Olkiewicz w środę #139. Węgierskie soft power i węgierskie soft weakness

Legia Warszawa po raz pierwszy w swojej historii uda się jutro na mecz europejskich pucharów do Serbii, gdzie zmierzy się z drużyną serbskiej Ekstraklasy. Ale nie oznacza to, że zmierzy się z drużyną serbską - bo tak naprawdę trudno określić, czy bardziej na miejscu nie byłoby określenie - z drużyną węgierską. TSC Backa Topola to w tym sezonie jeden z ostatnich szańców, w których kryje się jeszcze węgierskie futbolowe "soft power".

Viktor Orban
Obserwuj nas w
Associated Press / Alamy Stock Photo Na zdjęciu: Viktor Orban
  • Viktor Orban był szczodry, konsekwentny i uparty, a jego wieloletnia (a ktoś mógłby wytknąć, że również wielomilionowa) strategia zaczęła w pewnym momencie przynosić owoce.
  • Węgierska piłka po delikatnym wystrzale przed trzema laty, powoli wraca jednak do stanu wyjściowego, co musi martwić tym mocniej, że miała stanowić namacalny dowód na słuszność całej polityki Orbana.
  • O tym, jaką kraksą zakończyły się ostatnie miesiące dla Węgrów niech świadczy fakt, że poza hegemonem w postaci Ferencvarosu, nasi bratankowie mogą kibicować już jedynie… TSC Baćka Topola. Ale czy to faktycznie powód do zmartwień samego Orbana?

Wielkie odrodzenie węgierskiego futbolu

Niemal dokładnie rok temu reprezentacja Węgier pokonała 2:1 Serbów, potwierdzając swoją dominację w grupie eliminacji Mistrzostw Europy. To była puenta całego wyjątkowego okresu, podczas którego Madziarzy zdobywali do tej pory niedostępne dla nich szczyty. Bilans eliminacji? 5 zwycięstw, 3 remisy, 0 porażek, 18 punktów, pewny awans z pierwszego miejsca. Liga Narodów? Drugie miejsce w grupie śmierci – Węgrzy uciułali 10 punktów, skończyli w tabeli nad Niemcami, ale przede wszystkim spuścili do dywizji B Anglików, pokonując ich 1:0 u siebie oraz 4:0 na wyjeździe. Ferencvaros, gigant lokalnego podwórka, wreszcie zyskał powtarzalność w Europie – sezon po sezonie grał w fazie grupowej Ligi Europy, fazie grupowej Ligi Mistrzów, a następnie w 1/16 finału Ligi Europy po wygraniu grupy z Monaco czy Crveną Zvezdą.

Drgnął nawet współczynnik krajowy ligi węgierskiej, od lat kiepściutki. W latach 2010-2018 tylko raz Węgrzy doskoczyli do wartości 3,000, w sezonie 2012/13. W latach 2018-2024? Tylko raz spadli poniżej 3,000, za to w sezonie 2022/23 dołożyli do dorobku aż 5,875 – wynik plasujący ich wreszcie w TOP 20 lig europejskich.

Viktor Orban, premier Węgier od 2010 roku, mógłby z powodzeniem usiąść wtedy na którymś z prawie 4 tysięcy krzesełek na Pancho Arenie zlokalizowanej we wsi Felcsut. Mógłby usiąść na trybunach stadionu ufundowanego w jednym z gigantycznych programów swojego rządu, mógłby usiąść na sektorach, z których widać jego rodzinny dom, bo zlokalizowanie 4-tysięcznika w swojej rodzinnej wsi to jeden z symboli jego rządów. Mógłby usiąść i z niekłamaną satysfakcją obwieścić – udało się.

