- Wojciech Szczęsny dostał wczoraj kolejną szansę między słupkami Barcelony – tym razem w meczu Ligi Mistrzów przeciw Benfice. Podobnie jak w meczu z Realem w Superpucharze Hiszpanii, eksperyment z przywróceniem na światowy poziom emerytowanego bramkarza nie do końca się udał. Ale kto będzie o tym pamiętał?
- Najpierw bardzo długie oczekiwanie na debiut, potem fatalny błąd w El Clasico, wreszcie wczorajsze katastrofalne błędy w Lidze Mistrzów nie brzmią jak emerytura marzeń, ale jak nigdy wcześniej na miejscu jest tutaj “argumentum ad Hajtorum”.
- Niezależnie od tego jak ostatecznie zostanie zapamiętany Wojciech Szczęsny w Barcelonie – Wojciech Szczęsny zostanie zapamiętany w Barcelonie. Ilu 34-latków na wakacjach w Marbelli ma przed sobą taką przygodę?
Wojciech Szczęsny, czyli niełatwy powrót do roboty
Każdy z nas był w tej sytuacji wiele razy, najczęściej przed osiemnastymi urodzinami. Dwa, czasem dwa i pół, w ekstremalnej studenckiej wersji nawet trzy miesiące wakacji. Tak, czasem wpadła jakaś sezonowa robota, czasem trzeba było się w tym czasie pouczyć, zdać poprawkę, posprzątać w mieszkaniu. Generalnie jednak dni zlewały się w jedną leniwą całość, przecinaną spotkaniami z rówieśnikami, grą w golfa i spożywaniem wykwintnych kolacji w eleganckich restauracjach gdzieś na południu Europy. Okej, może trochę popłynąłem przy zestawieniu sytuacji 17-letniego Kuby na wakacjach w Sitnicy i 34-letniego Wojtka odpoczywającego po karierze, ale mimo wszystko – punktów stycznych jest przynajmniej kilka. Długi odpoczynek od codziennej, wytężonej pracy. Psychiczny i fizyczny relaks, połączony również z poluzowaniem codziennych nawyków, czy to żywieniowych, czy w sferze aktywności fizycznej. Przekonanie, że powrót na studia, do szkoły czy do pracy jest tak odległy, że można z czystym sumieniem korzystać ze słońca na jednej z miejskich plaż na obrzeżach Łodzi.
Wojciech Szczęsny po prostu musiał powrócić do roboty. W wersji mini mamy to co tydzień, w niedzielny wieczór. W wersji średniej – raz na kilkanaście tygodni, gdy trzeba zwlec się do pracy po majówce, Świętach Bożego Narodzenia czy długim weekendzie noworocznym. Powrót po kilku miesiącach to wymagająca wersja extreme, dlatego też doznajemy jej w dość młodym wieku, jako uczniak na wakacjach czy student po zaliczeniu sesji. Wojciech Szczęsny taki bolesny powrót do roboty zaliczył jako 34-latek i choćby przez wzgląd na to bohaterstwo należy mu się dozgonny szacunek. Trochę oczywiście hiperbolizuję, ale Szczęsny jak nikt inny potrafił sprawnie i bez wpadania w skrajności wytłumaczyć, na czym polega problem z grą w piłkę w jego wieku. To o tyle trudne, że łatwo wpaść w histeryczne tony. Z jednej strony – wielka krzywda się piłkarzowi stała, że przez 25 lat musiał się tarzać po murawach w całej Europie, zarabiając przy tym nieprawdopodobne kwoty, nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników. Łatwo byłoby pójść w populistyczne tony, że czym miał się ten cały Szczęsny zmęczyć, grą w piłeczkę za potężne pieniądze? Co w tym męczącego, co w tym strasznego, dlaczego miałby mieć tego dość?
Druga strona medalu też oczywiście istnieje. Druga strona medalu to zrobienie z piłki nożnej jakiegoś obozu przetrwania. To przecież też nie jest tak, że Wojciech Szczęsny od 25 lat nie widział własnej rodziny, dzieci zna tylko z opowiadań żony, które nagrywa mu na WhatsAppie, jego organizm przypomina organizm kombatanta na końcu długiego szlaku wojennego a kolana już dawno zamieszkały na innym kontynencie, w separacji od pozostałej części nogi.
Szczęsny swoimi wypowiedziami i po karierze, i po wznowieniu kariery łapał gdzieś ten trudny do uchwycenia złoty środek. To fajna robota, to świetne pieniądze, bajeczne przygody, ale to wciąż robota. Wciąż rozłąka z bliskimi, wciąż brak możliwości, by wstać rano i zrobić to, na co się ma ochotę. Zakończenie kariery w dość młodym, jak na bramkarza, wieku to nie jest dezercja z krwawego pola bitwy. Ale też nie jest tak, że kariera piłkarska składa się wyłącznie z przyjemności i sprawdzania stanu konta. Dlatego kibicowałem Szczęsnemu, gdy decydował się rozstać z reżimem trening-sen-zgrupowanie-mecz. I kibicowałem jeszcze mocniej, gdy zdecydował się do tego reżimu powrócić.
