Półprofesjonaliści zarabiający – w przełożeniu na polskie warunki – fortunę. Rywal Lecha preferujący grę, o jakiej nikt na Islandii nie śnił. Brak szydery z polskich klubów, mimo że te na północy Europy przegrywają wyjątkowo często – to obraz, jaki przed starciem mistrza Polski z Vikingurem Reykjavik namalował w rozmowie z Goal.pl Piotr Giedyk, Polak od lat mieszkający na wyspie.
- Polska jest ostatnim krajem, który mecz z islandzkimi drużynami powinien traktować jak formalność. Zwłaszcza na wyjeździe
- Na cztery spotkania rozegrane na północy Europy w XXI wieku, trzy skończyły się porażkami naszych ekip
- Dlatego nawet jeśli Lech jest faworytem starcia z Vikingurem, warto zaznajomić się z tym, co czeka mistrza Polski.
Opowieść o Vikingurze snuje Piotr Giedyk – Polak mieszkający na Islandii, prowadzący na Twitterze konto Piłkarska Islandia.
Nikt nie gra jak oni
Vikingur to dość świeży projekt Arnara Gunnlaugssona, który buduje tę drużynę od 2019 roku. Natomiast dopiero na początku poprzedniego sezonu udało mu się zbudować dość silną, na miarę islandzkich realiów, ekipę. W zeszłym roku wygrali mistrzostwo, zdobyli puchar. Co ważne, dobrze przetrwali zimę, co na Islandii nie jest oczywiste. Zima w islandzkiej piłce trwa dłużej niż w Europie, wielu zawodników w tym czasie odchodzi z klubów. Do tego ciężko w tym czasie zachować jakość tych drużyn, bo zdarza się, że w drużynach, które świetnie funkcjonują pod koniec roku, w kolejnym jest już problem. Vikingur podołał temu i moim zdaniem wszedł na jeszcze wyższy poziom.
Na Islandii rzadko gra się szybki, ofensywny futbol i Vikingur jest tu wyjątkiem. Wielu trenerów kręciło nosami na ten pomysł, uważało, że to nie wypali, a jednak się udało. To duży sukces Gunnlaugssona, który od początku budował taki styl. Sukcesem klubu jest natomiast przekonanie tego szkoleniowca, by to on budował zespół. Co ciekawe, w sztabie Vikingura jest wiele osób związanych z reprezentacją Islandii z czasów, gdy ta grała na Euro 2016, czy dwa lata później na mundialu. To klub z pomysłem na siebie i jego wzrost w ostatnich latach jest związany właśnie z tym pomysłem, a nie z nagłym przypływem gotówki i otwierających się w związku z tym możliwościami. Choć kasa też się zgadza, bo przecież z obecnej europejskiej przygody Vikingur wyjdzie bogatszy przynajmniej o około 1 mln euro. Islandzką tradycją środki te zostaną jednak wpompowane w pierwszej kolejności w szkolenie młodzieży, dopiero później przykładowo w transfery.
Kto zagrozi Lechowi
Widzę kilka zagrożeń dla Lecha Poznań. Na pomocy jest Pablo Punyed, reprezentant Salwadoru. To szeryf w Vikingurze – wtrąca się, dyskutuje, a przy tym wkłada głowę tam, gdzie inni nie włożą nogi. Idealny piłkarz na pucharowy mecz. Jest też Julius Magnusson – jeszcze trzy, cztery lata temu prognozowano, że będzie wielkim islandzkim talentem, wyjedzie za granicę. Wyszło jednak inaczej, ale w skali ligi islandzkiej to wciąż topowy piłkarz z dużą łatwością rozgrywania piłki. Ich bramkarz – Ingvar Jonsson – osiem lat temu zatrzymał Kolejorza. To on wtedy stał między słupkami Stjarnan, które w dwumeczu nie straciło nawet gola. Na plus dla Lecha przemawia fakt, że do Rosenborga odszedł Kristall Mani Ingason, który wyróżniał się jako snajper.
Vikingur odpalił w lidze tuż przed eliminacjami Ligi Mistrzów. I miało to bezpośrednie przełożenie na to, jak w tych rozgrywkach zaprezentowali się jego piłkarze. Przez rundę preeliminacyjną przeszli jak burza, pokonując m.in. Levadię 6:1, a później strasząc Malmoe. Trener Gunnlaugsson nie czuł strachu przed ofensywnym ustawieniem swojego zespołu na tego rywala i w dwóch meczach strzelił mu pięć goli, tracąc tylko o jednego więcej. Okazuje się, że taka taktyka sprawdza się nie tylko w lidze islandzkiej, a też w rozgrywkach na kontynencie. Przyznam się – nie oczekiwałem aż tak dobrego wyniku w dwumeczu z Malmoe, zaskoczyli mnie. Tym bardziej, że Szwedom w pierwszym meczu pomagał sędzia – taka przynajmniej jest opinia na Islandii. Tutejsze media pisały nawet o skandalu, ponieważ arbiter kartkował Vikingura na prawo i lewo. Po spadku do Ligi Konferencji dwumecz z The New Saints nie był już taki okazały. W rewanżu Islandczycy zagrali na 50-60 proc., ale mogli sobie na to pozwolić po zwycięstwie 2:0 u siebie.