Bo faktycznie przypadku w sukcesach węgierskiej piłki praktycznie nie było. 4-tysięcznik w rodzinnej wsi dla jednych będzie oczywiście dowodem, że Orban ze swoimi fanaberiami mógłby ustawić się w jednym rzędzie z rzymskimi cesarzami i samorządowcami z polskich klubów miejskich. Natomiast trzeba też uczciwie przyznać – przypominający katedrę stadion w szczerym polu został wybudowany na potrzeby innego monumentu piłkarskiej obsesji Orbana – Akademii Puskasa. Klub-projekt założony niespełna 20 lat temu, w tym sezonie było o krok od fazy ligowej Ligi Konferencji – w dwumeczu zmusił słynną Fiorentinę do rozegrania dogrywki, wyższość Włochów uznał dopiero w rzutach karnych.

To wszystko dzieje się jeszcze w obrębie wsi, w której spędził pierwsze lata życia premier Węgier. A przecież węgierski futbol ani się tam nie zaczyna, ani nie kończy.

Petrodolary na miarę naszych możliwości

Pancho Arena i sukcesy Puskas Academy, wszystko oczywiście nadzorowane przez najbliższych współpracowników Orbana, to najbardziej odlotowe historie, ale w praktyce – to tylko elementy o wiele szerszego planu Viktora Orbana. Dla reprezentacji powstał gigant w Budapeszcie, Puskas Arena, który ugościł m.in. finał Superpucharu UEFA w 2020 roku, finał Ligi Europy w 2023 roku czy cztery mecze Euro 2020. Za dwa lata ma się tam odbyć również finał Ligi Mistrzów. Nieco mniejszy obiekt otrzymał Ferencvaros, który ewidentnie został “wyznaczony” do roli krajowej lokomotywy, ale nowych stadionów doczekał się też Szekesfehervar czy Debreczyn. Infastrukturalna rewolucja napędzana z centrali została zresztą dodatkowo doładowana pieniędzmi narodowych czempionów – w sponsoring sportowy na całego wciągnięty został naftowy gigant MOL, wspierany bankiem OTP, ale wprowadzono również przepisy podatkowe, które miały zagwarantować ulgi mecenasom sportu.

Orban pomyślał o wszystkim – jak podaje BBC, powstało ponad 20 stadionów, wyremontowano setki boisk, sowicie podlano to pieniędzmi państwowych spółek, marchewką przekonano też lokalny biznes – zwłaszcza, że inwestycje w sport miały gwarantować przychylność najważniejszych polityków z Orbanem na czele. To już oczywiście słowa Martona Tomposa, opozycyjnego polityka przepytanego przez wspomniane BBC, natomiast nawet jeśli założymy, że to tylko domysły politycznego konkurenta – i tak widzimy rozmach, z jakim działają Węgrzy. Tak, lista zarzutów i kontrowersji jest oczywiście dużo dłuższa, obejmuje nawet budowanie własnych kibolskich struktur – bo według niektórych węgierskich publicystów grupa fanatyków węgierskich “Carpathian Brigade”, szczególnie widoczna podczas wszystkich wielkich turniejów reprezentacyjnych, ma stanowić propagandowe wzmocnienie konserwatywnego rządu Orbana. Zostańmy jednak przy twardych faktach, a nie odczuciach dotyczących zbieżności poglądów kibiców i samego premiera.

Fakty są takie, że Węgry zaczęły nam się coraz mocniej rozlewać. Gdy Orban wyremontował już wszystkie szatnie w obrębie granic swojego państwa, gdy dosypał forintów do każdej klubowej kasy od Gyoru po Segedyn, państwowe spółki, przychylni Orbanowi biznesmeni i samo państwo węgierskie zaczęło wspierać węgierskie kluby na obczyźnie. Z DAC Dunajska Streda mierzyła się Cracovia, można było na własne oczy (i uszy) przekonać się, jak mocne są związki tego w teorii słowackiego klubu z Budapesztem. W podobnej sytuacji jest Sepsi z Rumunii, słoweńska Nafta, Osijek w Chorwacji i oczywiście TSC Backa Topola, jutrzejszy rywal Legii. Oficjalny zamysł? Oczywiście dbanie o węgierską diasporę, ale również wychowywanie przyszłych talentów, które z czasem zamiast reprezentować Serbię czy Rumunię, zdecydują się na przywdziewanie czerwonej koszulki Magikus Magyarok. Nieoficjalnie wspomina się również o tym, że przecież Węgrzy poza granicami Węgier też mogą brać udział w wyborach, które – w przerwach od budowania wielkiej węgierskiej piłki – trzeba wygrywać.

