Milan i Liverpool grali ze sobą o stawkę zaledwie trzykrotnie, ale za każdym razem kibice byli świadkami wielkich fajerwerk. Raz gwiazdą w finale był Jerzy Dudek, a innym razem Filippo Inzaghi. Są szanse na to, że wtorkowy pojedynek fazy grupowej Ligi Mistrzów wykreuje kolejnego bohatera. Zwłaszcza, że dla Milanu to mecz o być albo nie być, jeśli chodzi o dalszą grę w europejskich pucharach.
- Rywalizacja Milanu i Liverpoolu przyniosła w przeszłości ogromne emocje. W 2005 i 2007 roku kluby te spotkały się w finale Ligi Mistrzów.
- W Stambule Liverpool odrobił trzybramkową stratę i wygrał po rzutach karnych. Bohaterem był Jerzy Dudek.
- Dwa lata później Milan udanie zrewanżował się Anglikom i wygrał 2:1. Katem okazał się być Filippo Inzaghi.
Finał, po którym Polacy skakali z radości
Można żałować, że los nie dał im szansy na częstszą rywalizację. Aż trudno w to uwierzyć, ale dwa tak utytułowane kluby grały ze sobą w Lidze Mistrzów zaledwie trzykrotnie. Do pierwszego, jakże pamiętnego pojedynku, doszło w finale w 2005 roku w Stambule. – Jerzy Dudek jest wielki, tak jak wielki jest Liverpool. Teraz tonie gdzieś w objęciach kolegów – krzyczał na antenie TVP komentator Dariusz Szpakowski. Z radości skakała zresztą cała piłkarska Polska. Dudek był naszym pierwszym rodakiem od czasów Józefa Młynarczyka, który sięgnął po najważniejsze klubowe trofeum. Gdyby tego było mało, był bohaterem finału.
Nie brakuje opinii, że mecz, który rozegrano na Ataturk w Stambule był jednym z najlepszych w całej historii. Milan Carlo Ancelottiego przystępował do starcia w roli faworyta i do przerwy prowadził już 3:0. Strasznie żałować mogli jednak ci, którzy wyłączyli swoje odbiorniki telewizyjne przed drugą odsłoną. Liverpool odrodził się niczym feniks z popiołów i dzięki trafieniom Gerrarda, Smicera i Alonso doprowadził do wyrównania.
Po meczu największe katorgi wewnętrzne przeżywać musiał napastnik Milanu, Andrij Szewczenko. W dogrywce miał stuprocentową okazję do tego, by strzelić zwycięskiego gola. Ukrainiec miał przed sobą pustą bramkę, ale zamiast skierować tam piłkę trafił wprost w rozpaczliwie interweniującego Dudka. – To był jeden z tych momentów w życiu piłkarza, w którym można bardzo wiele wygrać, jak i bardzo wiele przegrać – mówił po meczu Szewa.
Koszmar Milanu ziścił się w czasie serii rzutów karnych. Tam pierwszoplanową rolę odegrał Jerzy Dudek, który swoim tańcem na linii bramkowej dekoncentrował rywali. Jedenastkę przestrzelił Andrea Pirlo, a kluczowego karnego nie trafił wspomniany wcześniej Szewczenko. Polak wpadł po chwili w objęcia szczęśliwych piłkarzy Liverpoolu, a “Dudek dance” na stałe wpisał się w historię futbolu.
Zemsta bywa słodka
Los pozwolił Milanowi na rewanż, który nastąpił dwa lata później. W 2005 roku zespoły te spotkały się w finale, który rozgrywano w Atenach. – Porażka ze Stambułu zostanie z nami na całe życie, ale teraz zamierzamy napisać nowy rozdział historii i wygrać – mówił przed meczem Gennaro Gattuso. Emocje targały też 39-letnim Paolo Maldinim. – Po Stambule nie wierzyłem, że będzie mi jeszcze dane zagrać w finale Ligi Mistrzów – przyznał.
Paradoksalne jest to, że Liverpool zagrał tamtego wieczoru zdecydowanie lepiej niż w Stambule. Skuteczność i szczęście były jednak po stronie rywala. Bohaterem i strzelcem dwóch goli został napastnik, który przez cały sezon grał nierówno i swoją postawą raczej zawodził, czyli Filippo Inzaghi.
Przed samym meczem z włoskiej prasy płynęły sygnały, że Super Pippo nie zasłużył na grę w pierwszym składzie. Przeciwnikiem wystawiania go w jedenastce był sam Adriano Galliani. Ancelotti był innego zdania. Dał Inzaghiemu szansę, pamiętając też o tym, że ten nie zagrał dwa lata wcześniej w Stambule, gdyż zatrzymała go kontuzja. Trener Rossonerich miał nosa i po ostatnim gwizdku sędziego mógł przyjmować przeprosiny od tych, którzy go krytykowali.
