- Piotr Świerczewski przekonuje, że trzeba docenić obecne osiągnięcia Lecha w Lidze Konferencji Europy
- Lech zasłużył obecnymi wynikami w Europie na szacunek – uważa
- W rozmowie nie zabrakło również tematu nowego selekcjonera
- Zawsze naszą główną bronią będzie kontratak – tłumaczy
Lech w Europie
Zapytam wprost: podoba się Panu obecna drużyna Lecha Poznań?
– Tak. Na początku sezonu byłem raczej sceptycznie do niej nastawiony, nie byłem też zwolennikiem Johna van den Broma, ale z perspektywy czasu muszę przyznać, że mi się podoba. Są przede wszystkim konsekwentni w tym, co robią. Nie dość, że grają naprawdę dobrą piłkę, to przy okazji rozwijają zawodników. I to się dzieje oczywiście od lat. Niedawno beneficjentem tego był Kuba Kamiński, dziś kolejnym, mówiąc kolokwialnie, produktem jest Michał Skóraś. Więc jak widać, chociaż konsekwentnie promują na Zachód swoich młodych piłkarzy, nie tracą przy okazji na jakości. No i same wyniki też mówią same za siebie. Trudno tego nie docenić.
Co równie istotne, kibice mogą się utożsamić ze swoimi ulubieńcami.
– Dokładnie. Polityka klubu pod tym względem jest naprawdę niezła, a dzieje się tak od dłuższego czasu. Lech od lat słynie z wychowanków. Przecież dziś reprezentacja Polski składa się w dużej części z byłych piłkarzy Lecha.
Wspomniał Pan wcześniej o stylu gry Lecha. A jak Panu podobał się styl w dwumeczu z Bodo? Przypomnę, że po pierwszym meczu Marek Wawrzynowski na łamach Onetu pisał, że Lech grał prymitywną piłkę.
– Warto zadać sobie pytanie: czy gramy po to, aby sobie pograć, czy może, aby wygrać? Widocznie wtedy trener wyszedł z założenia, żeby przede wszystkim nie przegrać. W rewanżu było przecież znacznie lepiej. Zwycięstwo nie wzięło się znikąd. A, jak mówiłem, Lech ogólnie gra bardzo dobrą, nowoczesną piłkę. Na tle polskiej ligi pod tym względem mocno się wyróżnia. Ale czasami trzeba zagrać brzydko, zwłaszcza w meczach wyższej rangi. Ja na przykład broniłem Czesława Michniewicza, którego reprezentacja może nie grała ładnej piłki, ale postawione mu cele zrealizował. Miał wyjść z grupy i wyszedł.
Według Pana 1/8 finału Ligi Konferencji Europy to sukces Lecha Poznań czy jednak wychodzi Pan z założenia, że to puchar trzeciej kategorii i awans to był obowiązek?
– W żadnym wypadku nie zamierzam deprecjonować tegorocznych osiągnięć Lecha w Europie. Może i jest to puchar trzeciej kategorii, ale jak popatrzymy na to, jak ostatnio polskie drużyny radziły sobie na arenie międzynarodowej, trzeba to docenić. Obowiązkiem też bym tego nie nazwał, bo przecież Bodo potrafiło w poprzednich latach radzić sobie z takimi tuzami jak Celtic czy Roma, która co prawda później go wyeliminowała, ale miała z tym duże trudności.
Moim zdaniem samo to, że Lech jest pierwszą polską drużyną od 32 lat, której udało się przejść wiosną do kolejnej rundy europejskich pucharów, robi wrażenie.
– Oczywiście. Może to nie jest Liga Mistrzów, ale to nadal konfrontacja z zespołami na arenie międzynarodowej. Lech reprezentuje nasz kraj i robi to godnie. Każdy oczywiście ma prawo do swoich opinii i osądów, ale trudno się z tego nie cieszyć. Ja nie zamierzam umniejszać sukcesu “Kolejorza”. A wracając do wspomnianego obowiązku – to tylko piłka nożna, wszystko jest w niej możliwe. Ja bym w życiu nie przewidział, że Liverpool niedawno przyjmie piątkę od Realu, a potem zapoda siódemkę Manchesterowi United. Dlatego uważam, że Lech zasłużył obecnymi wynikami w Europie na szacunek. Zwłaszcza że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Teraz nic tylko trzymać kciuki!