Na czym polega problem? Cóż, sukcesów sprzed dwóch czy trzech lat nie da się wymazać, nie da się też ich zlekceważyć. Stadiony pozostaną nawet, gdyby Viktor Orban przegrał wybory, zaangażowania firm nie da się cofnąć z dnia na dzień. Ale Orban premierem jest od 2010 roku, a inny z Orbanów, Willi, który miał stanowić jedną z twarzy odbudowy węgierskiej piłki, ma już ponad 50 występów w kadrze i trzy dychy na karku.

Pomniki trwalsze niż ze spiżu

Gdy cztery lata temu Leszek Milewski rozmawiał na Weszło z Tomaszem Mortimerem, węgierskim dziennikarzem i pasjonatem futbolu, Mortimer podkreślał tymczasowość wszystkiego, co tworzy się wokół węgierskiej piłki. Choć wówczas Węgrzy dopiero się rozpędzali, Mortimer już wtedy zauważał, że skala zaangażowania najważniejszych ludzi na Węgrzech w futbol nijak nie odpowiada owocom, które prawdopodobnie zbierze ta węgierska piłka.

I faktycznie, na niemal każdy z sukcesów Węgrów z ostatnich lat przypada olbrzymi znak zapytania. Ferencvaros był w Lidze Mistrzów, ustabilizował pozycję w fazie grupowej europejskich pucharów? Wśród piętnastu najcenniejszych piłkarzy zespołu jest dwóch Węgrów – w tym 33-letni bramkarz, Denes Dibusz. Ponadto Fradi skompromitowali się w ubiegłorocznych eliminacjach Ligi Mistrzów, odpadając już w pierwszej rundzie z islandzkim Klaksvikiem, w tym sezonie też odpadł już w trzeciej rundzie, przegrywając z Midtjylland. Od zwolnienia Stanisława Czerczesowa w połowie 2023 roku, klub miał już czterech trenerów, a i na rynku transferowym nie uchronił się przed wtopami – i to pomimo, że na całego handluje z rosyjskimi potentatami, obecnie z oczywistych względów przepłacającymi za poszczególnych piłkarzy.

Inne kluby? Inna półka. Paks odpadł z Ligi Europy po porażce z rumuńskim drugoligowcem, Corvinulem, potem w eliminacjach Ligi Konferencji poprawiła im Mlada Boleslav. Fehervar odpadł na pierwszej przeszkodzie, Omonii Nikozja, tak naprawdę wstydu nie przyniosła jedynie Akademia Puskasa, wspomnianym już bojem przeciw Fiorentinie. Rok wcześniej nie było wcale dużo lepiej – Kecskemet przerżnął z łotewską Rigą, Debrecen wyłapał 0:5 od Rapidu Wiedeń.

Największym zmartwieniem pozostaje jednak to, co miało być docelowym produktem całej futbolowej maszyny Viktora Orbana. Reprezentacja Węgier w tym roku przegrała już cztery mecze, więcej niż w okresie od października 2021 do końca 2023 roku. Na sparingową porażkę z Irlandią nikt by raczej nie kręcił nosem, ale Węgrzy fatalnie wypadli na Euro 2024, potem jeszcze przerżnęli 0:5 z Niemcami w Lidze Narodów. Tak, urwali miesiąc temu punkty Holandii, ale również zremisowali z Bośnią i Hercegowiną. Wyniki to jednak tylko część prawdy – bardziej musi martwić po prostu stan osobowy reprezentacji Węgier. Coraz więcej wskazuje bowiem na to, że sukcesy węgierskiej jedenastki to bardziej efekt zespołowości, pomysłu trenera, zgrania poszczególnych zawodników czy wreszcie niosącej Węgrów atmosfery na budapesztańskim gigancie, niż systemowego podniesienia jakości piłkarzy.