Pierwszy gol przed przerwą był ogromnym przypadkiem. Pirlo uderzał z rzutu wolnego i trafił wprost w stojącego obok muru Inzaghiego. To dlatego piłka zmyliła Pepe Reinę i po chwili zatrzepotała w siatce. Za drugim razem fenomenalnym prostopadłym podaniem popisał się Kaka. Inzaghi wyszedł sam na sam z bramkarzem, minął go i z ostrego kąta podwyższył wynik na 2:0. Gdy w końcówce za sprawą Dirka Kuijta Liverpool strzelił kontaktową bramkę, wielu przeczuwało, że może dojść do dogrywki i koszmaru sprzed dwóch lat. – Przez chwilę myślałem, że to znowu się wydarzy – wspominał później w wywiadzie Kaka. Brazylijczyk wygrał ostatecznie upragnioną Ligę Mistrzów, a kilka miesięcy później złotą piłkę.
Grad goli w fazie grupowej
Na kolejny pucharowy mecz tych drużyn czekać musieliśmy do jesieni 2021 roku. Milan po latach niepowodzeń wrócił do Ligi Mistrzów i traf chciał, że trafił na The Reds w fazie grupowej. Wrześniowy mecz na Anfield dostarczył nie lada emocji i przyniósł grad goli, Starcie to potwierdziło, że choć minęła ponad dekada, a na bosku grają już zupełnie inni piłkarze, to magia w rywalizacji tych klubów nadal istnieje.
Początek meczu przyniósł pełną dominację drużyny Jurgena Kloppa. Gospodarze szybko strzelili na 1:0 (ostatecznie gola zapisano jako samobójcze trafienie Fikayo Tomoriego) i wydawało się, że szybko pójdą za ciosem. Milan przetrwał jednak gradobicie i odpowiedział w stylu, jakiego nie powstydziłby się zespół z 2007 roku. Goście potrzebowali dwóch minut, by wyjść na prowadzenie i uciszyć Anfield. Najpierw akcję Rafaela Leao wykończył Ante Rebić, a po chwili prowadzenie dał Brahim Diaz.
Po przerwie strzelał już tylko Liverpool, który został poprowadzony do zwycięstwa przez Mohameda Salaha i Jordana Hendersona. Ten drugi huknął w 69. minucie z dystansu, nie dając żadnych szans bramakrzowi. W końcówce Anglicy najedli się jednak strachu, bo skazywany na pożarcie Milan potrafił zepchnąć ich do defensywy. Włosi opuszczali Anfield z podniesionymi głowami.
Dla Milanu to mecz o wszystko
Przed ostatnią kolejką fazy grupowej sytuacja Milanu jest skomplikowana. Rossoneri wciąż mogą awansować do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Problem w tym, że nie wszystko jest w ich rękach. Punkt przewagi ma FC Porto, które podejmie we wtorek Atletico Madryt. Milan musiałby pokonać Liverpool i liczyć na wpadkę rywala z Portugalii. Scenariusz dość trudny do zrealizowania, ale możliwy.
– Wiele się nauczyliśmy po pierwszym meczu. Wiemy, na jaki poziom trzeba się wznieść, aby móc rywalizować z Liverpoolem. Jesteśmy gotowi, nasi kibice będą nas wspierać i wszystko sprzyja temu, aby pokazać się z dobrej stron – przekonywał na konferencji prasowej trener Stefano Pioli.
Na ciekawą rzecz zwrócił też w rozmowie z dziennikarzami Fikayo Tomori. – We wrześniu, gdy jechaliśmy do Liverpoolu, wielu z nas grało w Lidze Mistrzów po raz pierwszy. Teraz mamy za sobą pięć meczów w tych rozgrywkach i zdobyliśmy już sporo doświadczenia. Wiemy jakie błędy popełniliśmy. We wtorek to my postaramy się strzelić o jednego gola więcej niż rywale – zapowiedział.
Choć Liverpool ma w swoim dorobku 15 punktów i pełny awans, kibice na całym świecie zacierają ręce na myśl o nadchodzącym starciu. Menedżer gości, Jurgen Klopp nie wyklucza kilku roszad w wyjściowym składzie i oszczędzenia takich piłkarzy jak Mohamed Salah. Niemiec zapowiada jednocześnie, że Milan nie ma co liczyć na taryfę ulgową.
Czytaj także: AC Milan – Liverpool FC: typy, kursy, zapowiedź (07.12.2021)
Komentarze