Boisko? Kto w 2025 roku patrzy na boisko
Najpierw było niedowierzanie. Jak to, naprawdę go ściągną? Z leżaka? FC Barcelona, klub, który dla polskich piłkarzy przez długie dekady był praktycznie nieosiągalny, teraz będzie miał jednocześnie dwóch naszych zawodników, możliwe, że w pierwszym składzie? Potem pojawiał się optymizm, czasem nawet przesadzony. Ten Pena to w sumie nic nie gra, Astralaga to pewnie jakiś newgen, nikt rzeczywisty nie może nosić takiego nazwiska. Szczęsny wchodzi i broni na poziomie, do którego nas przyzwyczaił w swoich ostatnich latach gry dla reprezentacji Polski. Następnie jednak pojawiło się oczekiwanie na debiut. Długie. Bardzo długie. Przedłużające się do tego stopnia, że z niepokojem zacząłem spoglądać na postępy rehabilitacji u Ter Stegena. W końcu debiut, pucharowe starcie z Barbastro, występującym na co dzień w którejś z niższych lig hiszpańskich, wybaczcie, ale po reformie rozgrywek sami Hiszpanie chyba nie do końca wiedzą, który to jest właściwie poziom. Niezły mecz z Bilbao. Potem Superpuchar Hiszpanii, no i wreszcie wczorajsza Liga Mistrzów.
W Superpucharze czerwona kartka po głupim wyjściu i głupim faulu. W Lidze Mistrzów niewyobrażalny babol po bardzo głupim wyjściu i głupim faulu – w tym wypadku zresztą na zawodniku własnej drużyny. Rzut karny, gdzie akurat trudno Wojciecha Szczęsnego szczególnie mocno winić, ale jeśli w 30 minut Benfica ładuje ci trzy gole, a ty jesteś bezpośrednio zamieszany w dwa… Trudno nazwać to debiutem marzeń. Zwłaszcza, że przecież Szczęsny już po występie w El Clasico postawił spory znak zapytania obok zdania “to był dobry pomysł, by wracać między słupki”. Czysto sportowo możliwe, że to już koniec jego przygody, że zaliczył dwa solidne i dwa kiepskie występy. Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, w którym pod względem występów piłkarskich pamiętamy tylko szaleńcze wyjścia z bramki, viralowe zderzenie z Balde, zadbanie o to, by emocje w superpucharowym El Clasico nie skończyły się zbyt wcześnie. Ale nawet jeśli Szczęsny miałby trafić do tych zestawień typu “Najgorsi bramkarze w historii Barcelony” czy “Najdziwniejsze zderzenia bramkarza ze stoperem w XXI wieku”, to… co z tego?
Niefortunnych wypowiedzi Tomasza Hajty było sporo, ale nikt nie odbierze mu bardzo mocnego argumentu w wielu dyskusjach piłkarskich. Roboczo nazwę to argumentum ad Hajtorum, a odnosi się to oczywiście do obrosłej legendą historii o Hajcie, którego zapytano o spudłowany rzut karny w barwach Schalke w trakcie meczu Ligi Mistrzów. “Najpierw musiałem na tyle dobrze grać w polskiej lidze, żeby zainteresowały się mną niemieckie kluby. Potem musiałem grać na tyle dobrze, żeby trafić do Schalke, następnie zapracować na taki szacunek, by zostać kapitanem i wykonawcą rzutów karnych. Zobacz, ile musiało się zdarzyć, żebym mógł spudłować rzut karny w Lidze Mistrzów”. Wojciech Szczęsny spokojnie mógłby wejść w tę narrację i dopytać, jak wiele warunków musi zostać spełnionych, by 34-letni wczasowicz z hiszpańskiego kurortu nagle mógł się zderzyć z Balde w meczu Ligi Mistrzów, w którym zresztą Barcelona broni pozycji wicelidera fazy ligowej, złożonej z aż 36 drużyn. Jak wiele musi się stać, byś mógł wylecieć z czerwoną kartką po faulu w El Clasico? Jak dobry musisz być, żeby po takiej czerwonej kartce dostać jeszcze minuty w Champions League?
Ale ta gorzka satysfakcja, że każdego nienawistnika Szczęsny może ugasić podobną serią pytań to połowa prawdy. Druga jest prostsza. Czy istnieje człowiek na świecie, który nie chciałby zamienić się z Wojciechem Szczęsnym na TAKIE El Clasico i TAKI mecz w Lidze Mistrzów?
Przygoda życia
Przecież to El Clasico z pięcioma bramkami strzelonymi Realowi Madryt to jedna z największych historii tego sezonu. Tak, to tylko Superpuchar Hiszpanii, sytuacja w lidze jest daleka od idealnej, a Real może jeszcze skończyć sezon upokarzając Barcelonę na wszystkich pozostałych frontach. Ale to jest zwycięstwo 5:2 nad drużyną z Mbappe, Viniciusem i Bellinghamem. To jest strzelenie pięciu goli współczesnemu odpowiednikowi Realu lat pięćdziesiątych, gdy na połowie ofensywnych pozycji Real zatrudniał najlepszych zawodników świata. To jest upokorzenie Goliata przez coraz bardziej pogrążonego w kryzysach finansowych i organizacyjnych Dawida. To jest 5:2 nad odwiecznym rywalem niemal w środku dyskusji o tym, czy uda się jakoś zarejestrować Daniego Olmo.