Przed Djurgardens IF
Najbliższy dwumecz z Djurgardens IF jest prawdopodobnie najważniejszym meczem w karierze dla wielu piłkarzy Lecha. A czy ostatnie gładkie zwycięstwo z Lechią 5:0 może podziałać na nich bardziej mobilizująco czy może destrukcyjnie?
– Trudno powiedzieć, nie mogę przecież wejść do głów piłkarzy. Tutaj bardzo ważna rola trenera, który powinien uświadomić swoich podopiecznych, by nie spoczęli na laurach. Ale wydaje mi się, że zawsze lepiej przed ważnym meczem w Europie wygrać na spokojnie ligowe spotkanie. Choć porażka też może działać na jednych bardziej motywująco, na zasadzie sportowej złości, ale i destrukcyjnie. To różnie z tym bywa. Ja wychodzę z założenia, że mecz meczowi nigdy nie jest równy. Każdy ma swoją historię.
Ale na takie mecze jak to najbliższe w Lidze Konferencji Europy nieco łatwiej się zmobilizować, prawda? Ciężary przychodzą, kiedy trzeba rozegrać mecz za trzy dni w lidze? Pan również miał okazję czegoś takiego doświadczyć.
– Faktycznie nie jest to łatwe. Gra przy pełnych trybunach, które dosłownie cię niosły do tego stopnia, że byłeś w stanie góry przenosić, a kilka dni później mecz przy kilkusetosobowej publiczności w Bełchatowie czy Wodzisławiu Śląskim, to rzeczywiście jakby dwa inne światy. Tutaj olbrzymia rola trenera, który musi jakoś wpłynąć na zawodników. Oni sami zresztą mają swoje metody, jak sobie z tym radzić. Jeśli o mnie chodzi, też miałem z tym pewne problemy, ale pomagało mi to, że zawsze cieszyłem się z gry w piłkę. Choć ze swojego doświadczenia wiem, że bywa to trudne.
- Zobacz także:
A wierzy Pan w magię stadionu przy Bułgarskiej? Lech w obecnych rozgrywkach europejskich pucharów jest na swoim stadionie niepokonany – siedem zwycięstw w ośmiu meczach, 20 goli zdobytych i tylko dwa stracone.
– Taki bilans mówi sam za siebie. Trudno nie wierzyć w tę magię. Lechowi w Europie pomagają ściany i nie ma się czemu dziwić. Poznańscy kibice zawsze byli spragnieni wielkiej piłki, a kiedy już ją dostali, chcą jeszcze więcej. Piłkarze z kolei to doceniają. Choć akurat w lidze już ten bilans Lecha u siebie nie jest tak dobry.
Pierwszy mecz na swoim stadionie to zaleta czy wada?
– Nie ukrywam, że wolałbym pierwszy mecz grać na wyjeździe. Ale wierzę, że Lech odpowiednio wykorzysta fantastyczną atmosferę przy Bułgarskiej, by w rewanżu tylko dopełnić formalności. Zwłaszcza że bilety już są niemal wyprzedane, piłkarze będą niesieni dopingiem. Znacznie łatwiej będzie im się wspiąć na wyżyny swoich możliwości.
Powiedział Pan, że nie był zwolennikiem Johna van den Broma, ale dziś pogląd ten uległ zmianie.
– Zgadza się. Trudno nie zauważyć, że to pierwszy trener od dawna w naszej rodzimej lidze, który wreszcie potrafi godzić rozgrywki pucharowe z ligowymi.
Właśnie miałem o to zapytać. Jak Pan to ocenia? Z jednej strony Lech potrafi godzić grę na dwóch frontach, ale najprawdopodobniej nie ma już szans, by zdobyć trofeum na krajowym podwórku.
– To fakt, z którym polemizować nie będę. Strata do Rakowa jest zbyt duża, z Pucharu Polski też odpadli. Jednak w dalszym ciągu są w grze o podium, a nawet wicemistrzostwo. A przypomnę, na wypadek gdyby ktoś zapomniał, że w dalszym ciągu gra w Europie. Lech na przestrzeni ostatnich lat jest pod tym względem miłym wyjątkiem. Rok temu Legia z Czesławem Michniewiczem u steru musiała przecież walczyć o utrzymanie, wcześniej Lech pod wodzą Dariusza Żurawia kończył sezon w dole tabeli. Więc mimo tego, że poznaniacy nie walczą już o mistrzostwo, można uznać, że potrafią godzić grę na dwóch frontach. A na pewno radzą sobie z tym lepiej, niż inne polskie drużyny w poprzednich latach.
