Lech gra o potwierdzenie słuszności własnych działań

Rankingowe punkty. Wielkie pieniądze. Prestiż, zaufanie wśród kibiców, miejsce w historii. Dołączenie do grona drużyn z wielkimi tradycjami. Mecz Lecha Poznań w Szwecji ma ogromną stawkę, można ją rozpatrywać od wielu stron, sprawdzać niezliczone konteksty ewentualnego zwycięstwa. Moim zdaniem jednak przede wszystkim Lech Poznań gra o coś więcej - gra o potwierdzenie słuszności własnych działań. O udowodnienie, że było warto.

Antonio Milić
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Antonio Milić
  • Lech Poznań 2020, czyli projekt, według którego Kolejorz miał dołączyć w perspektywie kilku lat do solidnej europejskiej półki w 2020 roku budził głównie śmiech
  • Lech od paru sezonów zmienił swoją politykę, przesunął akcenty, stał się nieco bardziej ryzykowny w kontraście do wcześniejszej zachowawczości
  • happy endem tej całej historii może być jedynie potwierdzenie, że ryzyko się opłaca – sportowo, wizerunkowo, a nawet finansowo

Projekt “Lech 2020”

Projekt “Lech 2020” ogłoszono tuż po zdobyciu Mistrzostwa Polski w sezonie 2014/15. Lech Poznań wydawał się wówczas klubem, który nie tylko przerwie dominację Legii Warszawa, ale jeszcze ją przebije – bo poza kapitalnym zespołem ma jeszcze w pełni rozwiniętą pod każdym względem, również pod względem infrastruktury, akademię. Nic dziwnego, że plany były ambitne – już wtedy Lech dostarczał reprezentantów Polski, a cała plejada gwiazd młodzieżowej piłki w Polsce już stała w blokach startowych. Mistrzostwo Polski i następująca po mistrzostwie przygoda w europejskich pucharach miała być punktem wyjścia, a Piotr Rutkowski szczerze przyznawał: nie jest pytaniem, czy odjechaliśmy Legii Warszawa, ale jak bardzo jej odjechaliśmy. 

Symboliczny był Superpuchar Polski w 2015 roku. Poznańska lokomotywa rozjechała Legię a trzy gole strzelili trzej wychowankowie: Marcin Kamiński, Tomasz Kędziora i Karol Linetty. To był prime Lecha Poznań, który buńczucznie zapowiadał – w 2020 roku chcemy być w pierwszej pięćdziesiątce klubów Europy, zdecydowanie pozostawać też najbardziej cenionym polskim klubem. 

Co się działo później – wszyscy doskonale pamiętamy. Mistrzostwo Polski zdobył nawet Piast Gliwice, Legia po wojnie właścicielskiej regularnie odbijała się od Europy oraz wpadała na tak genialne pomysły jak powierzenie drużyny Jego Ekscelencji Ricardo Sa Pinto. Konkurencja w polskiej piłce zdecydowanie siadła, czego najlepszym dowodem jest sezon 2019/20. Wóczas pod względem współczynników UEFA Polska (2,125 punktu) zanotowała rok gorszy niż Gruzja i Łotwa (2,250), Irlandia Północna, Białoruś, Liechtenstein czy Luksemburg. 37. miejsce w Europie. Ujmijmy to tak: nie jest to miejsce najwyższe. Nie jest to żadne spośród 36 najwyższych miejsc!

I w tym krajobrazie Lech Poznań nie potrafił wygrać niczego. Ani ligi, ani Pucharu Polski, nawet gdy rywalem była Arka Gdynia Rafała Siemaszki. 

Lechowi zarzucano – bardzo słusznie zresztą – minimalizm. Zbyt wczesne wyprzedawanie swoich wychowanków o najwyższej jakości, skąpstwo na rynku transferowym, brak determinacji w walce o kluczowych zawodników, zwlekanie z koniecznymi inwestycjami. Czy da się wskazać jakiś konkretny moment przestawienia zwrotnicy? Nie, to był pewien proces. Natomiast możemy obserwować konkretne przykłady, jak to zadziałało, również na wyobraźnię kibiców. 

Najświeższe i na pewno najbardziej wymowne są oczywiście przedłużenia kontraktów z takimi gwiazdami ligi jak Ishak czy Karlstrom. Utrzymanie Jakuba Kamińskiego na tyle długo, by jeszcze pomógł w mistrzostwie, utrzymanie Michała Skórasia, by przed wyjazdem zdążył zaznaczyć swoją obecność w europejskich pucharach. Duże transfery Sousy, Ba Louy czy Velde – nawet jeśli nie do końca wnoszące nową jakość na boisku, to jednak zwiększające rywalizację oraz głębię składu. Zresztą, tym nie do końca udanym dużym transakcjom towarzyszyły sprytne ruchy z Pereirą, Rebocho czy Murawskim. 

