- Te liczby są po prostu dewastujące: świętowanie mistrzostwa Serbii w 2014 roku oglądało na stadionie Crvenej Zvezdy ponad 48 tysięcy widzów, w ubiegły weekend mecz o tym samym ciężarze gatunkowym przyciągnął zaledwie 3000 fanatyków.
- Zvezda poniekąd spełniła sen, którym przez jakiś czas żył chociażby Dariusz Mioduski, sen o jednym, silnym dominującym klubie, który stanowi lokomotywę dla całej ligi, regularnie grając w fazie grupowej europejskich pucharów – w tym oczywiście w Lidze Mistrzów.
- Oczywiście w obecnej zapaści ligi serbskiej ogromną rolę odegrały też czynniki, które w Polsce pewnie nie miałyby prawa zaistnieć – jawne zaangażowanie najważniejszych polityków w państwie czy monopolistyczne praktyki na rynku sportowym, natomiast sam sposób rozgrywania ligi powinien stanowić dla nas rodzaj ostrzeżenia.
Zapaść ligi serbskiej – historia dwóch zdjęć
Kolaż ten w polskim internecie rozpropagował fanpage “Piłkarskie Bałkany” i Przemek Siemieniako, natomiast sądzę, że zbitka dwóch fotografii stanie się viralem na skalę całej Europy. Dwie daty – 25 maja 2014 roku oraz 6 kwietnia 2025. Dwa mecze Crvenej Zvezdy Belgrad przeciw OFK, oba rozgrywane na Marakanie, czyli posiadającym 53 tysiące krzesełek legendarnym molochu w serbskiej stolicy. Na fotografii sprzed ponad 10 lat zapełniony niemal po brzegi stadion wita 26. mistrzostwo kraju, które Zvezda odzyskuje po 6 latach panowania ich wiecznego rywala, Partizana. Zdjęcie z ubiegłego weekendu to już świętowanie 35. tytułu, a ósmego z rzędu zdobytego przez największy obecnie serbski klub. Na trybunach doskonale widoczna jest nazwa głównego sponsora gospodarzy, ale i połowa napisu tworzącego napis “Delije”, czyli bohaterowie. Na tej trybunie zasiadają najwierniejsi kibice klubu, na tej trybunie tworzone były kultowe oprawy, na tej trybunie wreszcie kilkanaście tysięcy gardeł tworzyło legendę derbowego Belgradu, dla wielu turystów stadionowych – prawdziwej Mekki kibicowania.
W ubiegły weekend zebrało się tam niespełna trzy tysiące osób. Dziewiętnaście mistrzostw Jugosławii, pięć mistrzostw Serbii i Czarnogóry, dziesięć mistrzostw Serbii – i naprawdę trudno w tym gąszczu triumfów znaleźć bardziej kuriozalny niż właśnie zdobyty, zresztą w spektakularnym stylu, 35. tytuł.
Jakim cudem Marakana aż tak się wyludniła? Dlaczego po tamtych latach nie ma już w Serbii śladu, dlaczego ten wielki klub systematycznie udowadniający swój prymat, w dodatku po drodze raczący własnych kibiców dziesiątkami występów w Europie, teraz boryka się z problemem 50 tysięcy pustych krzesełek na meczu decydującym o tytule mistrza? Sprawa jest bardziej złożona, niż tylko wszechogarniająca nuda sportowa, co oczywiście nie oznacza, że ósme wygranie ligi z rzędu pozostaje bez wpływu.