Jasne, Szczęsny nie był tutaj bohaterem pierwszego planu, jeśli już, to raczej tym, który nie do końca uniósł ciężar tego spotkania. Ale znów, jakie to ma znaczenie? Wygrał Superpuchar Hiszpanii, wziął udział w meczu, o którym marzą dzieciaki na całym świecie, wiem, bo sam mam takich blisko czterdziestu pod opieką na lekcjach wychowania fizycznego. Mógłby zejść w pierwszej minucie, mógłby wpuścić osiem goli – a i tak spełniłby marzenie. A co dopiero zwycięstwo, w takim stylu, w takich rozmiarach? W szatni nikt nie szydził z czerwonej kartki Szczęsnego, cała szatnia śpiewała i bawiła się po rozjechaniu Realu Madryt. Potężnego Realu Madryt z takim zbiorem gwiazd, jakiego nie powstydziłoby się niebo nad miastem (bądźmy obiektywni, na wsi jednak da się dostrzec na niebie nieznacznie, ale jednak więcej gwiazd).
Benfica? Właściwie historia się powtarza. Po pierwszej połowie faktycznie można było się spodziewać, że Szczęsny nie wygrzebie się z powiadomień do końca swojego kontraktu z Barceloną. Że liczba zdjęć przypominających jego inne legendarne wyjścia – jak choćby z Senegalem na Mistrzostwach Świata w 2018 roku – wprowadzi go do światowych trendów i to tuż po zaprzysiężeniu Donalda Trumpa. W pewnym momencie Flashscore wyceniał jego występ na 4,8, troszeczkę powyżej tragedii, ale już poniżej dramatu. Zadam jednak to samo pytanie po raz trzeci: co z tego. Barcelona w drugiej połowie odrobiła straty, mylił się też bramkarz wicemistrza Portugalii, a w końcówce Katalończycy – dla odmiany – napisali bodaj najfajniejszą jak dotąd historię tej edycji Ligi Mistrzów? I znów Szczęsny był tego częścią, ba, dla bezstronnych kibiców był właściwie kluczowym elementem widowiska, gdyby nie jego błędy, to byłby całkiem zwykły mecz. Znów na konferencji Flick nie szukał winnych, tylko cieszył się ze zwycięstwa. Znów szatnię zapełniły śpiewy, znów Szczęsny zamiast zamartwiać się boiskową dyspozycją i błędami, mógł po prostu cieszyć się chwilą, cieszyć się przygodą życia, która przytrafiła mu się na emeryturze, na wakacjach, w czasie odpoczynku od piłki i od świata.
Czy Wojciech Szczęsny dostanie jeszcze szansę w bramce Barcelony?
31+ Votes
Kto wie, może to już koniec. Barcelona nie jest faworytem w żadnych rozgrywkach, spośród tych, w których bierze udział. Wojciech Szczęsny po tych czterech występach może już nie wrócić do bramki Barcelony. Możliwe, że wszystko co dobre, już go spotkało. Z dzisiejszej perspektywy, świeżo po meczu, w którym był jednym z najsłabszych elementów Barcelony, można byłoby się krzywić i narzekać. Szczególnie, że przecież oczekiwania były rozbudzone do granic, oczami wyobraźni widzieliśmy już polski duet idący ramię w ramię od zwycięstwa do zwycięstwa, od hat-tricka Lewandowskiego do czystego konta Szczęsnego. Trudno jednak pozbyć mi się myśli, że za dziesięć, piętnaście miesięcy, może za cztery czy pięć lat, spojrzymy na ten okres na chłodno. Weźmiemy szkiełko, lupę, weźmiemy liczydło. A potem je wszystkie schowamy z powrotem do biurka, bo Wojciech Szczęsny ściągnięty z leżaka wygrał 5:2 w El Clasico i był jednym z uczestników pamiętnego 5:4 z Benfiką w szalonym meczu na Estadio Da Luz.
Gdybym był Wojtkiem wczoraj wieczorem, byłbym przekonany, że za moment obudzę się na hamaku, na którym zasnąłem w czasie poobiedniej sjesty w trzecim miesiącu swojej piłkarskiej emerytury. To przecież zbyt abstrakcyjny scenariusz, by nie był snem. Zbyt absurdalny, zbyt słodko-gorzki, przesadnie nasycony purnonsensem. Ale przecież obaj mamy po 34 lata, obaj wiemy, że w tym wieku jest się już zbyt zmęczonym, by w czasie drzemki mieć jakiekolwiek sny.
To prawdziwa przygoda. Może nawet przygoda życia?
Komentarze