Borussia przed finałem Ligi Mistrzów. Zaklinać rzeczywistość i oszukać przeznaczenie

Czy można dotrzeć do finału Ligi Mistrzów i nie wyglądać na zespół kompletny lub po prostu bardzo dobry? Borussia Dortmund o to nie dba, po prostu robi swoje. Gdyby tworzyć runda po rundzie klasyfikację fazy pucharowej, to jej pozycja byłaby za każdym razem w dolnej części. Z Realem Madryt znów będą zaklinać rzeczywistość i oszukiwać przeznaczenie.

Mats Hummels, Emre Can i Nico Schlotterbeck
Obserwuj nas w
dpa picture alliance/Alamy Na zdjęciu: Mats Hummels, Emre Can i Nico Schlotterbeck
  • Czy Borussia Dortmund gra w tym sezonie… dobrze?
  • Jakie mecze lubi zespół Edina Terzicia?
  • Co strzelane gole mówią o ich stylu atakowania?
  • Czego najbardziej nie lubią obrońcy Realu?

Na razie robi to sam Edin Terzić. – Gdybyśmy musieli zagrać z Realem dziesięć meczów, to nie mielibyśmy żadnych szans. Ale to jest jedno spotkanie. 90 lub 120 minut. Wierzę i widzę w piłkarzach wiarę, że zagramy na Wembley dobry mecz – mówił przed decydującym starciem w Londynie.

Jego słowa narzucają jednak kolejne pytanie: jak wygląda dobry mecz Borussii Dortmund? Kibice mogliby wskazać półfinałowy dwumecz z Paris Saint-Germain w którym zdobyli dwie bramki bez żadnej straty. Jednak rywale aż sześciokrotnie obijali słupki i poprzeczki, ich kumulacja goli oczekiwanych była wyższa od dorobku BVB oraz powinna zagwarantować przynajmniej cztery trafienia mistrzom Francji.

POLECAMY TAKŻE

Może więc starcia z Newcastle United jeszcze w fazie grupowej, albo to, jak Borussii udało się rozbić w Dortmundzie Atletico Madryt (4:2)? To wciąż nie daje pełnej odpowiedzi, bo zespół Terzicia jest piłkarskim kameleonem. Najchętniej dopasowywałby się do planów taktycznych rywala i w tym szukał swoich momentów do zaatakowania.

Prawda o finaliście z ligi niemieckiej nie jest łatwa do zaakceptowania dla kibiców BVB. W Bundeslidze od sezonu 2017/18 nie zanotowali tak niskiej liczby zwycięstw (18) i nie strzelili tak niewielu goli (68). W dwudziesty meczach ligowych oraz europejskich pucharów mieli niższy dorobek xG od rywali. Mats Hummels w SportBild niemal wprost kwestionował pomysły taktyczne Terzicia z pierwszej połowy sezonu i wskazywał, jak istotne były zimowe wzmocnienia jego sztabu Svenem Benderem oraz Nurim Sahinem.

Kompromisy Terzicia

Borussia wraca po jedenastu latach na Wembley i do finału Ligi Mistrzów, ale to nie jest drużyna porównywalna z ówczesną ekipą Juergena Kloppa. Może czasem podobnie się ustawiają, może Terzić też szukać szybkości na pewnych pozycjach, ale nie ma w grze jego zespołu takiej dynamiki, bezwarunkowej chęci do pressingu i gonienia za rywalem po całym boisku.

Współczesna wersja wybrała drogę kompromisu. Borussia jest świadoma, że im więcej miejsca za plecami Nico Schlotterbecka i Matsa Hummelsa tym większe prawdopodobieństwo, że ich brak szybkości i niepewność w pojedynkach zostanie wyeksponowana. Wie też, że nie może bezmyślnie kopać na szybkich skrzydłowych i Nicklasa Fullkruga oraz liczyć na cud. Potrafi i robiła to, bywały nawet mecze w których się to opłacało, ale za dobrych ma zawodników także w środku pola, by omijać ich swoimi podaniami.