Środek pola to najmocniej obsadzona formacja przez Lecha? Pytam nie bez powodu, w końcu był Pan defensywnym pomocnikiem.
– Trudno powiedzieć. Lech ogólnie jest świetnie zorganizowany. Ma dość szeroką kadrę, zarówno z przodu, jak i z tyłu ma naprawdę świetnych piłkarzy. Wydaje mi się, że trener van den Brom nie powinien mieć większych problemów z obsadą defensywy, choć faktycznie ten środek pola jest bardzo mocny. Są Kvekveskiri, Sousa, Amaral, Marchwiński, Karlstroem, Murawski. No jest w kim wybierać. Zresztą jest takie powiedzenie: pokaż mi środek pola, a powiem ci, jak dobra jest twoja drużyna. “Kolejorz” pod tym względem mocno się wyróżnia.
- Zobacz także:
Kilka słów o reprezentacji
Na koniec chciałem zapytać o reprezentację. Skoro już poruszył Pan temat Radosława Murawskiego: myśli Pan, że zobaczymy go w kadrze?
– Zdecydowanie. Jeśli miałbym wyróżnić kogoś z naszej ligi, kto zasługuje na grę w reprezentacji, to Murawski z pewnością mógłby nim być. Chciałbym go zobaczyć na tle innych kadrowiczów. Na miejscu Fernando Santosa dałbym mu szansę. Już od dłuższego czasu trzyma poziom, po cichu pracuje na powołanie.
Zaskoczył Pana wybór Santosa na selekcjonera?
– Trochę tak, bo jest to jednak trener, który pracował ze znacznie lepszymi piłkarzami, którzy występują wyłącznie w najlepszych ligach w Europie. Mimo tego, że Portugalia ma bodaj dziesięć milionów mieszkańców, potrafią tam wychować rzeszę zdolnych piłkarzy. Zupełnie inaczej być trenerem takiej Portugalii, a Polski, gdzie tak naprawdę mamy kilku mega zdolnych chłopaków, ale reszta jest co najwyżej przeciętna. Dlatego nie wiem, jak sobie u nas poradzi. Nie skreślam go, dam mu szansę, ale faktem jest, że nie będzie miał łatwo.
Pytam, bo wiem, że nie był Pan zwolennikiem rozstania z Czesławem Michniewiczem.
– Jak już mówiłem, Michniewicz postawione mu zadania spełnił. Nie graliśmy jakoś ładnie, styl był, jaki był, ale tak: miał baraże i je wygrał. A potem w Katarze wyszliśmy z grupy po raz pierwszy od 36 lat. Ponadto przegraliśmy na tym mundialu wyłącznie z Argentyną i Francją, czyli jego późniejszymi finalistami. Można też dodać, że z Francją w 1/8 mieliśmy dobre fragmenty. Ja uczciwie muszę przyznać, że byłem zadowolony z pracy, jaką wykonał Czesław Michniewicz.
Wracając do portugalskiego selekcjonera. Czego spodziewa się Pan po reprezentacji pod jego wodzą?
– Niczego specjalnego. Prawdopodobnie będziemy grać podobnie, styl nie ulegnie jakiejś większej zmianie. Ma być solidna defensywa i gra z kontry. Chciałbym się mylić, sam sobie życzę, żebym się pomylił, i zobaczył, że będziemy grać ładnie w piłkę, ale nie sądzę, aby tak się stało. Choć z drugiej strony mamy najłatwiejszą grupę eliminacyjną od wielu lat, więc niewykluczone, że się pomylę. Bo wiadomo, że dużo łatwiej powinno nam się grać z Albanią i Czechami niż z Holandią i Belgią. Z łatwiejszymi drużynami powinniśmy nawet wymagać, byśmy grali ładny futbol, ale już z lepszymi to może się bardzo źle skończyć. Zawsze naszą główną bronią będzie kontratak.
Kadra powinna zostać przebudowana?
– Pytanie tylko, czy mamy odpowiednią liczbę młodych piłkarzy, którzy są w stanie wyprzeć obecnych kadrowiczów. Ale naturalną koleją rzeczy jest fakt, że zawodnicy mający już ponad 30 lat powoli muszą się pożegnać z grą w narodowych barwach. A wraz z nimi powinien budować się nowy człon kadry. Ja jednak nie chcę wieszczyć nikomu końca kariery, zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Najbliższe zgrupowanie wiele wyjaśni.
Komentarze