Kiwior oceniony po meczu z Realem. Anglicy są jednomyślni

Jakub Kiwior był jednym z bohaterów dwumeczu Arsenal - Real Madryt. Jak reprezentant Polski został oceniony przez angielskie media?

Jakub Kiwior i Fede Valverde
Obserwuj nas w
Sipa US / Alamy Na zdjęciu: Jakub Kiwior i Fede Valverde

Kiwior “wyglądał jak u siebie w domu”

Arsenal dosyć niespodziewanie pokonał Real Madryt w obu odsłonach ćwierćfinału Ligi Mistrzów. W Londynie Kanonierzy wygrali 3:0, natomiast w rewanżowym starciu na Santiago Bernabeu sięgnęli po zwycięstwo 2:1. Jedną z kluczowych postaci The Gunners był Jakub Kiwior – pod nieobecność Gabriela Polak spisywał się wręcz znakomicie. Potwierdzają to głosy z angielskich mediów.

– Naprawdę fajna i spokojna obrona Jakuba Kiwiora, który był dziś bezbłędny w miejsce kontuzjowanego talizmanu Gabriela. Fani Arsenalu martwili się o Polaka, ale to William Saliba podarował bramkę – napisał Max Mathews z The Athletic. – Odkąd Gabriel doznał kontuzji ścięgna podkolanowego, cała uwaga skupiała się na Jakubie Kiwiorze i na tym, jak poradzi sobie z wejściem na boisko. Raya był przekonany, że polski obrońca nie jest powodem do niepokoju i w pełni w niego wierzył, a przeciwko mistrzom Europy był opanowany, inteligentny i silny – wymarzony występ – stwierdził Tom Canton z portalu football.london, który przyznał Polakowi notę 9.

Zobacz WIDEO: Jakub Kiwior piłkarzem meczu Arsenalu. Tak Polak posyłał świetne podania

– Imponujący krok naprzód, zgodny z jego ostatnimi występami po tym, jak przez większość sezonu siedział na ławce. Zachował czujność przez cały mecz – napisał Isaan Khan z Daily Mail. Z kolei Charlotte-Marie Ford z The Independent stwierdziła, że “zastąpienie Gabriela na pozycji środkowego obrońcy nie jest łatwym zadaniem, ale Kiwior od razu wcielił się w kluczową rolę jako partner Saliby i wyglądał jak u siebie w domu, broniąc mnóstwa dośrodkowań ze strony Realu”.

– Prawdopodobnie jego najlepszy występ w koszulce Arsenalu. Wystąpił pod nieobecność Gabriela i był skałą z tyłu – dodał Simon Collings z London Evening Standard.

POLECAMY TAKŻE

Komentarze