Edin Terzić
Edin Terzić, fot. Sipa US/Alamy

Gdyby spojrzeć w wyniki, to gra wyłącznie defensywna, z oddaniem piłki przeciwnikowi to nie jest do końca coś, co Dortmundowi leży. W tym sezonie w dziesięciu meczach z najniższym posiadaniem wygrywali tylko czterokrotnie, choć także jedynie trzy mecze przegrali: ze Stuttgartem dwa razy i w Paryżu jeszcze w fazie grupowej. Terzić ostatniego z wymienionych spotkań pewnie nawet by nie zaliczył, podjął wtedy zaskakującą decyzję o zmianie systemu na trójkę obrońców i jego drużyna niemal nie wychodziła z połowy. Zresztą BVB musiała już przetrwać wiele trudnych momentów na drodze do finału, a o tym, gdzie toczy się gra w jej meczach świadczy inna ze statystyk: aż 33% czasu piłka spędziła w ich strefie obrony, to jeden z najwyższych wyników tego sezonu Ligi Mistrzów.

Istotne jest jednak to, że Borussia w każdym z tych meczów miała swoje szanse. Trzymała się w rywalizacji, a wynikowo – poza tym starciem z Paryżem – nie pozbawiała się nadziei. Wygrywając w takich meczach z pragmatyczną wersją samej siebie potrafiła utrzymać czyste konto. Gdy spojrzy się na to, jak ostatnio wyglądają finały Ligi Mistrzów, to może być istotna umiejętność: każdy z poprzednich czterech kończył się wynikiem 1:0, od 2019 roku padło tylko sześć bramek w pięciu spotkaniach.

W tym sezonie Ligi Mistrzów Real Madryt stracił niemal dwa razy więcej goli, niż Borussia (15-8) – to również może być zaskakującą statystyką. Gdy jednak wynik Królewskich niemal się zgadza z kumulacją jakości szans (xG) stworzonych przez rywali, to ten BVB jest zdecydowanie niższy. Oni już mieli – wciąż mają? – los po swojej stronie. Przeciwnicy trafiali do ich bramki ledwie ośmiokrotnie, choć okazje wskazują, że bardziej realny wynik byłby w okolicach… dwudziestu. Na drodze do finału Borussia tylko dwukrotnie miała w meczu wyższe xG od rywali – i ani razu w fazie pucharowej – także dwa razy remisując. Gregor Kobel pod względem skuteczności obron jest na trzecim miejscu (prawie 86%), co z kolei przekłada się na siedem wyratowanych goli. Następny bramkarz w tej klasyfikacji ma wynik o dwa wyciągnięte trafienia słabszy.

Jak rozbić obronę

Na to poniekąd Terzić liczy – że będzie to jeden taki mecz, który Borussia wyratuje, przetrwa, wybroni i znajdzie swój magiczny moment. Fantastycznie zagra Kobel, znów zaimponuje nam Mats Hummels, najlepszy zawodnik dwumeczu z Paryżem. Należy jednak wrócić do punktu wyjścia: co będzie działo się, gdy Borussia odzyska piłkę?

Tu najważniejsza jest różnorodność zespołu Terzicia. Najlepszy mecz w tej edycji Ligi Mistrzów rozegrali już z drużyną z Madrytu – Atletico. Wystarczy spojrzeć na decydujące zagrania, które prowadziły do gola, by zrozumieć o czym jest mowa. Dwie pierwsze bramki były efektem podań rozbijających nisko ustawioną defensywę (Atletico miało przewagę wygranej u siebie – 2:1). Jednak Borussia była to w stanie zrobić na różne sposoby: za sprawą Hummelsa wykonującego fenomenalne zagranie zewnętrzną częścią stopy (sytuacja nr 1), jak i po prostopadłym podaniu i oddaniu piłki do Iana Maatsena już w polu karnym, po zejściu z lewej strony (sytuacja nr 2). W drugiej połowie mecz stał się wyrównany, goście też skutecznie atakowali, ale Borussia miała więcej miejsca. Gdy zagrywała prostopadle, to ze środkowej strefy i to też przynosiło efekt (sytuacje nr 3 i 4).

Gol w pierwszym półfinale z PSG to efekt utrzymania się przy piłce, wyciągnięcia przeciwnika z jego własnej połowy i przyspieszenia gry prostopadłym podaniem do Fullkruga. W rewanżu swój awans przybili dzięki trafieniu Hummelsa po rzucie rożnym. Z PSV w Eindhoven zremisowali dzięki bramce zdobytej po wysokim pressingu, w rewanżu też mijając drugą linię rywali górnym zagraniem.

