Michał Probierz się zmienia, ale nie wobec niewyparzonych gęb. Pytanie, czy to dobrze

Nie trzeba zakładać okularów z grubymi szkłami, by dostrzec przemianę, jaką w ostatnich latach przeszedł Michał Probierz. Ale nie przestał być samcem alfa w stadzie, co ma realne odzwierciedlenie w tym, jak dziś wygląda kadra. I kogo w niej nie ma.

Kamil Grabara
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kamil Grabara

  • Zakończenie kariery przez Wojciecha Szczęsnego to pierwszy moment, w którym dyskusja o bramkarzach w reprezentacji Polski nie jest tematem zastępczym
  • Michał Probierz lekką ręką zrezygnował z Kamila Grabary. Wiele osób twierdzi, że Grabara podpisał na siebie wyrok, gdy powiedział, że nie chce być bramkarzem numer 3
  • Problem w tym, że… nic takiego z jego ust nie padło. Wbrew powszechnej opinii

Michał Probierz się zmienił, ale… nie do końca

Gdy kilka miesięcy temu umówiłem się z Michałem Probierzem na życiową rozmowę z piłką co najwyżej w tle, selekcjoner przekonywał mnie, że się nie zmienił. Od lat ten sam numer telefonu, który zawsze odbierze, ci sami przyjaciele. Fryzura w sumie też. Ale Michał Probierz się zmienia. Przede wszystkim nie chodzi już na wojny z dziennikarzami, co – jak się można domyśleć – jest wnioskiem (podpowiedzianym przez kogoś lub nie) wyciągniętym z losów swoich poprzedników. Licząc do 10 lat wstecz, na otwartym froncie z mediami, polegli lub zostali lekko ranni Jerzy Brzęczek, Czesław Michniewicz i Fernando Santos. Paulo Sousa do czasu też rozumiał, jaką plagę sprowadzi na siebie wywołując wojnę – stąd zapewne otwarte, nieformalne spotkanie z dziennikarzami na kilka dni przed Euro 2020, ale im dalej w las, tym te stosunki były ze wzajmnością coraz mniej miłe, bez korzyści dla nikogo. Nic nie stracił tylko Adam Nawałka, który zwyczajnie żadnego frontu nie otworzył.

Probierz zatem z mediami żyje dobrze – nie odbiera im prawa do krytyki, otwarcie mówi, że z każdego programu jest w stanie coś wynieść – a przecież pamiętamy, że nie zawsze tak było. Do tego udziela wywiadów, żartuje, niektórych dziennikarzy pompuje niczym własnych kadrowiczów. Na oficjalnych konferencjach jednemu pogratulował przebiegnięcia maratonu, innemu skutecznych interwencji w meczu pracowników mediów przeciwko PZPN-owi. Głośno docenia – jak to nazywa – “piłkarskie pytania”. Z kadrowiczami też żyje dobrze, a jako świadek wielu zgrupowań jestem w stanie założyć się, że ich pochwały wysyłane w kierunku selekcjonera są odzwierciedleniem prawdziwych myśli. Jeśli postawimy tezę, że trener też musi się wkupić w łaski drużyny, nie tylko na odwrót, właśnie z taką sytuacją mamy tu do czynienia.

Ale w jednym Michał Probierz się nie zmienił. W stadzie to on musi być samcem alfa, a jednostki, które sam definiuje jako zagrożenie, nie mają przy nim prawa bytu. A mówimy o trenerze, który prowadząc Jagiellonię Białystok domagał się usunięcia z zespołu Tomasza Frankowskiego. Który w Wiśle Kraków popadł w spór z Radosławem Sobolewskim na tyle potężny, że nawet po latach wzajemnie nie podawali sobie ręki. Który na klubowym odcinku jego kariery z zarządzania poprzez konflikt uczynił swoją osobistą pieczęć.

To była rzecz, nad którą najmocniej się zastanawiałem zaraz po tym, jak Cezary Kulesza niemal rok temu wypuścił biały dym z komina siedziby PZPN – kto ucierpi. Dziś już wiemy, że Kamil Grabara.

Tylko u nas

Nie wiadomo, kto jedynką. Ale wiadomo, kto nie. Słusznie?

Póki bronił Wojciech Szczęsny, jakakolwiek dyskusja o bramkarzach w kadrze – a miała ona twarz choćby Rafała Gikiewicza, Marcina Bułki, Bartłomieja Drągowskiego i Kamila Grabary właśnie – była tematem zastępczym. Odstawienie przez Szczęsnego piłki na bok, pierwszy raz od lat czyni tę dyskusję naprawdę sensowną. Tym bardziej, że dziś sam Michał Probierz nie wie, kto zostanie jedynką, bo suma reprezentacyjnych występów wszystkich powołanych bramkarzy do kadry, zamyka się w dwudziestu. Łukasz Skorupski, od lat pierwszy zmiennik Szczęsnego, byłby naturalnym kandydatem, ale sztab zdaje się zadawać pytanie poboczne: czy to nie jest moment na pokoleniową zmianę (i póki co odpowiada: może tak, może nie)? A w takim razie może Bułka? Drągowski?

Bo nie Grabara, choć w tej układance na logikę nie powinno się go pomijać.