Potok sukcesów bez kontekstu i z kontekstem
W zasadzie wszystko się zgadza. Jeśli pozbawimy ligę, a przede wszystkim dwa największe serbskie kluby, różnych kontekstów spoza świata sportu, otrzymujemy mniej więcej to, czego oczekuje część spośród kibiców w ligach, nazwijmy to, dość wyrównanych. W Polsce czas na tego typu apele już definitywnie minął – mamy zwyczajnie zbyt dużo rozsądnie poukładanych klubów z dostępem do dużego kapitału, by marzyć o wyścigu jednego konia. Ale ja wciąż pamiętam czasy, gdy Dariusz Mioduski wręcz sugerował polskim klubom oddawanie Legii Warszawa zawodników poniżej ceny rynkowej, by w zamian zgarnąć większy procent od kolejnego transferu zawodnika, już z mocarstwowej Legii do silniejszej ligi zagranicznej. Co więcej – w tamtym czasie stołeczny klub faktycznie zrobił sporo, by rozbudzić wyobraźnię. Po okresie dominacji za rządów Bogusława Leśnodorskiego, gdy Legia rokrocznie zdobywała mistrzostwo, dokładając też niezłe występy w Pucharze Polski i europejskich pucharach, udało jej się dobrnąć do Ligi Mistrzów – i to właśnie za sprawą powtarzalności. To powtarzalność dała Legii rozstawienie, to powtarzalność dała Legii Dundalk. Oczywiście całość pozostawała w sferze marzeń i filozoficznych rozważań, ale część osób wskazywała – jeden czy dwa silne kluby to od razu bodziec dla całej ligi. Przecież Legia, albo nawet jakiś inny polski klub, który każdego sezonu zaliczałby występ w Lidze Mistrzów i pobierał związane z tym nagrody, rozruszałby od razu rynek wewnętrzny.
I tu właśnie przenosimy się do Serbii. Na razie pozbawmy tę historię kontekstów, by dobrze wybrzmiały suche fakty. Crvena Zvezda na przestrzeni lat 2014-2025 zdobyła dziewięć tytułów mistrzowskich, tylko dwukrotnie ustąpiła Partizanowi, ale ostatni raz w 2017 roku. Ta powtarzalność na krajowym podwórku przyniosła oczywiście konkretne korzyści w dziedzinie budowania klubu. Zvezda pewna przynajmniej wicemistrzostwa zwiększała nakłady na rynku transferowym. Już w sezonie 2017/18 biało-czerwoni wydali 3 miliony euro na Nemanję Radonjicia z Romy, potem potrafili w jednym sezonie wydać nawet 7 milionów euro – a cały czas mówimy dopiero o okresie formowania się wieloletniej dominacji.
Rosły rankingi Zvezdy, rosły budżety, coraz mocniejsza robiła się kadra. Oczywiście zaangażowanie sponsorów też pomagało, szczególnie że po drodze część spośród hojnych darczyńców serbskiego klubu musiała ograniczyć swoją działalność w Unii Europejskiej – żeby nie napisać wprost, że Gazprom po wykopaniu m.in. z Schalke i z Ligi Mistrzów zyskał trochę wolnych środków na sportswashing. Po paru latach budowania pozycji w Lidze Europy, w sezonie 2018/19 klub wreszcie robi awans do Ligi Mistrzów. Od tej pory nie ma już sezonu poza fazą grupową w Europie: trzy razy gra w elicie, trzy razy na jej bezpośrednim zapleczu, czyli w Lidze Europy, dwukrotnie zresztą zostaje w rozgrywkach na wiosnę, zaliczając dwumecze z Rangersami i Milanem.
Brzmi naprawdę jak z podręcznika – tak budujemy naszą lokalną potęgę poza ligami TOP 5. Kroczek po kroczku, konsekwentnie, zwiększając miarowo poziom trudności. Zwłaszcza, że te mądre podręczniki o budowaniu potęgi na wschód od ruin muru berlińskiego (no, przynajmniej politycznie, niekoniecznie geograficznie), zawsze wspominają: przy tak regularnej grze na najważniejszych arenach świata, zyski drastycznie się zwiększą. Już pal licho te nagrody od UEFA, już pal licho świetne frekwencje – bo Serbowie na domowy mecz z Manchesterem City stawili się w blisko 50 tysięcy osób. Potężne wpływy Zvezda wykręcała na transferach. Młodziutkiego Mijatovicia wystarczyło pokazać cztery razy w Lidze Mistrzów, by jeszcze jako nastolatka opędzlować go za 8 milionów euro do MLS. Kosta Nedeljković poleciał do Lipska za niewiele mniejsze pieniądze, za to z równie niewielkim doświadczeniem.