Można w tym doszukiwać się schematów. Borussia Terzicia w ataku pozycyjnym ustawia pięciu zawodników w linii ataku. Zejścia ze skrzydła podaniem i dryblingiem również należą do ulubionych ich akcji, zresztą w ten sposób (prowadzeniem piłki) stworzyli sobie najwięcej okazji do strzału. Szybkość Karima Adeyemiego oraz Jadona Sancho, połączona z błyskotliwością Juliana Brandta i nieszablonowością Fullkruga mogą dać momenty na jakie w Dortmundzie liczą.

Spodziewaj się niespodziewanego

Jednak Real w pewnym sensie też jest kameleonem w Lidze Mistrzów. Dwa lata temu to Królewscy bronili się przed naporem Liverpoolu, fantastycznie zagrał Thibaut Courtois i udało się przeprowadzić jeden z nielicznych ataków. Wcześniejsze triumfy z Liverpoolem (3:1) i Juventusem (4:1) nie pozbawiały rywali złudzeń, kto jest lepszy. A gdy trzeba było zmierzyć się z nisko ustawioną defensywą – Atletico w 2016 – to i tak na końcu Real okazał się górą, wciskając do bramki gola i wygrywając w rzutach karnych.

Podobnie jest w tej edycji. Oczywiście, że Real najlepiej czuje się, gdy mecz jest wyrównany. Gdy posiadał zdecydowaną przewagę, to w dwumeczu ze słabiutkim Unionem Berlin jednak się męczył. Wygrywał, ale jedną bramką różnicy. Gdy rywale zabierali mu piłkę, jak Manchester City, to pewnie cierpieli najbardziej, ale przecież ostatecznie przetrwali, awansowali dzięki rzutom karnym. W półfinałach uratował ich rezerwowy napastnik Joselu, który wszedł na ostatnich dziesięć minut i okazał się idealnym rozwiązaniem w obliczu wcześniejszego braku zawodnika kończącego liczne podania w pole karne.

Julian Brandt
ANP/Alamy

To nie jest tylko drużyna świetnych dryblerów, ale również fantastycznie podających pomocników. Liczbą zawodników gotowych do wejścia z głębi pola na prostopadłe zagranie pewnie przewyższają całą stawkę Ligi Mistrzów. Z Realem spodziewaj się niespodziewanego, musisz być gotowym na każde rozwiązanie. Także na takie – jak pokazał Joselu – które wydawało się, że nie zaistnieje.

Wad należy szukać w defensywie. Różnica między Realem i Borussią jest w gotowości wejścia w pojedynek z dryblującym rywalem. Obrońcy Królewskich interweniują w 39% takich przypadków, ci z Dortmundu – w 53%, co jest drugim najwyższym wynikiem w tym sezonie. Każdy z trzech goli strzelonych Realowi przez Bayern wynikał właśnie z tego. Jamal Musiala był faulowany na rzut karny, Leroya Sane i Alphonso Davies nie byli zatrzymywani pomimo stosunkowo łatwych zwodów. Po prostu nabiegali na obrońców zbyt szybko, by ci zdecydowali się na interwencję. Nic dziwnego, że największą nadzieję Borussii widzi się w szarżach Adeyemiego czy Sancho.

Odrobina magii

To co łączy obecną Borussię z tą sprzed jedenastu lat, to pewne poczucie magii. W przypadku zespołu Kloppa dotyczyła ona takich spotkań, jak rewanż z Malagą, wygrany w doliczonym czasie i w kontrowersyjnych okolicznościach. Pierwszy mecz z Realem w półfinale i cztery gole Lewandowskiego, ale też przetrwanie wyjazdu na Bernabeu, choć Królewskim do awansu zabrakło tylko gola.

Obecna Borussia też wiele przeszła, do finału wepchnęło ją hasło: każdy chciałby grać właśnie z nami. W wersji nijakiej w Bundeslidze, przy wcale nie tak szczelnej defensywie, kolejni rywale widzieli w Dortmundzie łatwą do upolowania ofiarę. Dotychczas wszyscy się przeliczyli, opór okazywał się zbyt ambitny. Dysproporcja w odbiorze finalistów skończy się wraz z pierwszym gwizdkiem rozstrzygającego meczu. A w finale naprawdę może być magicznie.

Komentarze