Najważniejszym elementem reprezentacji jest oczywiście Dominik Szoboszlai, ale od reszty kadry dzieli go przepaść. Najbardziej rozpoznawalnym produktem szkolenia centralnie planowanego, tego z Akademii Puskasa, jest drugi najcenniejszy według Transfermarktu Roland Sallai, sprzedany przed momentem przez Freiburg do Galatasaray za zaledwie 6 milionów euro. Dalej mamy wspomnianego już wcześniej Orbana – Węgra, ale urodzonego w Kaiserslautern, wyszkolonego w niemieckich klubach i reprezentującego nawet Niemcy w zespole U-21. Powyżej 5 milionów euro Transfermarkt wycenia już tylko Schafera z Unionu Berlin i Gazdaga z Filadelfii Union.

Reszta węgierskiej piłki to poziom między Dawidowiczem, Puchaczem i Kapustką. Nie trzeba oczywiście dodawać, że żadnych kozaków z Osijeku czy Dunajskiej Stredy też jeszcze się Orban nie doczekał.

Soft power czy weakness?

Ten ostatni element warto w przededniu meczu z Legią wyłuszczyć. W składzie rumuńskiego Sepsi jest dokładnie jeden Węgier, rumuńsko-węgierski klub błąka się w środku ligi. W Dunajskiej Stredzie jest odrobinę lepiej, sześciu Węgrów w kadrze, ale chyba jedynie 22-letni Milan Vitalis z widokami na większą karierę. Oczywiście żaden z niego wychowanek węgierskiej piłki na Słowacji – do DAC trafił z węgierskiego Gyoru. W Osijeku w ogóle nie ma Węgrów, w TSC ostał się rodzynek, Bence Sos. 30-letni rezerwowy napastnik…
Tyle roboty na nic? Tyle zabiegów ze strony MOL-u, OTP Bank, ze strony mniejszych i większych węgierskich przedsiębiorców i zostaje 30-letni Bence Sos?
Maciej Frydrych z Przeglądu Sportowego podpytał o zespół TSC Dejana Stankovicia, dziennikarza portalu Mozzart Sport.

– Klub z Baćkiej Topoli ma trzykrotnie, a może nawet czterokrotnie większy budżet niż zespoły z dołu tabeli. W dodatku TSC mądrze wydaje pieniądze i dobrze traktuje swoich zawodników. To mały, ale świetnie zorganizowany klub – cytuje dziennikarza PS. A węgiersko-serbski układ stojący za Baćką Topolą? – Obecnie relacje obu krajów są najlepsze w historii. Nie ma żadnych problemów. Samo TSC jest szanowane, cieszy się sympatią nawet wśród Serbów.

W kwietniu tego roku Węgrzy wraz ze Słowenią i Serbia podpisali porozumienie o współpracy energetycznej. We wtorek ten sam tercet zabrał wspólnie głos na temat polityki migracyjnej w Europie. W maju prezydent Chin Xi Jinping poza Francją odwiedził tylko Belgrad i Budapeszt. W kwietniu gruchnęła plotka o tym, że sponsorem głównym Ferencvarosu mógłby zostać rosyjski Gazprom, wspierający m.in. regularnego uczestnika Ligi Mistrzów – serbską Crveną Zvezdę Belgrad. Nie twierdzę oczywiście, że te wszystkie rzeczy to zasługa przepływów gotówki z węgierskich firm do serbskiego klubu piłkarskiego.

Viktor Orban i prezydent Chin Xi Jinping (fot. AP Photo/Rolex dela Pena)

Ale Victor Orban barwnie tłumaczył, że jako urodzony napastnik zawsze musi ustawiać się nie tam, gdzie znajduje się piłka – ale tam, gdzie piłka dopiero spadnie. Czy to osłodzi fakt, że po wybudowaniu dwudziestu nowych stadionów węgierska piłka to nadal Szoboszlai, Ferencvaros i niewiele więcej? Nie wiem, ale Węgry jak nikt inny pokazują, że budowanie soft power to nie jest rzecz ani prosta, ani tania, ani łatwa do oceny.

Komentarze