ZOBACZ WIDEO: SUPERPUCHAR DAŁ NAM WIELE, BARDZO WIELE
Działa jak w zegarku, dokładnie według wzorców. Umocnienie pozycji na rynku krajowym. Inwestycje w akademię. Regularne występy w dalekich fazach europejskich pucharów, korzystne transfery wychodzące, skupowanie coraz droższych gwiazd. W obecnym sezonie Zvezda wydała prawie 20 milionów euro, ćwierć tej kwoty zainwestowano w Milsona z ligi izraelskiej. Oczywiście klub występował w Lidze Mistrzów, wygrał nawet 5:1 z VfB Stuttgart, zajął 29. miejsce w fazie ligowej.
Kontekst? Cóż, klub jest forowany przez polityków i biznes. Poza tymi wszystkimi posunięciami uzasadnionymi przez wieloletnie obserwowanie rynku piłkarskiego – jest też element brutalnej siły. Prezydent Aleksandar Vucić, ogółem postać dość kontrowersyjna, do piłki nożnej pcha się z butami oraz delikatnością znaną już wcześniej nie tyle w historii Serbii, co nawet w historii serbskiej piłki nożnej. To osobny, ogromny temat, natomiast przy analizie rozkładu ligi serbskiej trzeba pamiętać, że to kolejne wielkie głazy do ogródka zarządzających tamtejszym futbolem. Liga jednej drużyny dominującej sportowo – to koszmar. Liga jednej drużyny dominującej sportowo, wspieranej w bardzo dyskusyjny sposób przez elity – to już piekło. Konkretnych przykładów oczywiście jest mnóstwo z tym nadrzędnym na czele – w lidze, w której prawa telewizyjne nie są warte ułamka tego, co w Polsce, kolosalną różnicę robią wpływy ze strony państwowych spółek i innych firm bezpośrednio zależnych od polityków. O tym, czy rosyjski Gazprom w swoich poczynaniach kieruje się wyłącznie rankingami medialności poszczególnych klubów też można byłoby napisać książkę – i to raczej kryminał niż doktorat z marketingu i zarządzania.
Uważaj o czym marzysz
Ale ten polityczny protektorat może przeszkadzać setkom, nawet tysiącom Serbów, i z Partizana, i z Crvenej Zvezdy. Możemy założyć, że przeciwnicy polityczni Vucicia ogólnie nie chcą brać udziału w cyrku, który rozgrywa się w serbskiej piłce. Możemy przyjąć, że duża część kibiców czuje zwyczajny niesmak patrząc na rosnące dysproporcje w traktowaniu najważniejszych klubów przez najpoważniejsze firmy. Natomiast są przecież w Serbii mecze europejskich pucharów. Przyjeżdża nadal do Belgradu ekipa spoza kraju i nagle fanom przestaje przeszkadzać polityczne zaangażowanie Vucicia? W styczniu w przedostatniej kolejce fazy ligowej Ligi Mistrzów na Marakanę zawitało PSV Eindhoven – mecz obejrzało ponad 35 tysięcy widzów. Derby z Partizanem w lutym, na marginesie: jedyny krajowy remis w tym roku, poza tym Zvezda ogoliła wszystkich rywali w lidze i pucharze? Ponad 30 tysięcy kibiców.
Czyli nawet jeśli założymy, że jakaś część zainteresowania meczami, ligą, ogólnie: serbskim futbolem to wynik niezdrowej rywalizacji, efekt nienawiści do prezydenta, niechęci do przyjmowania licznych podarunków, czy tym podobnych względów… Wciąż zostaje nam spora grupa ludzi, którzy pojawiają się na meczach europejskich pucharów, wpadają na wybrane szlagiery, żyją piłką w Serbii, gdy… gdy ta piłka faktycznie żyje, a nie wegetuje.