Półzawodowiec z bogatą sakiewką
W Polsce bardzo lubi się mówić o pieniądzach, natomiast na Islandii jest to temat raczej pomijany. Czasem padają kwoty, ile zarabiają poszczególni zawodnicy, natomiast nie znam konkretnych danych. Generalnie w ekstraklasie islandzkiej topowe kontrakty od 2019 podchodzą pod 30 tys. euro miesięcznie. To dotyczy tylko kilku zawodników, a przeskok do kolejnego pułapu jest dosyć spory, bo następni na liście płac zarabiają 12-13 tys. i są to kwoty, które dotyczą profesjonalnych piłkarzy. Natomiast zawodnicy na kontraktach półzawodowych mogą się pochwalić zarobkami 6-8 tys. euro. Jeszcze pięć lat temu wszystkie wynagrodzenia były niższe. Pułap dla półprofesjonalistów dotyczył zawodowców, a ci, którzy dorabiali gdzieś poza piłką otrzymywali 3-4 tys. euro. W Vikingurze jest ekipa mieszana – są i zawodowcy, i półprofesjonaliści, ale trzeba pamiętać, że nawet jeśli piłkarz jest zatrudniony jako półzawodowiec, klub wymaga od niego ustawienia priorytetów w ten sposób, by najważniejszą pracą była dla niego piłka nożna. To, co robi obok niej, ma być tylko dodatkową robotą. Półprofesjonalista musi sobie tak poustawiać pracę, by mieć czas na treningi czy nawet zagraniczne wyjazdy na zgrupowania do ciepłych krajów. Mówienie zatem, że “o, jacyś rybacy grają z Lechem”, jest krzywdzące, nawet jeśli faktycznie któryś z zawodników naprawdę zarzuca sieci. To po treningu jest praca, a nie trening, po pracy na całodniowym styraniu.
Nikt nie śmieje się z Polaków
Przed nami drugi dwumecz islandzko-polski w tym sezonie w europejskich pucharach, choć ja bym ich nie porównywał ze sobą. KR Reykjavik i Vikingur różnią się znacząco. Po pierwsze stylem gry, o którym już mówiłem, po drugie popularnością. KR jest oczywiście bardzo utytułowany, ale ostatnio podupadł. Po trzecie pieniędzmi, które w Vikingurze są większe. Gdybym miał porównać siłę tych drużyn w skali od 0 do 10, to przy założeniu, że Vikingur to 10 – jako mistrz – KR przyznałbym 3-4 punkty.
Mimo wszystko KR pokonał Pogoń Szczecin i było to trzecie zwycięstwo islandzkiego klubu nad polskim w XXI wieku – na cztery próby. Nikt jednak nie traktuje tu drużyn z Polski jako memów. I nikt nie przypomina poprzednich wyników. Lech został określony ciężkim przeciwnikiem, podobnie zresztą jak wcześniej Pogoń. Islandia nie czuje, by mogła śmiać się z innych, skoro sama ma ostatnio masę problemów ze swoją piłką.
Nastąpił przełom
W obecnym sezonie – jak do tej pory – przedstawiciele żadnej ligi biorącej udział w eliminacjach europejskich pucharów nie punktują lepiej od drużyn z Islandii. To przełom, bo Islandia w ostatnich latach spadła na koniec rankingu krajowego UEFA i straciła jedno miejsce w pucharach. To wywołało dużą burzę i dyskusję. Padło sporo pytań, co zrobić, by ten trend odwrócić. Postawiono też konkretne zadania do zrealizowania. Dwa najmocniejsze kluby, czyli Vikingur i Breidablik, miały dotrzeć co najmniej do trzeciej rundy eliminacji Ligi Konferencji, co już się udało. Dzięki temu udało się odzyskać prawo do wystawienia czterech drużyn w pucharach. To duży sukces, a apetyt na sukces jeszcze mocniej wzrósł. W Vikingurze muszą czuć szansę, bo jeśli przejdą Lecha, w meczu o fazę grupową prawdopodobnie zmierzą się z Dudelange. A tam nikt by ich nie skreślał.
Jak procentowo rozkładają się szanse Lecha i Vikingura? Bardzo trudno mi ocenić. Na pewno mam wątpliwości czy Lech jest faworytem meczu na Islandii. Moim zdaniem gospodarzy stać na zwycięstwo natomiast w Poznaniu będzie dużo, dużo ciężej. Dlatego uważam, że Lech jakoś to przepchnie.
Komentarze