zatrudnienie Galtiera można odczytać jako pewną zmianę w polityce paryskiego klubu. Dowodem na to są także słowa prezydenta PSG Nassera Al-Khelaifiego dla Le Parisien. – Musimy być realistami. Nie chcemy już krzykliwych wielkich nazwisk, to koniec brokatu – zapowiedział Katarczyk.
Wiele wskazuje na to, że za tą małą mentalną rewolucją stoi Luis Campos, człowiek, który jako dyrektor sportowy także zapracował na tytuł mistrzowski Lille, a dziś, pełniąc te samą rolę w PSG, próbuje posprzątać paryski bałagan.
Komentarze