Rozgrywki ligowe to bowiem właśnie wegetacja. Po 30 kolejkach Serbowie dzielą ligę na grupę mistrzowską i spadkową, jak za czasów rodzimej ESA37. Cel był jasny – zwiększyć atrakcyjność rozgrywek, podkręcić rywalizację, dodać kolejne starcie Partizana ze Zvezdą, dać więcej szans na potknięcia faworytów. Sęk w tym, że mistrz na tyle zdominował rozgrywki, że zapewnił sobie mistrzostwo jeszcze przed fazą finałową. 28 zwycięstw, dwa remisy, ani jednej porażki. Sezon temu? 31-3-3. Dwa lata temu sezon bez porażki, 30 zwycięstw i 7 punktów za remisy. Crvena Zvezda dokonała tego, czego obawiali się wszyscy przeciwnicy Legii Warszawa w 2017 roku. “Odjechała za hajs z Ligi Mistrzów”. Ba, wracamy raz jeszcze do naszego “podręcznika budowy silnej ligi na wschód od Lipska”.
Przez pewien czas liga faktycznie na tym korzystała. Crvena Zvezda obecnie jest 50. w rankingu UEFA, ponad 20 miejsc nad Legią. To były bardzo jasne korzyści w eliminacjach – w sezonie 2022/23 na drodze do Ligi Mistrzów stały Piunik Erywań oraz Maccabi Hajfa, rok później Zvezda miała zapewnioną grę w fazie grupowej bez eliminacji, w ubiegłym sezonie startowała od IV rundy, trafiając na Bodo/Glimt. W tym pamiętnym sezonie 2022/23 Serbia zresztą wysłała na eksport aż pięć klubów – w tym piątą w tabeli Vojvodinę, która na finiszu ligi traciła do Zvezdy 34 punkty (!).
Losy tej piątki to podsumowanie całej idei “lokomotywy, która ciągnie całą ligę”. Vojvodina dostała bęcki dwa razy, Partizan przeszedł po karnych azerski Sabah, ale odpadł po 0:6 w dwumeczu z Nordsjaelland. Cukaricki, który miał gwarantowaną fazę grupową Ligi Konferencji, przegrał sześć meczów, strzelił 2 gole, stracił 16 (wcześniej przegrał też swój dwumecz w kwalifikacjach do Ligi Europy). Baćka Topola? 1 punkt w sześciu meczach Ligi Europy, gole 6-19. Radziła sobie – bo i jak miałaby sobie nie radzić z takim wsparciem? – Crvena Zvezda Belgrad.
Problem polega na tym, że nawet napompowana do granic możliwości Crvena Zvezda w Europie nie znaczy wiele więcej niż PAOK czy Viktoria Pilzno. Na razie jeszcze oklepy w Lidze Mistrzów przyciągają stałą, dużą widownię, ale jak działa nuda – najlepiej przekonuje się o tym belgradzka ekipa na każdym kolejnym nudnym ligowym meczu. Garstka najwierniejszych fanatyków ogląda kolejne zwycięstwa odniesione bez większych emocji, bo mistrz jest znany już przed sezonem, w lidze zresztą często oszczędza swoich najważniejszych zawodników.
Gdy u nas 33 tysiące kibiców Śląska Wrocław obserwowało mecz z Lechem Poznań, czułem dumę z tego, jak wygląda polska piłka. Zresztą, Ekstraklasa sama w sobie jest ostatnio bardzo mocna pod względem frekwencji, marketingu, a nawet siły na tle europejskich rywali, czego potwierdzenie dostaniemy w czwartek wieczorem. Idźmy krok dalej. Mecz Crvenej Zvezdy Belgrad z OFK, na którym największy serbski klub świętował zdobycie mistrzostwa kraju, obejrzało dwa razy mniej widzów niż I-ligowe starcie ŁKS-u Łódź z Odrą Opole. O tym, ile brakuje Zveździe do frekwencji na Arce, Wiśle czy Ruchu w ostatnich tygodniach nie ma nawet sensu wspominać.
Rozdrobniona liga z chwiejną czołówką, w której TOP jest dość szeroki i relatywnie łatwo do niego doskoczyć, ma swoje wady. Ale nie jest ligą serbską.
Jeśli masz do wyboru ligę serbską i cokolwiek – dziś lepiej wybrać absolutnie cokolwiek. I robią to nawet fani Crvenej Zvezdy.
Komentarze