Grabara, biorąc pod uwagę jego charakter, styl wypowiedzi, słowa o stosunku do kadry i ogólnie całe jestestwo, idealnie wpisuje się w ramy piłkarza, jakiego Probierz-samiec-alfa potrzebuje do zaspokojenia swojego głodu powstałego wskutek braku piłkarzy, którzy mu podskakują, i których może utemperować po swojemu. Pomaga mu w tym stan posiadania, bo przecież trudno oczekiwać po Łukaszu Skorupskim (sto procent dobrych występów w kadrze, zawsze wartość dodana, niezmiennie bardzo wysoka forma od lat) czy Marcinie Bułce braku wystarczających umiejętności. Natomiast można zadać sobie pytanie, czy nie jest to czasem krótkowzroczne i ostatecznie szkodliwe. Jak zauważył Tomasz Urban z Eleven Sports, piłkarz Wolfsburga – według not “Kickera” – po dwóch kolejkach jest najlepszym bramkarzem Bundesligi oraz drugim najlepszym zawodnikiem rozgrywek bez podziału na boiskowe pozycje. Jego potencjał czystopiłkarski doprowadził go do zainteresowania ze strony Bayernu Monachium oraz opinii Wojciecha Szczęsnego twierdzącego, że Michał Probierz popełnia błąd. Wcześniej Łukasz Fabiański również wskazywał Grabarę, jako jedynkę na lata.

Co naprawdę mówił Grabara

Warto przyjrzeć się też uczciwie, co Grabara powiedział kilka miesięcy temu w wywiadzie dla Foot Trucka, bo właśnie te słowa wracają teraz jako argument wspierający decyzję selekcjonera. Albo czego nie powiedział. Bo wbrew temu, co się uważa i jaki cytat mu się wyciąga, wcale nie odmówił pozycji numer trzy w hierarchii polskich bramkarzy. Ani nie stwierdził, że nie przyjechałby na kadrę w tej roli. Wystarczy zagłębić się w kontekst.

Cytat spisany dosłownie: – Nie chce mi się być trzecim bramkarzem. Rozumiem, że Wojtek Szczęsny jest numerem 1 i co Wojtek na ten temat uważa. Rozumiem, że póki on będzie grać, to nie ma prawa się zmienić, to oczywista oczywistość. Ale patrząc na to, ile zagrałem meczów w tym roku kalendarzowym lub w tej połówce sezonu, wolę te cztery dni wolnego niż tydzień trenowania i latania samolotami. Mi to zdecydowanie bardziej pomoże, a jeżeli nie jestem powoływany, to znaczy, że nie jestem wystarczająco dobry, bym popracował nad samym sobą.

Ostatnie zdanie było oczywistą ironią, podobnie jak rzucone gdzieś wcześniej to o powołaniach “bez wątpienia czystosportowych” i ta ironia – przypominam o charakterze Michała Probierza, przy którym nikt nie ma przestrzeni do cwaniakowania – jest tu dla Grabary znacznie bardziej szkodliwa, niż sama treść wypowiedzianych słów.

W wywiadzie dla Foot Trucka wcale nie padło nic o odmowie przyjazdu na kadrę w roli trzeciego bramkarza pierwszej reprezentacji. Grabara po prostu stwierdził, że od tej roli – której nikt mu nie zaproponował – woli kilka dni wolnego. Ja też ostatnio wolałem siedzieć na miejscu niż jechać w jedną z delegacji, ale skoro wypadła – pojechałem, taka praca. Grabara też w roli trójki by pewnie przyjechał.

Bo niczego nie odrzucił. Nie da się odrzucić propozycji, która się nie pojawiła.

Probierz nie mówi wprost, o co chodzi, ale każdy wie, że o sytuację z młodzieżówki, gdy Grabara realnie odmówił powołania, gdy pozbawiono go bluzy numer 1 (młodzieżówka to nie dorosła kadra, mimo wszystko). I o charakter Grabary. Jego niewyparzoną gębę. Historia Michała Probierza pokazuje wystarczająco, jaki ma stosunek do tego rodzaju gęb. Ale dziś zostawia to przykryte płaszczykiem domysłów. W dyskusji wyciąga asa pik i mówi: taką podjęliśmy decyzję. Czyli rozwijając tę myśl: ja odpowiadam za wyniki tej drużyny i swoje powołania, a jeśli chcecie powołać Grabarę, zostańcie selekcjonerami. Można mu zadać sto pytań o tego piłkarza, a każda skończy się taką odpowiedzią. Nie jestem przekonany, że to dobre dla reprezentacji, której dobry bramkarz – umówmy się – by się zwyczajnie przydał. A nigdy nie wiadomo, kiedy inni dobrzy będą niedyspozycyjni.

Cała sytuacja przypomina brak powołania dla Matty’ego Casha na Euro. Cash przekonywał, że był zdrowy, czym obalał raczkującą w sztabie kadry narrację o kontuzji uniemożliwiającej wyjazd. Genezy tej decyzji można było więc szukać w innym miejscu – od słabszych występów, przez to, że w kluczowych momentach Probierz nie mógł na niego liczyć, dalej przez brak wystarczającej asymilacji z grupą, aż po nieobecność w pobliżu drużyny w finale barażów – tu naprawdę przez kontuzję – gdy do Cardiff miał dwie godziny drogi, a jednak go zabrakło (co ciekawe, mimo urazu był w stolicy Walii, gdy swój ważny mecz w Lidze Narodów grała kadra Michniewicza). Wszystkiego zebrało się na tyle dużo, że Probierz nie miał problemu z odstawieniem piłkarza Aston Villi, a było to o tyle łatwiejsze, że niepodważalną pozycję w reprezentacji miał Przemysław Frankowski. Pech, że akurat podczas Euro kompletnie nie trafił z formą i nie bardzo było gdzie szukać zmiennika.

Oby podobnej historii nie opisywać wkrótce z Grabarą w roli głównej.

Komentarze