Olkiewicz w środę #55. Polskie kluby, czyli dzieciaki przy szachownicy
Adam Majewski (Stal Mielec)

Ekstraklasa: kto spadnie? Cztery punkty, a więc na dobrą sprawę – odległość dwóch meczów. Dziesiąta Stal Mielec – na razie najwyżej, ale też z czterema porażkami z rzędu na koncie. Dalej jedenasty Śląsk, Zagłębie, Jagiellonia, Piast, Korona Kielce. Tutaj kończą się ci bezpieczni, nad kreską, dalej jest strefa spadkowa – czyli przede wszystkim Lechia Gdańsk

Czytaj dalej…

Kolejorz zmężniał

Lech nie zmężniał z dnia na dzień, to nie była kwestia pojedynczej szarży. Tak naprawdę sporo dał już czas Dariusza Żurawia, gdy udało się awansować do fazy grupowej Ligi Europy. Jasne, wtedy liga boleśnie zweryfikowała Kolejorza, ale być może to właśnie otworzyło do końca oczy rządzącym w sercu Wielkopolski? Gra Dejewskim w Lizbonie jest przeze mnie wspominana zdecydowanie zbyt często, ale jednak – to był obraz na tyle absurdalny, że w Poznaniu zwyczajnie nie można było pozwolić na jego powtórzenie. Wyobrażam sobie to jako zimny rachunek zysków i strat – ówczesny awans do fazy grupowej dał naprawdę sporo pieniędzy, w dodatku dla poznańskiej młodzieży stworzył unikalną scenę do promowania własnych umiejętności (ELASTICO MARCHWIŃSKIEGO), ale jednocześnie przyniósł ligowy wstyd. Oszczędzanie gwiazd w meczu z Benfiką, by ratować ligę podczas starcia z Podbeskidziem. To zdanie na tyle kuriozalne, na tyle ambarasujące dla władz Lecha, że po prostu nie mogło już więcej paść. 

Cieszę się cholernie, że Kolejorz najpierw spiął się bardzo mocno na stulecie – niejako udowadniając, że “jak chcesz, to potrafisz”. Ale jeszcze bardziej cieszę się, że wyciągnięto jakieś wnioski po ostatnich spektakularnych sukcesach, które dla Lecha były jedynie chwilowym przerwaniem serii cierpień. Poznań stanowił antytezę powiedzonka “pójść za ciosem”, stanowił piłkarskie zaprzeczenie ludowej prawdy, że najtrudniejszy pierwszy krok. Tam zawsze brakowało kroków numer dwa, cztery, czasem kroku numer osiem. 

Czy teraz jest idealnie? Nie, nie jest. Niektórzy zwracają uwagę na to, że Tomasz Rząsa, John van den Brom oraz władze Lecha Poznań wygrały we wszystkich letnich kłótniach o jakość Lecha. Wskazywaliśmy wówczas, że Kolejorz BARDZO potrzebuje transferów, a nieudane sagi transferowe z Helikiem czy Kądziorem stanowią dla niego poważny problem. Lech ripostował, że gdy wyzdrowieją stoperzy, wszystko się odmieni na korzyść dla stolicy Wielkopolski. Moim zdaniem istotnie Lech miał rację, że “nie będzie tak źle”, ale jednocześnie rację mieli krytycy – bo nie dam sobie uciąć ręki, ale podejrzewam, że sytuacja w lidze byłaby minimalnie lepsza, gdyby i kadra była minimalnie szersza, zwłaszcza na początku sezonu, gdy Lech przegrał ze Stalą Mielec, Wisłą Płock i Śląskiem Wrocław, a wyrżnął się też na Vikingurze, tracąc cenne punkty “europejskie”. Ba, kto wie, może i z Karabachem nie skończyłoby się aż tak wysoko? 

Natomiast to w gruncie rzeczy gdybanie, najważniejszy wniosek jest następujący: Lech już zrobił dużo, by powalczyć ze swoim minimalizmem. I ta jego walka już dała naprawdę dobre efekty. Zwolennicy ryzyka pewnie powiedzą: z lepszymi i szybszymi transferami latem być może nadal bylibyśmy w grze o mistrzostwo. Ale nawet ci, którzy władze Lecha krytykowali, muszą przyznać: to nie jest ten sam Lech, który tak tragicznie roztrwonił swój potencjał z lat 2015-2020. To jest Lech zdecydowanie bliższy własnej strategii “Lech 2020”, niż przed trzema laty. 

Dlatego tak bardzo życzę Kolejorzowi zwycięstwa w dwumeczu, awansu do najlepszej ósemki w Lidze Konferencji, wskoczenia na poziom Lazio, Fiorentiny czy West Hamu. To  jest ta ich wymarzona “TOP 50”. Śmiem twierdzić, że widząc w tak jasny i oczywisty sposób – wyprzedając stadion na mecze Ligi Konferencji, zgarniając premie za zwycięstwa i obserwując jak rosną ceny poszczególnych zawodników – Lech wreszcie zyska argumenty, by pójść za ciosem. 

Z perspektywy “pójścia za ciosem” równie ważny jak dzisiejszy mecz będzie zresztą niedzielny bój z Widzewem. Pozwolę sobie zażartować, że dla dobra polskiej piłki Lech Poznań powinien wygrać oba spotkania. Natomiast zupełnie serio – chciałbym wierzyć, że te rankingi, które z takim mozołem budował w obecnym sezonie, w przyszłym pozwolą na rozstawienia w europejskich pucharach. A osiągnięcie powtarzalności to coś, czego w polskim futbolu nie było od Legii lat 2014-2017. I coś, za czym powinniśmy tęsknić. 

Komentarze